Hiperrzeczywistość…

Rety…  Byłam dzisiaj świadkiem i uczestnikiem hiperrzeczywistości w sposób mega dosłowny. Wszyscy wiemy, że to co w telewizji jest bardziej realne niż gdybyśmy byli w centrum wydarzeń przez tę telewizję pokazywanych. Wszyscy codziennie robimy dużo zdjęć i filmików, i jeśli rozładuje nam się komóra, lub z jakichś innych względów nie możemy robić zdjęć lub chwalić się na mediach społecznościowych, co właśnie przeżywamy, to czujemy, że wcale nie przeżywamy tego, co tak naprawdę przeżywamy. Opanowuje nas panika, że wypadliśmy z gry. Z gry zwanej życiem… Bo my, dzisiejsi wariaci technologiczni, czujemy, że robimy coś naprawdę, gdy to jest rejestrowane i upamiętniane. Mój brat mnie czasem upomina: „Czy mogłabyś zacząć żyć zamiast rejestrować rzeczywistość?”. To pytanie oddaje, czym jest nasza hiperrzeczywistość, w której się odnajdujemy dużo bardziej niż w nudnej rzeczywistości. Jest życiem poza życiem.

Jako kobieta upadła, Matka Polka Imprezowiczka, mimo bolącej nogi postanowiłam, ze nie odpuszczę tańczenia w piątkową noc w sopockich klubach. Zanim to uczyniłam musiałam upiec ciasto na sobotni festyn szkolny, i kuśtykając polazłam na zakupy. W Lidlu przekonałam się, że moje kuśtykanie wywołuje w mężczyznach instynkt tacierzyński… Spytałam ochroniarza, bo nie chciało mi się szukać obsługi, gdzie jest mąka (do tego ciasta, którego, UWAGA! – Nie spaliłam!!! Było prawie dobre, poza tym, ze za dużo dodałam do niego sody, bo podobno zdrowsza jest niż proszek do pieczenia, więc może było ładne, ale niestety trochę jakby słone 🙂 ). Ochroniarz nie tylko poszedł ze mną po mąkę, ale uczestniczył do końca w moich zakupach, i nawet piwo kupiłam takie, jak on powiedział, że będzie wieczorem pił… Także uznałam, że mój koślawy krok niweluje testosteron w facetach, a wywołuje inne hormony odpowiedzialne za troskę i opiekuńczość. Tak czy siak znieczuliłam się alkoholem na tyle, że na imprezie zapomniałam nie tylko o bólu nogi, ale w ogóle o posiadaniu jakichkolwiek kończyn.
A na drugi dzień żałowałam… Kac kacem, ale stopa… Dzięki nie poszanowaniu praw do odpoczynku mojej prawej kończyny dolnej, wylądowałam dzisiaj u chirurga ze zdjęciem rentgenowskim w ręku. Żeby nie nudzić się czekając na moją kolej, czytałam newsy. Gdy przeczytałam najnowszy news o wypadku autobusu w Sopocie i o piętnastu osobach poszkodowanych, pomyślałam, że w sumie dobrze, że ja tylko spadłam z roweru na tę nieszczęsną stopę, i dlatego tutaj jestem, a nie przez prawdziwy wypadek. Nagle doszedł do kolejki chłopak i spytał, czy może też jestem z wypadku  tego autobusu…, o którym zdążyłam właśnie przeczytać… To był lekki szok dla mnie. Spytałam, czy inni też tu jadą, ale on powiedział, że on zabrał się z kimś kto jechał autem do Sopotu, i nie wie, co z resztą. Powiedziałam mu, że według informacji, które właśnie przeczytałam jest  15 osób poszkodowanych… (pewnie takich, dla których wezwano karetkę). To takie niesamowite, że to nie on mnie informował o tym wydarzeniu, tylko ja jego… Że hiperrzeczywistość wyprzedza rzeczywistość… Czy to nie jest przerażające? Coraz częściej czuję się jakbym występowała w „Truman Show”…
Na moje szczęście nie mam złamanej żadnej kości, tylko naciągnięte zginacze grzbietowe stopy (whatever that means). Także no, do weekendu się zagoi… A już się zastanawiałam, jak to będzie tańczyć w gipsie.

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.