Każda moja zmarszczka to blizna
ran zalanych wodą utlenioną łzami.
Nie mogę otworzyć całkiem oczu,
ani ich zamknąć.
Ciągle patrzę na niego przez nie –
półprzymknięte bólem,
oblane żalem,
posypane słoną obojętnością,
której grubą warstwę zdjęłam z niego,
moimi spragnionymi dotyku palcami,
zawiódłszy je niemożliwością dotykania,
i nie nakarmiwszy ich głodu ciepła okruchami zimnej soli.
Wciąż martwię się
czy moja twarz pomieści coraz gęstszą mapę cierpień.
I marzę, by przestać już czuć.
I bezboleśnie odwrócić wreszcie mój zahipnotyzowany wzrok.
Bo oczy bolą najbardziej.
Nie wierzą w to, że patrzą na tę samą osobę,
a jednak zaklętą w kamień.