Nie wyjmuj mi z ust tego, czym mnie karmisz

Byłam taka spragniona i głodna.
Podałeś mi gorzką herbatę,
którą parząc się, popijałam lęk,
czekając aż zasugerujesz jak dawniej,
że na mnie już pora (…)

Po dłuższym patrzeniu sobie pomiędzy oczami,
uznałam, że teraz powinnam już iść,
skoro na dnie zostało tak mało,
a wszystko wystygło.
Wstałam chowając łaknienie pod powiekami wstydu
zasłaniając swój niedosyt kurtyną rzęs.
Zapięłam kurtkę na ostatni guzik:
przekonana, że czekasz aż wyjdę z moimi emocjami,
których mam zawsze za dużo.
Ale złapałeś mnie,
i zacząłeś rozpinać,
wiedząc, że jak zawsze na to pozwolę.
Dodałeś, że „mamy jeszcze tyle czasu.
I w piekarniku czeka coś dobrego.
A potem przecież jeszcze deser.”
Westchnęłąm wypuszczając z siebie strach, wzruszona,
że wreszcie nakarmię moje zmysły.

I rozebrałam się na nowo.
„Na pewno chcesz żebym zostałą?”
– nieśmiało upewniłam się siadając na krawędzi krzesła,
gotowa jak zawsze na Twoją zmianę zdania.
Na to, że stwierdzisz,
że wolałbyś, żeby ktoś inny tu siedział.
I żeby kto inny zjadł z Tobą kolację.
„A co mi szkodzi” –
odpowiedziałeś podkreślając naszą przypadkowość
i Twoją obojętność na to,
kto będzie dotykał twoich sztućców.

Jak ma mi smakować coś,
i jak mam się najeść czymś,
o czym marzę, by się tym rozkoszować,
kiedy podając to do ust,
wyjmujesz mi z nich każdy kęs
swoimi własnymi słowami…?

Photo by Zach Guinta on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.