Szukam sposobów, by zapomnieć o tobie już od tak dawna. Wymazałam cię ze wszystkich zdjęć gumką z ołówka. Usunęłam wszystkie ślady po tobie z mojego mieszkania. Zmieniłam nawet ustawienie mebli, żeby nie wspominać, jak leżałam z tobą na łóżku pod ścianą. Przesunęłam je teraz na środek salou. I stół ustawiłam pod oknem, żeby inaczej padało na niego światło, gdy jem teraz sama śniadania. Żeby na miejscu twojego talerza padał teraz cień, na którym stawiam dla niepoznaki cukiernicę, a obok niej serwetnik. (…)
Pierdolę, nigdzie dalej nie idę!
Moje wyjścia z domu to zazwyczaj niedalekie spacery do Biedry i Lidla. Wytaczam się jak zawsze zmęczona po schodach by zaraz za duszną klatką schodową jebiącą grzybem, wdychać świeże powietrze, które niestety miesza się z fetorem ulicy. Staram się wsłuchiwać w szum drzew, bo to podobno dobre na zszargane nerwy. Niestety skutecznie zagłuszają je auta i okrzyki dzieci z okolicznej szkoły i przedszkola. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku od mojego potomstwa, i ten hałas mi o tym tylko przypomina. (…)
Czy gdybym teraz nagle położyła się tu na tym brudnym chodniku, ludzie by to zrozumieli? To, że nie mam sił iść po kolejne w tym tygodniu zakupy, po kolejne produkty spożywcze i gospodarcze. Że buntuję się, pierdolę, nigdzie dalej nie idę. Ani do sklepu teraz, ani do pracy jutro. Niech dzieciaki same sobie idą, albo niech nagotują tego makaronu i ryżu, którego nie przejedliśmy jeszcze od czasu robienia zapasów podczas pandemii.
Tak bardzo zawsze chciałam mieć swoje własne podwórko. I mieć czas na tym podwórku leżeć, a odpoczywając od leżenia, pielić grządki i kosić trawę. Siać pietruszkę i marchewkę. Zbierać porzeczki z krzaków i jabłka z drzew. Razem z dziećmi. A potem z nimi piec z nich placek.
A ja chyba już tu już zostanę. Pod własnym domem przed przejściem dla pieszych. Tu chcę leżeć, patrzeć za dnia w słońca, a wieczorem w gwiazdy. A jak będzie ciepło opalać się topless. Bo nie zbuduję już pewnie nigdy domu. I na co dzisiaj człowiekowi dom, jeśli nie ma i tak czasu w nim przebywać i nim się cieszyć? Czemu każde marzenie, do jakiego zmierzamy to przede wszystkim droga przez stres?
A te moje wyjścia z domu do sklepu to mój czas na odpoczynek. To mój zen. I moja mantra powtarzana codziennie. Co to za sens egzystencji by tylko jeść, i zapewniać sobie byt, mieszkanie i jedzenie przez wiecznie powtarzalną, często bezsensowną pracę. I spotykanie się najczęściej z osobami, które tylko nam służą w zapewnieniu tego bytu: urzędnikami, paniami na poczcie, i sprzedawcami. I tak jak kiedyś powtarzało się Zdrowaś Maryjo i różaniec na dobranoc, ja powtarzam codziennie te same odpowiedzi na te same pytania: „Aplikacja jest?”, „Płaci pani kartą, czy gotówką?”, „Potrzebuje pani potwierdzenia?”
I mam ochotę w końcu krzyknąć na to ostatnie pytanie po raz pierwszy: „Tak!” Bo TAK! Naprawdę potrzebuję potwierdzenia, że te codzienne chodzenie do szkoły, pracy, sklepu ma jakikolwiek sens! Potrzebuję tego na piśmie! Bo straciłam swoją wiarę. Nie chcę za nic płacić, ani za nic brać pieniędzy. Pragnę wymienić się rzeczami, owocami, warzywami, uśmiechem. Mam dość tego, że za każdą uprzejmość muszę płacić. I że jak jestem dla kogoś życzliwa, to ktoś szuka powodu, dlaczego, po co. Co chcę mu odebrać, jak chcę go wykorzystać.
Nie chcę też mieć aplikacji! Myśleć o tym, że coś zyskuję wraz z nią, podczas gdy tak serio to tą aplikacją sama jestem zdobywana – i ja, i moje pieniądze. Nie chcę być niewolnikiem systemu kapitalistycznego. Nie chcę być więźniem mieszkania bez ogródka i balkonu. Ulicy bez ciszy i śpiewu ptaków. Ludzi wymęczonych od małego zajęciami i wymogami społecznymi. W tym takich jak ja matek nie wyrabiających z dostosowywaniem się do wymogów wobec nich samych i wobec ich własnych dzieci. Od czego wszyscy tracą nerwy, włosy i dni. I całe lata… Całe, kurwa lata…
Chciałabym żeby moje dzieci nie były zmęczone moimi utyskiwaniami na bałagan i niezrobione lekcje. I żebym ja nie przejmowała się też takimi pierdołami. Żebyśmy po prostu ŻYLI. Tak realnie ŻYLI. Nie dla stopni, tytułów, odznaczeń, medali. Chciałabym żebyśmy sami nie dawali się zniewalać, ale niestety dajemy się. I nasi rodzice nas uczą, jak być posłusznymi, i jak wypełniać swoje obowiązki. Jak służyć innym, i jak innych nabierać, że jesteśmy warci inwestycji.
Marzy mi się świat, w którym nikt nikogo nie nabiera, i z nikogo nie robi inwestycji. W którym obok porzeczek na krzaczkach rośnie życzliwość. I w którym pieniądze nie są do niczego potrzebne.
Jak bardzo trzeba by się cofnąć w tym rozwoju sztuczności, by dotrzeć do tego, co utraciliśmy w gonitwie za rozwojem ludzkości? I jak bardzo prymitywni pozostaliśmy skoro w tak cywilizowanych czasach, nadal są wojny, i cele są tak prymitywne jak za czasów barbarzyńskich?
Tak bardzo bym chciała by zrozumiał ktokolwiek moje powody, dlaczego leżę tutaj, w centrum miasta na tym moim brudnym chodniku. I zdecydowanie nie mam już ochoty, ani sił, na mój codzienny spacerek… Który nie da mi przecież ani ukojenia, ani odpoczynku. Ani nie odświeży moich myśli, tylko je zachmurzy wdychanym doń smogiem…
(Zabawne jest to, że tekst ten posiada lokowanie produktów… Lidl Polska, Biedronka)
Photo by Bianca Lucas on Unsplash
„JESTEŚ S*KĄ, DZI*KĄ… JESTEŚ KU*WĄ…”
No dobra, kochanieńcy? Jakimi wyzwiskami najczęściej nazywają Was Wasi toksyczni byli/a może i teraźniejsi partnerzy/partnerki? Wyzwiskami i epitetami. Może jak ktoś to przeczyta, to zorientuje się, że żyje w toksynach, bo tak tylko wspomnę, że nie każdy wie, że nie wolno trwać w związku, ani nawet w relacji jakiejkolwiek, związanej chociażby z ustalaniem opieki nad dziećmi z kimś, kto nas gnoi. Ja znam takie zwroty: „Jesteś toksyczna/popie*dolona/psychiczna/musisz się leczyć/bierz lepsze leki/powtarzam ci, lecz się/jesteś śmierdzącym leniem/niczego nie ogarniasz/przez ciebie coś się stało/przez ciebie coś się stanie/przez ciebie wszystko co złe/jesteś poje*ana/żenująca/nieogarnięta/szurnięta… JESTEŚ S*KĄ, DZI*KĄ… JESTEŚ KU*WĄ…” (…)
Znajdę sobie wreszcie miejsce
Dziś tak trochę odjechany w smutek tekst, ale proszę nie załamujcie się pod jego wpływem 😉 Chcę ukazać na przekór tematowi optymistycznie taką myśl, że jak się kogoś utraciło w tym życiu, to jeszcze jest jakieś potem. Pachnące kwiatami, pachnące nadzieją… Kiedyś nad wszstkim będą szumiały tylko wierzby, wtedy gdy już nie będzie nas roznosić żadna tęsknota od środka… 🙁
Nie widziałam cię już dwa lata. Ale wspominam cię codziennie. Nie mówię już nikomu o tym, jak bardzo tęsknię za tobą, żeby znów nie słyszeć porad zamiast słów zrozumienia, gdzie to ja nie powinnam się udać na terapię i najlepiej jeszcze od razu po tabletki na zapomnienie i odczulenie. Nie chcę już więcej słyszeć, że „powinnam już dawno o tobie zapomnieć”, „iść do przodu”, „poszukać kogoś lepszego”. Bo nie chcę szukać już miłości, skoro już ją znalazłam. Nawet jeśli ty jej nie odwzajemniłeś… Bo miłość to nie garnki, które można wymienić, gdy się przypalą lub przedziurawią. Lepiej jest mi kochać ciebie nawet z daleka od ciebie, niż wcale. Jedyne co chcę teraz, to znaleźć to miejsce, w którym myślę, że kiedyś mnie odwiedzisz. A może i w nim zamieszkasz… Chcę w to wierzyć, bo tylko to trzyma mnie przy nadziei, że warto kochać mimo wszystko. I mimo wszystkim – tym sprzeczającym się z moim chorym i irracjonalnym romantyzmem. (…)
Czy tam gdzie jesteś spadają takie same gwiazdy?
Nie szukaliśmy siebie wcale, a jednak się odnaleźliśmy. Szłam z kubkiem kawy z Costa Coffee, gdy ty stanąłeś na mojej drodze za rogiem kiosku pomiędzy Domami Centrum. Trzymałeś w ręku gazetę i patrzyłeś w swoje buty jakbyś próbował znaleźć w nich siłę na ruszenie nogami. Jakie to niemądre z naszej strony, że szukamy powodów do chodzenia w przedmiotach, do których posiadania też przecież musimy dużo się nachodzić. (…)
Nie ważne z jakiego tarasu
Pod jednym parasolem
Poznałem ją idąc na przystanek na Nowym Świecie. Zobaczyłem ją taką pędzącą szybkim krokiem w deszczu bez parasola, w zmokniętej sukience, z odkrytymi włosami, z których woda ciekła strugami. Wydawała się nie zwracać uwagi na pogodę, ani na to, żeby kryć się przed nadchodzącą burzą. Była tak pochłonięta swoimi myślami, że mogła nawet nie słyszeć na szczęście odległych jeszcze od nas grzmotów. Podbiegłem do niej z moim rozłożonym parasolem, pytając: „Może chce Pani skorzystać z ochrony przeciwdeszczowej?”. (…)
Moja
Na Zaspie budzi nas zawsze wiatr.
Dźwięk powietrza wprawionego w ponętne szelesty.
Pod szarością jej bloków skrywa wpadające w błękit
odcienie różu i fioletu nieba.
A pod jej wielkimi płytami
trzyma nawet najdrobniejsze sentymenty. (…)
Twoja mała (tajemnica)
Spałeś jeszcze wtedy,
gdy po wczorajszym gorącym wieczorze
schowałam mój wstyd
za twoim piecem kaflowym. (…)
Ślady Twoich doświadczeń i możliwych przeżyć
Poprosiłeś mnie wczoraj, żebym odkryła swoje ramiona, bo lubisz przyglądać się dołeczkom obok szyi. Dotykałeś ich, sprawdzając jak wiele łez zdołałyby pomieścić. A u mnie są one głębokie, i chyba Ci tym zaimponowałam. Odchyliłam koszulkę i ramiączka od stanika, i patrzyłam w słońce, żeby nie musieć patrzeć ci w oczy, bo bałam się, że nie znajdę w nich pożądania. (…)