Leki zaczęłam brać, gdy przestałam sobie radzić z poczuciem samotności. Chciałam zapanować nad pustką we mnie, i przestać cierpieć z braku bliskości ludzi, na których mi zależało. Zawsze dostosowywałam się do innych – ustępowałam miejsca, zgadzałam się na czyjeś warunki i czyjeś propozycje, nie wczuwając się w samą siebie. W to, czy robię rzeczy zgodnie ze sobą samą, czy spędzam czas tam i z kim chcę, wybieram pracę w moim stylu, a nie w takim, w jakim inni mogą mnie docenić. I tak całe życie. (…)
Ciężar jakim jest życie
Boję się wchodzić na wagę, bo wiem, że ważę za dużo. Każde moje zmartwienie liczy co najmniej dziesięć kilo. Dzisiaj się odważyłam. I myślę, że moja waga nie działa – to niemożliwe, że ważę tylko sześćdziesiąt kilogramów. Chociaż może jeśli stoję bez wdychanego powietrza, wtedy gdy wydycham to, co zalega mi w płucach, może rzeczywiście ważę kilkadziesiąt kilogramów. Wtedy gdy część moich ciężarów unosi się w powietrzu po moim wydechu, wtedy nie ważę ponad stu kilogramów, z których czuję, że się składam, i pod nimi codziennie załamuję. (…)
Nikt nie ma prawa rządzić Twoim życiem

Wyznanie WARIATKI
Kilka lat temu, niedługo po moim rozwodzie, kiedy zostałam ze swoją gromadką dzieci sama, nie dawałam rady połączyć pracy z ich opieką (biedaki spędzały po 10 godzin w przedszkolu i szkole, bo czekały na mnie aż wrócę z pracy). Nie miałam czasu na myślenie, co robić, i wtedy się rozsypałam. Nagle rozwaliły mnie bóle mięśni i stawów. Trafiłam do szpitala reumatologicznego. (…)
CODZIENNIE DAJĘ W SZYJĘ. ANTYDEPRESANTY
Tu Matka Kurva Polka. Codziennie DAJĘ W SZYJĘ ANTYDEPRESANTY, bo spełniłam marzenia polityków rządzących moim krajem i moim ciałem o posiadaniu dzieci. I jest mi z tym źle.
Jest nas takich więcej. W tym smutnym kraju nad Wisłą. W którym każdy coś daje w szyję, żeby nie zacisnąć sobie na niej sznura… (…)
Zawieszę się na tobie jak na drzewie
Tyle razy próbowałam zniknąć całkiem. Chodziłam do ciebie, żeby poczuć, jak bardzo mnie nie chcesz w swoim życiu. A ja nie chcę znać innego. (…)
Zamieniłam ciebie na tabletkę z kwiatów
A więc zamieniłam Ciebie na tabletkę z kwiatów. Mówiłeś: „wszystko jest zastępowalne!” Nie chciałam tego słuchać, i trzymałam się ciebie kurczowo. Ale wyszarpałeś swój rękaw z mojej tonącej ręki, i nie odwróciłeś się już za mną, czy tonę. Długo płynęłam nie wiedząc, gdzie jest brzeg. W końcu trafiłam na moją bezludną wyspę, tu gdzie kiedyś cię zaprosiłam, i na długo zawitałeś. Tylko tutaj nie boję się płakać, ani rozmawiać ze zwierzętami. Tutaj, gdzie nikt mnie nie widzi, mogę śmiało być sobą, i nikt tu nie oceni mojej miłości do pachnącego kwitnącymi jabłoniami powietrza. (…)
Uśmiechem wiązane warkocze
Zaprzyjaźniłam się z moją samotnością, mimo że tak jej nie lubiłam. Kiedyś darłyśmy ze sobą kudły, i wiele razy przez nią płakałam, albo nie odzywałam się do niej, tylko w ciszy zatapiałam swój żal do niej w telewizorze lub książkach. Od jakiegoś czasu lepiej się dogadujemy. (…)
Płuca pożółkłe od rozczarowań
Moje płuca mają coraz mniejszą pojemność na skutek przepełnienia rozczarowaniami. Już dobre kilka lat mam problem z wzięciem oddechu. Cały czas próbuję zrobić miejsce na powietrze, a nie mogę, bo co je wciągam, wskutek otwarcia moich nozdrzy, wpada w nie rozczarowanie. Ono jest jak małe muszki, nie umiem go odgonić, ani przesiać przez włoski w nosie. A rozczarowania mimo, że są transparentne, potrafią być tak samo ciężkie jak rtęć. Tkwią w płucach i przeszkadzają w swobodnym oddychaniu nawet nie-palaczom, i tak samo jak papierosy, zalewają żółcią płuca. Czasem zazdroszczę palącym, że tak beztrosko palą . Ja bym nie zmieściła dymu z rozczarowaniami. Próbowałam. Skończyło się na wymiotach, bo rozczarowania nie mieszczą beztroski dymu. To w ogóle inny rodzaj niszczenia płuc. Rozczarowania podstępnie odbierają każdego dnia po kawalątku płuc, zasiedlając się w ich kolejnych przestrzeniach niezauważalnie. (…)
Przez to, że nie kaszlę, nie widzę ich progresu. Ale czuję ich powiększanie terytorium na moim ciele, po tym, jak próbuję się śmiać. One stają mi w gardle i nie pozwalają na swobodny przepływ drżeń poprzez struny głosowe wtedy, gdy normalnie śmiałabym się do rozpuku. Obciążają cały system wprowadzania, ale i odprowadzania, powietrza. Tęsknię za dniami, kiedy nie musiałam codziennie godzić się z kolejnym odrzuceniem, czy drwiną, pogardą. Albo chociaż za tym, gdy miałam to w nosie. Bo z nosa łatwo jest odfuknąć to, co w nim zalega. Jakieś muchy, czy kurz, albo nieprzyjemne słowa. Ważne, żeby ich nie połknąć. Bo jak trafią do oskrzeli, to już koniec – najlepiej, gdy te paprochy rozczarowań pozostają tylko w nosie, którego łatwo wydmuchać. Najciężej, gdy trafią tam głęboko, pod serce. Tam to boli bardzo.
Przełykanie pokarmu, nawet tego słodkiego, który przecież lubię, staje się też trudne. Ale jeszcze trudniejsze jest przełykanie słów, też tych słodkich, bo zawsze boję się, że one jak się rozłożą, to wyjdzie z nich rtęć pełna rozczarowań. Jak już nie raz się o tym przekonałam.
Wczoraj znów musiałam przełknąć rozczarowanie. Stanęło mi na wędzidełku gardła i wiedziałam, że znów trafi i do żołądka, i do płuc, nie mogłam go ani splunąć, ani krzykiem wydobyć z dróg oddechowych. Nie miałam sił już na krzyk, a usta miałam tak suche w rozczarowaniu, że zabrakło mi nawet śliny na odplunięcie tego co stanęło mi w gardle. Rozczarowanie ma to do siebie, że jest niewidzialne i dlatego trafia i do przełyku, i do dróg oddechowych. I jak przedostanie się go tam za dużo, to często mamy mdłości, ale też i ciężko nam wziąć oddech. Nie możemy dojść swobodnie nawet na pocztę, a co dopiero mówić o romantycznych spacerach. Tak, romantyczne spacery po zaczerpnięciu rozczarowania są bardzo niewskazane. Można na nich zasłabnąć. Nie wolno iść nigdy tam, gdzie budzą się w nas wspomnienia, albo gdzie pokładaliśmy nasze wielkie nadzieje. Trzeba omijać takie miejsca. Można chodzić jedynie do sklepów, urzędów, ewentualnie do cioci, albo babci na kojącą herbatkę. One się znają na ziołach. I na rozczarowaniach. Będą wiedziały jak nas przyjąć, żebyśmy mogły dojść z powrotem do domu, tak żeby znów się nie zgubić przez te nasze rozczarowania. Nigdzie dalej lepiej się nie zapuszczać. Ale zaszywanie się z nimi w domu nie pomaga. Nie da się ich niestety wyleżeć. Je trzeba wychodzić, nawet jeśli każdy krok nas boli. Inaczej z nas nigdy nie wyjdą. Ale nie wolno nigdy z nimi iść poza bezpieczny teren, bo inaczej znów nabierzemy ochotę na jakąś słodką przekąskę, która może okazać się trująca.
Da się z nimi żyć, chociaż zawsze będę marzyć o swobodnym oddechu. No i o śmiechu. Który ciągle powstrzymuję, żeby znów się nie rozczarować kolejnym nabraniem się na jego powody. Marzę o tym, by móc zjeść kiedyś czyjeś słowa bez strachu o rtęć. To naprawdę odbiera apetyt. To naprawdę odbiera oddech.
Photo by Pietro Tebaldi on Unsplash
Nigdy nie jest za późno na sen
Tak bardzo lubię spać. Cały dzień czekam aż będę mogła się w końcu położyć w łóżku i zamknąć oczy. Jest mi wtedy tak ciepło i dobrze. (…)