Usiądę na brzegu łóżka, tak by nie zaplątać się przypadkiem w twoją pościel i bym mogła szybko wstać i odejść w razie jak zobaczę oznaki twojego zmęczenia moją obecnością. Zawsze żyłam na jakimś brzegu. Nie wiem jak to jest być w czymś tak całkiem, bo nie chcę tracić kontroli nad własnym oddechem w czyimś powietrzu.
Im bardziej tego chcę, tym bardziej się boję. Więc siedzę sztywno nie umiejąc zmazać lęku z twarzy żadnym spuszczeniem wzroku, ani zwodliwym uśmiechem. I zamykam oczy bojąc się zobaczyć, jak czar twoich chęci pryska.
Oddaję siebie na brzegu tego łóżka nie umiejąc zmienić swojej uciekającej pozycji na bardziej komfortową. Taką, w jakiej nie tylko mi, ale i tobie, byłoby lepiej. Taką, w jakiej oboje moglibyśmy skończyć.
Czy mój brak pewności siebie znów da ci znak, że powinnam już iść? Czy moje pragnienie miłości znów da ci pewność, że ty go nie zaspokoisz, bo sam nie widzisz sensu dawania go komukolwiek, kto nie stoi pewnie na własnych nogach, i nawet jak siedzi, to tak naprawdę ucieka nie wiadomo gdzie? Czy boisz się, że będziesz musiał mnie łapać, jeśli zacznę spadać z twojego łóżka, a nie masz na to sił? Czy ochronię się przed cierpieniem nie rozchylając nóg, mimo że pragnę, żebyś wreszcie wszedł we mnie najmocniej i tonąc we mnie, pozwolił mi oddychać? I dał poczuć, że nigdy nie oddychałam głębiej, niż wtedy gdy ty odbierasz mi mój oddech?
Photo by Ben Blennerhassett on Unsplash