Moje płuca mają coraz mniejszą pojemność na skutek przepełnienia rozczarowaniami. Już dobre kilka lat mam problem z wzięciem oddechu. Cały czas próbuję zrobić miejsce na powietrze, a nie mogę, bo co je wciągam, wskutek otwarcia moich nozdrzy, wpada w nie rozczarowanie. Ono jest jak małe muszki, nie umiem go odgonić, ani przesiać przez włoski w nosie. A rozczarowania mimo, że są transparentne, potrafią być tak samo ciężkie jak rtęć. Tkwią w płucach i przeszkadzają w swobodnym oddychaniu nawet nie-palaczom, i tak samo jak papierosy, zalewają żółcią płuca. Czasem zazdroszczę palącym, że tak beztrosko palą . Ja bym nie zmieściła dymu z rozczarowaniami. Próbowałam. Skończyło się na wymiotach, bo rozczarowania nie mieszczą beztroski dymu. To w ogóle inny rodzaj niszczenia płuc. Rozczarowania podstępnie odbierają każdego dnia po kawalątku płuc, zasiedlając się w ich kolejnych przestrzeniach niezauważalnie. (…)
Przez to, że nie kaszlę, nie widzę ich progresu. Ale czuję ich powiększanie terytorium na moim ciele, po tym, jak próbuję się śmiać. One stają mi w gardle i nie pozwalają na swobodny przepływ drżeń poprzez struny głosowe wtedy, gdy normalnie śmiałabym się do rozpuku. Obciążają cały system wprowadzania, ale i odprowadzania, powietrza. Tęsknię za dniami, kiedy nie musiałam codziennie godzić się z kolejnym odrzuceniem, czy drwiną, pogardą. Albo chociaż za tym, gdy miałam to w nosie. Bo z nosa łatwo jest odfuknąć to, co w nim zalega. Jakieś muchy, czy kurz, albo nieprzyjemne słowa. Ważne, żeby ich nie połknąć. Bo jak trafią do oskrzeli, to już koniec – najlepiej, gdy te paprochy rozczarowań pozostają tylko w nosie, którego łatwo wydmuchać. Najciężej, gdy trafią tam głęboko, pod serce. Tam to boli bardzo.
Przełykanie pokarmu, nawet tego słodkiego, który przecież lubię, staje się też trudne. Ale jeszcze trudniejsze jest przełykanie słów, też tych słodkich, bo zawsze boję się, że one jak się rozłożą, to wyjdzie z nich rtęć pełna rozczarowań. Jak już nie raz się o tym przekonałam.
Wczoraj znów musiałam przełknąć rozczarowanie. Stanęło mi na wędzidełku gardła i wiedziałam, że znów trafi i do żołądka, i do płuc, nie mogłam go ani splunąć, ani krzykiem wydobyć z dróg oddechowych. Nie miałam sił już na krzyk, a usta miałam tak suche w rozczarowaniu, że zabrakło mi nawet śliny na odplunięcie tego co stanęło mi w gardle. Rozczarowanie ma to do siebie, że jest niewidzialne i dlatego trafia i do przełyku, i do dróg oddechowych. I jak przedostanie się go tam za dużo, to często mamy mdłości, ale też i ciężko nam wziąć oddech. Nie możemy dojść swobodnie nawet na pocztę, a co dopiero mówić o romantycznych spacerach. Tak, romantyczne spacery po zaczerpnięciu rozczarowania są bardzo niewskazane. Można na nich zasłabnąć. Nie wolno iść nigdy tam, gdzie budzą się w nas wspomnienia, albo gdzie pokładaliśmy nasze wielkie nadzieje. Trzeba omijać takie miejsca. Można chodzić jedynie do sklepów, urzędów, ewentualnie do cioci, albo babci na kojącą herbatkę. One się znają na ziołach. I na rozczarowaniach. Będą wiedziały jak nas przyjąć, żebyśmy mogły dojść z powrotem do domu, tak żeby znów się nie zgubić przez te nasze rozczarowania. Nigdzie dalej lepiej się nie zapuszczać. Ale zaszywanie się z nimi w domu nie pomaga. Nie da się ich niestety wyleżeć. Je trzeba wychodzić, nawet jeśli każdy krok nas boli. Inaczej z nas nigdy nie wyjdą. Ale nie wolno nigdy z nimi iść poza bezpieczny teren, bo inaczej znów nabierzemy ochotę na jakąś słodką przekąskę, która może okazać się trująca.
Da się z nimi żyć, chociaż zawsze będę marzyć o swobodnym oddechu. No i o śmiechu. Który ciągle powstrzymuję, żeby znów się nie rozczarować kolejnym nabraniem się na jego powody. Marzę o tym, by móc zjeść kiedyś czyjeś słowa bez strachu o rtęć. To naprawdę odbiera apetyt. To naprawdę odbiera oddech.
Photo by Pietro Tebaldi on Unsplash