Czasem ktoś mnie prosi, żebym udostępniła na swoim blogu czyjeś a to memy, a to dla odmiany zbiórki na chorych, a to jakieś teksty, które ktoś ma na swojej stronie, albo grupie. I wiedząc o tym, że łatwo jest stracić panowanie nad stroną i zaufanie ludzi, którzy tu się zgromadzili, staram się nie mieszać moich tekstów z pewnego rodzaju reklamą innych stron. Nawet miałam dylemat, czy samej założyć patronite albo „kup mi kawę”, bo wydaje mi się, że niektórzy mogą to uznać za żebranie. Poza tym wolę promować własne produkty – i skoro założyłam z bratem sklep www.ohstone.pl to jedyne do czego namawiam, to do kupna szlachetnych kamieni, bo akurat na kamieniach i na tantrze trochę się znam, i szczerze lubię te rzeczy. I stwierdziłam, że co lepszego mogę sprzedawać prowadząc takiego bloga jak nie dilda czy jajka yoni? 😉 Nie chcę być jednak nachalna w tej sprzedaży – po prostu tu sobie piszę, a tam sobie sprzedaję. I nie czuję, że kogokolwiek naciągam, najwyżej namawiam, i nigdy nie oszukuję ani na jakości, ani na cenie. Zwyczajnie stosuję się do mojej ulubionej maksymy, by traktować innych tak samo, jak sama bym chciała być traktowana. I sprzedawać też tylko to, co sama bym chciała kupić.
Raz udostępniłam czyjś tekst o przemocy na mojej stronie, i zagadałam osobę, która najpierw poprosiła mnie o taką możliwość. Napisałam jej, że to co napisała rozumiem, bo sama coś podobnego przeżyłam, i że dlatego wrzuciłam na swoją stronę. Nie tylko nie poczułam żadnej wdzięczności za udostępniony tekst, bo ona po prostu uważała, że pewnie cały świat powinien ją doceniać i udostępniać, i pewnie mój blog nic dla niej nie znaczył, był jedynie środkiem do celu czyli rozpowszechnianiu własnej zajebistości. Ale do tego w odpowiedzi na moją prywatne wynurzenie otrzymałam wiadomość: „Kup mi kawę, to wtedy pogadamy, bo nie mam czasu”. I poczułam się kopnięta w dupę. I zobaczyłam jak ludziom pewnym siebie dobrze idzie to wykorzystywanie tych źródeł finansowania pisania. Jakby nigdy nic. Ja tu się cykam, żeby nie być zbyt nachalna, gdy promuję cokolwiek, a dostaję w ryja za moją bezczelność, że tracę czyjś czas swoimi prywatnymi przemyśleniami. Przecież wszystko w dzisiejszych czasach robi się pod publikę. A jak nie, to trzeba zapłacić za czyjś poświęcony czas.
Nie umiem w takie rzeczy. Nie umiem w zarabianie za wszelką cenę. Nie rozumiem dzisiejszych ludzi. Wolę bawić się w samotność. Wolę w dilda i jajka yoni. Niż w „daj mi kasę za rozmowę”. Bo słowa powinny być bezinteresowne. Powinno się pomnażać słowa by zwiększać ich wartość i wartość swoich myśli.
Gdzie się podziały te dawne spotkania rozmowy do rana dające po prostu do myślenia? Gdzie te spotkania literackie, przy których co chwilę nie prosimy o kupno naszego tomiku? Gdzie te naturalne interakcje się podziały? Nie tylko literatów, ale w ogóle ludzi? Gdzie są ludzie wśród tych wszystkich marketerów?
Do kogo mogę napisać, żeby nie tracić czyjegoś czasu?
Kto nie czeka na zyski z każdego człowieka?