Ten rok był rokiem moich wielkich strat. Straciłam nadzieję na przeprowadzkę do wymarzonego domu. Straciłam zaufanie do kilku ważnych dla mnie osób. Straciłam tatę… Zrezygnowałam z wielu rzeczy, godząc się już, że nie znajdę na nie miejsca w życiu. Zdałam sobie sprawę, że umiem już idealnie przeżywać straty. Nic tak nie uczy pokory jak kolejne minusiki przy liście pragnień. O dziwo moje marzenia nie obniżają lotów nawet jeśli się ich wyrypie milion pięćset. Nie, ja ciągle kur*a marzę. Tylko to mi dobrze wychodzi. Potrafię w nie-rzeczywistość. Potrafię w niespełnialność mimo dążenia do spełnienia, co utrzymuje marzenia ciągle w tym iluzorycznym świetle. To jak moja osobista fatamorgana, droga do celu, który ciągle się przesuwa, i do którego nie mam sił dojść. Spełnione marzenia przestają być nimi. Stają się jedynie wypełnieniem pięknego planu wraz z oddaleniem tej pięknej wizji, która w dotyku i smaku już nie jest taka sama, co była w urojeniach… Więc idę dalej w ten Nowy Rok, który może w końcu pokaże mi, czy można złapać marzenie w dłonie tak by ono nie prysło…