Chciała polecieć z Nim na Księżyc,
mimo że ledwo go znała.
Nawet na zawsze.
A on chciał tylko,
żeby pojechała do jego mieszkania.
Na godzinę ściem,
czterdzieści minut teatru,
i chwilę ubierania się do wyjścia (…)
Nie wiedziała,
że to tu jej marzenia dotrą na swój koniec świata.
I że na Księżyc on jej nigdy nie weźmie,
nawet jeśli dłużej z nim porozmawia
niż dwie godziny w klubie
z większymi przerwami na taniec.
Z niedołyszeniami, niedomówieniami,
z projekcjami na zagłuszony obraz.
Bez wiedzy czy w ogóle mu zależy na czymkolwiek.
Ale pojechała.
Nie dlatego, że jest łatwa.
Chociaż pięknie udawała, że wszystko jest dla zabawy.
I że jest przecież szalona,
i taka prosta w obsłudze.
Wyrzutów sumienia nie miała,
bo zwyczajnie robiła to, czego pragnęła.
Nie dla ciała spragnionego bliskości innego ciała,
ale dla duszy spragnionej bliskości innej duszy.
Choć nosiła w sobie masę problemów, spętlonych myśli, fobii,
i nigdy niczego nie traktowała niepoważnie.
Zaliczył ją z nadzieją, że zaraz sobie pójdzie.
A ona pragnęła być przy nim już wiecznie.
Wtapiać się w jego ciało, marzenia i powietrze.
Stać się częścią niewidzialną,
a jednak niezbędną do jego życia.
Jego tlenem.
A on jej nie widział nie tylko za lat wiele, ale i za chwilę.
Teraz nawet już rozpłynęła się w powietrzu.
Możliwe, że on kiedyś zatęskni za tym prawdziwym oddechem.
Ale ona umrze już za drzwiami,
gdy zrozumie, że jej krótka sukienka może odsłaniała jej odwagę,
ale jednak zasłaniała za dobrze jej wrażliwe serce,
podatne na śmiertelne złamania.
Photo by Marek Okon on Unsplash