Bieganie

Uwielbiam biegać. Nie po to, żeby się zaraz odchudzić dziesięć kilo. Bo wiem, że to nie takie proste. Bo żeby biegać muszę mieć siły, a żeby mieć siły, muszę jeść. A jak się je, to się tak łatwo nie chudnie. (…)Oczywiście fajnie jest jak przy okazji się chudnie, ale po trzech ciążach, błagam miejcie wyrozumiałość, nie jest tak łatwo wrócić do formy sprzed kilku lat. Biegam po to, żeby się wyżyć; poznęcać nad swoim ciałem, poruszać nim, udowodnić sobie, że żyję. Żyję, bo cierpię. Bo Czuję ból. Bo jestem słaba, ale zarazem silna. Bo pokonuję słabość kończyn, które bez woli przecież tylko leżą, a ruszają się przez wprawienie ich w ruch dzięki myśleniu. Myślę: „Rusz się!” i ruszam. Jakie to niesamowite, że nieuchwytna myśl tak bardzo wpływa na uchwytne, choć leniwe bez niesamowitych myśli: ciało. (Niesamowitych, bo tak wpływowych na coś, co jest niby silniejsze od ducha: na materię).
Zawsze lubiłam biegać długie dystanse. A wraz z ilością posiadanych dzieci polubiłam coraz dłuższe. Bo biegając, tak samo jak chodząc do pracy, odpoczywam od hałasu i problemów przyziemnego, domowego sortu. Niemalże czuję, że medytuję.
Biegam od czasów, gdy nikt nie patrzył na strój do biegania, bo wtedy ważne było jedynie to, by to co się zakłada, było wygodne. A dzisiaj strój do biegania przysparza dużo sytuacji lękowych: no bo każdy się sobie przygląda, czy aby na pewno dobrze dostosowuje siebie do roli biegacza. Buty, spodnie, bluzki, opaski na głowę, zegarki, plecaki, bidony – od wszystkiego tego kręci się każdemu w głowie. Jak ktoś złapie bakcyla, to będzie też obsesyjnie pilnował, co może jeść i pić przed i po bieganiu. Oraz zacznie kupować specyfiki na zakwasy, żeby ich nie było. Oczywiście suplementy diety, nikt nie wpadnie na to, że zwykła woda z cytryną też jest ok. I tak ciśniemy w tę modę głupią, wprowadzeni przez koncerny marketingowe w sidła odpowiednich strojów, sprzętów, pokarmów, napojów. Wciśnięto nam głupoty, że należy te plastikowe stroje nosić, bo bawełna przecież zła. I nawet jak ktoś biega wcale nie profesjonalnie, to i tak kupuje profesjonalny „sprzęt”. Śmieję się z tego, i myślę, rety! – jak się upocę w bawełnianej bluzce, to przecież korona mi z głowy nie spadnie, i czuję się też z tym fajnie. Przynajmniej okład z własnego potu będę miała na zgrzane ciało swoje, a nie jakąś sztuczność nad sztucznośćiami będę wciskać na siebie na siłę, żeby tylko pokazać że jestem na topie. Pierdolę bycie na topie.
Gdy po trzeciej ciąży zaczęłam wracać do swojego biegowego hobby, które kiedyś praktykowałam w lesie na wsi podwarszawskiej, mieszkałam już w Sopocie. Tutaj wyjść biegać bez odpowiedniego „osprzętu”, albo makijażu, to totalne faux pas. Mnie jednak nie przekonują takie argumenty, by zmieniać swoje zwyczaje. Owszem, bez makijażu czuję się nieswojo. Nauczyłam się bowiem żyć z tą maską, bez której czuję się jakbym była naga, a mimo całej mojej ekscentryczności i ekshibicjonizmu emocjonalnego jaki uprawiam, nie jestem ekshibicjonistką cielesną. Mam więc chociaż maskę na twarzy, bez której tutaj to już naprawdę nie warto nawet wychodzić z domu, żeby co? Żeby nie stracić twarzy…
Jedyne co mam naprawdę biegowe to buty: obrzydliwe buty, nie widzę w nich niczego ładnego, są tak bardzo brzydkie, ze aż płakać mi się chce, że takie rzeczy w dzisiejszych czasach się produkuje. No ale może to tylko moje odczucie estetyczne. W każdym razie wybieram je, bo są wygodne. I chwała im za to. Do nich szukam zazwyczaj najbardziej obsmarkanych i wysmarowanych obiadkami przez moje dzieci (dobra, przeze mnie też…) dresów, bo i tak za chwilę wrzucę je do prania. Zdarza mi się również biegać w spódnicy, jak nie chce mi się wyskakiwać z niej dla dobra wczuwania się w rolę biegacza. Zresztą, jestem zdziwiona, że biegaczki nie trenują w spódnicach. Przecież od razu kobieta czuje się piękniejsza, gdy coś tam jej dynda u kolan czy ud. Nie wierzę, że to by bardzo źle wpływało na wyniki biegu, co? Że gorsza opływowość ciała?! Wielka mi rzecz! Ja tam lubię jak mi wiaterek pod spódnicę zawiewa. I czuję się seksy, bo pupa nie musi się ładnie ruszać, wystarczy że spódniczka ładnie się porusza w rytm kroków.
Nie umiem się przekonać się do żadnych niby oddychających tkanin. Idę o zakład, że za kilkadziesiąt lat nasze wnuki będą się śmiać z nas, że byliśmy tacy głupi, ze daliśmy sobie wmówić, że te śmierdzące lateksem ciuchy są takie ekstra, i polepszają nasze wyniki czasowe, bo mamy nie wiem, kształt opływowy zapewniony. Opływowy-srowy.
Gdy wymijam wypięknione damule, co sobie kurwa nakupowały sprzętu biegowego i od góry do dołu się ubrały jakby się kurwa do Mistrzostw Świata przygotowywały, albo przynajmniej Mistrzostw Polski, to robi mi się ich żal. Że się dały w kręcić w te zabiegi marketingowe. I że biegnąc myślą zapewne o tym, jak się prezentują, i zastanawiają się, czy nowej bluzeczki sobie nie kupić, z większym może dekoltem, bo przecież niedawno cycki sobie powiększyły. Biedne ofiary dzisiejszej rzeczywistości. Te damulki są płci damskiej, ale też i męskiej. Takie wymuskane cipki. W lateksowych strojach, z włączonym endomondo srondo. I z zegarkami na rękach (rękach, które często straszą doczepionymi tipsami) sprawdzającymi ilość spalonych kalorii, i ciśnienie błękitnej krwi tych królewienek.
Szkoda mi tych wszystkich omotanych nową modą ludzi. Bo ja idę biegać, żeby odpocząć, żeby wyżyć się, i wypocić stresy. A oni idą biegać stresując się, czy odpowiednio się prezentują, i czy aby na pewno zdołają spalić odpowiednią ilość kalorii by móc pochwalić się tym na facebooku. Oni nie odpoczywają, tylko robią kolejną rzecz czując, że kryje się za nią obowiązek.
Moja nie żyjąca już niestety babcia dostała kiedyś radę lekarza, by głaskała kota, bo to jest bardzo dobre na serce, na które chorowała. Pamiętam, jak ona zagoniona zawsze sprawami przyziemnymi, jakimś gotowaniem i sprzątaniem, gdzie z zegarkiem w ręku pilnowała co ma kiedy zrobić, żeby czegoś nie pominąć, o konkretnej też godzinie brała kota na kolana i bardzo szybko go głaskała, bez przyjemności, bez oddawania się tej czynności jako odpoczynkowi, tylko traktowała to jak przykaz lekarza. To było jej kolejne zadanie do wykonania. Dzisiaj większość ludzi tak traktuje życie i codzienność: jako stertę obowiązków. A ja promuję szukania tego, co daje radość i szczęście. Znalezienia chociażby takiej pracy, która sprawia przyjemność, i znajdowania radości nawet w obowiązkach domowych, by też traktować jak zabawę (z tym mam duży problem, ale ciągle próbuję to wprawić w życie zagłuszając głośną muzyką odgłosy odkurzacza i ruszając biodrami w trakcie ścierania kurzy). No i w bieganiu – tu też trzeba znaleźć radość, tak samo jak w innych sporkach. I tak samo w głaskaniu kota… Inaczej bylibyśmy maszynami…
Ostatnio gdy wyszłam biegać strasznie zgłodniałam, bo zapomniałam wcześniej zjeść obiad. Tak wiem, normalnym ludziom to się nie przytrafia. Ja natomiast na co dzień mylę pory dnia i nocy, a co za tym idzie gubię też kolejność i regularność spożywanych przeze mnie posiłków. Jem kiedy najdzie mnie ochota, a nie kiedy wypada wedle ustalonych reguł spożywać śniadanie, obiad, kolację. W każdy razie byłam na tyle głodna, że wbiegłam do napotkanej na swej drodze piekarni i kupiłam dwie drożdżówki z serem. I z powodu wyrzutów sumienia spowodowanych tym, że nie jestem teraz z dziećmi w domu, ze względu na to właśnie przyjemnościowe wyjście na biegi, nie dałam sobie chwili na przystanek, żeby zjeść je spokojnie. Niestety nie umiem żyć bez wyrzutów sumienia, gdy nie zajmuję się dziećmi. Moja rola matki zrosła się z moim ego… No więc w biegu pożarłam obie te drożdżówki zastanawiając się, czy zdarzyło się to komukolwiek poza mną w trakcie kilkunastokilometrowego biegu tyle zjeść. Endomondo srondo rozstroiłoby się, gdybym naniosła dane o ilości przyjętych kalorii zamiast spalonych. A zresztą, i tak głupie daje mi często czas Kenijczyka, co zupełnie mija się z prawdą, więc właściwie nie wiem po co go używam. Chyba tylko po to, by cokolwiek łączyło mnie z innymi biegającymi, żeby nie czuć się wyrzutkiem społecznym, chociaż moje obsmarowane kredkami i jedzeniem spodnie, afiszują mój wybór pozostania po stronie wyrzutków, albo bohemy kurwa biegania, czyli tych, którzy biegają, bo mają na to ochotę, a nie dlatego, że zakupili ciuchy ciepłokurwachłonne. Bo nie zgadzam się z zaprzepaszczeniem biegania w wypięknionych strojach z tak samo sztucznego materiału, jak sztuczne stało się samo bieganie.

You may also like

4 komentarze

  1. Przeczytałam ten tekst na.Fb…niestety chyba go usunelas,a szkoda. Zgadzam sie z nim,moze nie w 100 procentach ale w większości tak. Sama biegam i szczerze sie przyznam mam dość tego lansu,tych pytan ktory zegarek za 2tysie jest najlepszy, tego ciągłego chwalenia ,jaki to ja bylem.zajebisty na treningu(bo.biegałem(am) przy -20..lub +40. Jak to wszystko widze odechciewa mi sie nawet mowic komukolwiek o tym pze tez biegam tyle ze nie mam zegarka, nnie biegam w mróz,upal tez..ale za to mam buty kuzwa..z Lidla..ehhh..i mam trojke dzieci ktore są calym moim swiatem ,wiec nie zawsze moge biegac jak mam na to ochote..takie tam..wygadalam sie

    1. Ten tekst jest nadal na FB. Zakopany po prostu innymi tekstami, ale jest, jest 🙂 Widzę, że rozumiemy się! Też trójka dzieci, i też bieganie dla lepszego samopoczucia, a nie dla lepszego szpanu! 😉

    2. POwracam po półtora roku z odpowiedzią 🙂 Cieszę się, że ktoś mnie popiera. Bo mam wrażenie, że przyszła moda na bycie szgtucznym, i w nerwice nas wpędza, że nie mamy odpowiedniej odzieży albo butów do biegania, albo jakichś tam gadżetów. Co do butów: ok, one są ważne: ale cała reszta? Często to zwyczajna przesada. Ale ludzie lubią odnajdować radość w tym co sztuczne.

  2. Oj,nie wiadomo co sobie tam mysla wymuskane biegaczki..Moze juz tak sie osprzetowaly,ze moga sokojnie skupic sie na wysilku fizycznym.
    Lepiej skupic sie na bieganiu a dlaczego nie z endemondo..i nie omiatac wzrokiem zbyt dokladnie innych:)

Skomentuj igatrymiga.blogspot.com Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.