Dziś tak trochę odjechany w smutek tekst, ale proszę nie załamujcie się pod jego wpływem 😉 Chcę ukazać na przekór tematowi optymistycznie taką myśl, że jak się kogoś utraciło w tym życiu, to jeszcze jest jakieś potem. Pachnące kwiatami, pachnące nadzieją… Kiedyś nad wszstkim będą szumiały tylko wierzby, wtedy gdy już nie będzie nas roznosić żadna tęsknota od środka… 🙁
Nie widziałam cię już dwa lata. Ale wspominam cię codziennie. Nie mówię już nikomu o tym, jak bardzo tęsknię za tobą, żeby znów nie słyszeć porad zamiast słów zrozumienia, gdzie to ja nie powinnam się udać na terapię i najlepiej jeszcze od razu po tabletki na zapomnienie i odczulenie. Nie chcę już więcej słyszeć, że „powinnam już dawno o tobie zapomnieć”, „iść do przodu”, „poszukać kogoś lepszego”. Bo nie chcę szukać już miłości, skoro już ją znalazłam. Nawet jeśli ty jej nie odwzajemniłeś… Bo miłość to nie garnki, które można wymienić, gdy się przypalą lub przedziurawią. Lepiej jest mi kochać ciebie nawet z daleka od ciebie, niż wcale. Jedyne co chcę teraz, to znaleźć to miejsce, w którym myślę, że kiedyś mnie odwiedzisz. A może i w nim zamieszkasz… Chcę w to wierzyć, bo tylko to trzyma mnie przy nadziei, że warto kochać mimo wszystko. I mimo wszystkim – tym sprzeczającym się z moim chorym i irracjonalnym romantyzmem. (…)
Słyszałam, że wyprowadziłeś się z kimś pod Gdańsk. Że macie tam piękny dom z ogródkiem. Taki, o jakim sama marzyłam. A ty odpowiadałeś na moje westchnienia, że to bez sensu, że w mieście przecież mam wszystko na miejscu. Urzędy, uczelnie, sklepy, lekarzy. Jednak zmieniłeś widzę zdanie na temat tego, gdzie warto żyć. Wiedziałam, że kiedyś w końcu spodoba ci się ucieczka od cywilizacji. A ja nadal tkwię w moim dwupokojowym mieszkanku w Gdańsku ze swoją tęsknotą i niespełnionymi marzeniami. Codziennie przesiaduję na balkonie, na którym podlewam moje ukochane kwiatki, które pielęgnuję i rozpieszczam. Tak bardzo bym chciała pokazać im kiedyś więcej słońca i przestrzeni, przenieść je na otwarty teren. Tylko one mi zostały – te róże, żonkile i lawenda. To o nie w życiu tylko muszę dbać. I może dla nich właśnie to kiedyś zrobię. Znajdę nam dom i ogródek. Bo dla siebie samej nie mam siły.
Jeśli tylko kiedyś się przeprowadzę na wieś, pierwsze co zrobię, to posadzę je przy wejściu do mojego nowego domu. Tylko one wiedzą, jak bardzo pragnę uciec z miejskiej rzeczywistości, bo szeptam im to zawsze na dobranoc. O tej potrzebie odejścia od tych wszystkich zagonionych ludzi, biegnących codziennie na tramwaj i skm, spędzających w pracy całe dnie, po to by po niej uciekać dalej od swojej wewnętrznej pustki na siłownie, do kin i pubów, zaprzeczając swojej ludzkiej kondycji, swoim słabościom, swoim bólom mięśni i serca. Przedłużając swoje istnienie i znajdując jego sens w tym bezmyślnym bezsensie. Tworząc codziennie przed innymi i samymi sobą wizerunek ludzi twardych jak skała. Zapracowanych niezależnie od tego, czy te pracę lubią, nie mających czasu nad zastanowienie nie tylko nad istotą życia, ale nawet samej tej pracy. Nie mających czasu na osoby, które nas kochają, w poszukiwaniu kolejnych istot, które oddałyby dla nas serce. Poszerzając zakresy rzeczy, prac, i osób, które zdobywają, by tylko podkreślić swoją wagę w tym świecie, z którego i tak kiedyś odejść będą musieli.
Wszyscy przy tym starają się ukazać swój wizerunek w jak najlepszym świetle, dbając nie tylko o stan swojego konta, ale i mięśnie poprzeczne brzucha i pośladków, a także o to, by pochłonąć najbardziej topowe książki i filmy, nawet jeśli wcale nie współgrają z zainteresowaniami danej osoby, ważne że korelują z tym, co przyjęło się uznawać za dające estymę i stanowiące o intelektualizmie osób z nimi obcującymi. Takich rzeczach, o jakich warto rozmawiać w doborowym towarzystwie, żeby w nim zaistnieć, albo z niego nie wypaść. I co w pubie zamawiać, by nie wyjść przypadkiem na średnią klasę, tylko tę wyższą, tę która nie dba o koszty, a o wygląd zarówno ubrań, jak i drinków, a przede wszystkim lasek i kolesi, z którymi się umawiają, żeby tym przypadkiem im stokrotki z sandałów nie wystawały, i żeby torebka miała wystarczająco widoczną metkę Louis Vuitton, a koszula pod garsonką – Calvin Klein.
Znajdę sobie wreszcie takie miejsce, które wierzę, że i ty mógłbyś pokochać. I odwiedzisz mnie może tylko raz, może dwa, a może więcej. I wtedy już nic nie powiem, ale ty zdecydujesz, czy do mnie dołączysz. I będziesz podlewał moje kwiatki, które będą przypominać ci mój zapach. Myślę, że któregoś dnia położysz się obok mnie, i obejmiesz mnie swoimi myślami całą. Tak jak nigdy dotąd. Ale to się stanie dopiero wtedy, gdy zrezygnujesz ze świata, lub gdy świat zrezygnuje z ciebie. Wtedy wreszcie razem zamieszkamy. Pod tym światem, który nie pasował do nas. Albo my nie pasowaliśmy do niego…
Ostatnio najbardziej lubię spać. Cały dzień czekam aż będę mogła się w końcu położyć w łóżku i ćwiczyć zamykanie oczu. Jest mi wtedy tak ciepło i dobrze. Staram się mieć tylko dobre sny, i jest to dla mnie dużo łatwiejsze niż dobre dni. Czasem się powtarzają, a czasem łączą się w ciąg dalszy. Sny potrafią być piękniejsze od życia. I w nich wiem, że ciąg dalszy zawsze wystąpi. Że nic się nie kończy. Że wszystko żyje wiecznie, chociaż to przecież wcale nie jest życie. To co niespełnialne, w marzeniach sennych okazuje się być do zdobcia, jeśli tylko wystarczająco mocno się tego chce. Często chcę czegoś tak bardzo mocno. A życie wcale mi tego nie daje. Odnajduję to za to w moich najpiękniejszych snach.
Lubię spotykać się w nich z Tobą. Czasem niechcący, na ulicy, w drodze do pracy, do sklepu, lub na imprezę. Zależy. Ale jeszcze fajniej jest wtedy, gdy spotykamy się u ciebie, czy u mnie na seks. Czemu tak bardzo chcesz być ze mną tylko w snach? I co ci ciągle przeszkadza, żeby zbudzić się obok mnie? W końcu kiedyś się dowiem, co stoi ci na przeszkodzie. Więc wracam do ciebie w tych snach, żeby to znaleźć i pokonać. A potem zamieszkamy razem. W tym, czy innym śnie. I będę wracać do ciebie już każdej nocy. A nawet i w dzień, gdy z tęsknoty za tobą usnę, żeby ciebie znaleźć za rogiem mojego domu lub na skraju lasu.
Dziwnie jest zdać sobie sprawę, że nie zdobyłam nigdy nikogo. Że nawet nie wiem, jak to się robi. I nie doczekałam się dzieci. Że nie poszerzyłam zasięgów swoich nóg, mimo że tak mnie bolą od wysiłku. Muszę zacząć szykować nam nasze miejsce najlepszego odpoczynku. I jestem zmęczona życiem, a na twoje zmęczenie poczekam cierpliwie. Tam gdzieś pod wierzbami, które zawsze mi się marzyły, by szumiały nad naszymi głowami.
Chyba zbliża się już czas na mnie, żeby odejść z mojego miejsca dotychczasowego życia. Bo moje serce nie wytrzyma waszego widoku na żywo, a możecie się pewnego razu zjawić tacy żywi, a jakby z mojego snu, bo ja w sny moje wierzę i ich słucham. I wiem, że teraz muszę się usunąć na bok, a ty nie cofniesz się nigdy w tym życiu do mnie, co najwyżej znajdę nam najbardziej ustronne miejsce, jedyne jakie może nas połączyć.
Brakuje mi tych miejsc, do których nie dotarliśmy. Smaku lodów, których nie zjedliśmy razem. Imprez, na które nie chciałeś pójść. Brakuje mi tych świąt i powitań kolejnego nowego roku. I tych zarwanych nocy, dni spędzonych w ramionach, leżenia na piasku, taplania się w słońcu i morzu. Których było tak mało, że prawie nie było. Brakuje mi twojego zapachu i dotyku. Tych dłoni, które idealnie pasowały do moich. I całego ciała, które nie wierzę, że pasowało też do innych. Brakuje mi tych wiadomości, których nie napisałeś. Tych wyznań, na które czekałam. Telefonów, które odłożyłeś na później. Tych słów, które zatrzymałeś dla siebie. Brakuje mi tej bliskości, której mi nie dałeś. I troski, którą mnie nie otoczyłeś. Brakuje mi pytań o mój ból i tęsknoty, rozwiewania zwątpień, dodawania odwagi. Tego wszystkiego, co MOGŁO BYĆ, a ZATRZYMAŁEŚ NA GRANICY MARZEŃ I SNÓW. Tego wszystkiego, co pozostanie wspomnieniem o niezrealizowanych planach, których też mi brakuje. Bo byłam przecież spoza planów. I spoza snów. Spoza marzeń. Spoza twojego życia, do którego według ciebie nie pasuję. Tylko przecież NIE PASUJĘ NIGDZIE INDZIEJ…
Szukam więc miejsca na naszą bardzo daleką przyszłość gdzieś blisko drzew i łąk, gdzieś, gdzie wieje wiatr od morza, i gdzie rosną konwalie i stokrotki. Zapach jest bardzo ważny. Może zmieszamy twój zapach z moimi kwiatami, które posadzę zaraz obok tych dzikich roślin. Szukam naszego miejsca wwąchując się w przestrzeń, która ma być nasza. Wiem, co lubisz wdychać, i co sprawia ci przyjemność. I jakich ptaków lubisz słuchać z rana, i jakie widoki sprawiają ci przyjemność. Zawsze wiedziałam, że kiedyś zrozumiesz, że miasto, że ludzie, że te wszystkie miejsca stworzone przez ludzi, nie są dla nas. Pewnie z nią odnajdujesz piękno ukryte w trawie. Ale nie wierzę, że nie wrócisz kiedyś tam, gdzie uścielę nam domek. Najmniejszy, w jakim przyjdzie nam żyć. Ale najczulej zaplanowany. W którym beton pod cegły będę rozwadniać łzami. Który sama zbuduję moimi popękanymi dłońmi, i na moich plecach przyniosę marmur, którym go wykończę.
Rozważam już poważnie powierzchnię, na jakiej spocznę. Zatroszczę się tak samo o miejsce dla siebie jak i dla ciebie, bo nie chcę nawet myśleć, że miałabym zostać tam na wieczność sama. Urządzę to wnętrze w twoim stylu. Zadbam o najmniejszy nawet szczegół. Wiem, że lubisz minimalizm, i mi też już na tę przeprowadzkę nic więcej nie trzeba poza moimi kwiatkami z balkonu. W żadnym innym mieszkaniu nie spędzę tyle lat, co tutaj, więc muszę się poważnie zastanowić, jak ustawić się w stosunku do słońca.
Zawieszę tam tabliczkę z moim nazwiskiem i z twoimi inicjałami, żebyś wiedział, że czekałam na ciebie do końca. Ale nie będę wskazywać cię po imieniu, bo wiem, że nawet po śmierci nie będziesz chciał być ze mną kojarzony. Że nawet gdy umrzesz, będziesz się mnie wstydził. Ale sprawia mi radość sama nadzieja, że kiedyś może jednak spoczniesz przy mnie, choć nigdy niechcianej przez ciebie w świecie, w którym trzeba dbać o wizerunek, a wiem, że nie byłam nigdy wystarczająco piękną i bogatą ozdobą. Jedyne co cię ciągnęło do mnie to ciepło, które ci zawsze dawałam i nie umiałabym ci go kiedykolwiek odmówić, bo martwiła mnie szadź osiadła na twoich dłoniach i klatce piersiowej. Nie odmówię ci mojego ciepła nawet wtedy, gdy sama będę już całkiem zimna. Zostawię dla ciebie źródło ognia na tym moim ostatnim w życiu domu. Gdzie pod pomnikiem, metr pod ziemią, będę czekała aż do mnie dołączysz, gdy tylko przyjdzie na to czas. W który to czas ciągle wierzę, że będzie tylko nasz. Jeśli nie na tym świecie, to w zaświatach. Aż po wieki wieków.
Photo by Kari Shea on Unsplash