Historia niezwykłej mamy. Recenzja „M+M” Dominiki Lewickiej-Klucznik

Napisałam taką tam niby recenzję tomiku wierszy o pewnej matce posiadającej niepełnosprawne dziecko. Wierszy otwierających oczy na problemy z jakimi musi się każda taka matka borykać. Historii ułożonej w wiersze, bo tak jakby brakuje czasem oddechu w tym, co jest tu opowiadane, i opowieść przelewa się z jednej linijki do drugiej. A tak naprawdę to proza. Najsmutniejsza proza życia.

Nie sądziłam, że reportaż można ująć wierszem. Jednak są takie tematy, z tych delikatnych, z tych poruszających najgłębsze zakątki duszy, których nawet nie wypada opisywać słowem prozatorskim. Za bardzo zbliżonym do tego urzędowego, zbyt obcesowo się z człowiekiem obchodzącym. Bo są ludzie, którzy zasługują tylko na wiersze. A nie na listy bolesne ze szkół, z GOPS-u, czy z innych urzędów. Te osoby zasługują na dotyk słowem, a nie na pchnięcia nimi, ponaglenia, upomnienia, odrzucenia. Na czułe przytulenie, i empatię, a nie dystans i chłód. Na spojrzenie, a nie na jego uchylanie. Na usiedzenie obok, a nie z daleka. Na zapytania, nie oskarżycielskie, a nastawione przyjaźnie. I na wysłuchanie, a nie na przerywanie wypowiedzi bez jej zrozumienia (…)

To są ludzie święci. Ci, którzy na co dzień noszą na barkach swoje niepełnosprawne dzieci. Dosłownie, i w przenośni. Ci, którzy często nie mają pojęcia jak się poruszać, żeby nie zawadzać innym, choć powinno się im ustępować i torować drogę. Ci, którzy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo są dzielni i silni. I że noszenie krzyża to nie jest zwyczajne zajęcie. A oni się tym zajmują całe życie…

Dominika Lewicka – Klucznik, mama niepełnosprawnego syna, opisała historię wymyślonej przez siebie Mariolki i jej syna Marianka. Nie pisała o samej sobie, choć dużo jest tu z niej. Mariolka to tylko przykładowa mama zmagająca się z codziennością w jakiej jej przyszło żyć jako mamie chorego dziecka. Z problemami ze służbą zdrowia, z brakiem zrozumienia ze strony innych ludzi, z nieporadnością wobec bezduszności urzędów. Mariolka przedstawiona jest jako osoba prosta, uboga, niewykształcona i zaniedbana. Ale czy nie jest tak, że sama autorka utożsamia się z Mariolką? Bo wobec przeciwstawiającej się jej rzeczywistości, czuje się sama bezradna, nawet jeśli ma pieniądze, głupia, choćby była tak naprawdę znała się na najtrudniejszych sprawach, to nie TYCH. I brzydka, bo każdy ją stara się pomijać wzrokiem, a jak już patrzy to z dystansem lub odrzucająco, choćby była piękną kobietą i wartą zainteresowania?

W moim odczuciu każda mama niepełnosprawnego dziecka czuje, że zamienia się z KOBIETY w COŚ, czego inni unikają, i boją się zarazem, bo nie chcieliby być dotknięci tą nieuleczalną chorobą jej dziecka, wraz z jego pojawieniem się na świecie. Czują się jak trędowate… I noszą jarzmo winy losu swojego dziecka. Zamknięte w swoim własnym życiu nie przez siebie same. A przez innych. Tych, którzy tak naprawdę są dużo głupsi, bo nie rozumieją, że taki sam los może i ich spotkać. Bo to nie jest niespotykane ze statystycznego punktu widzenia. Tylko ze społecznego: bo te mamy się chowają ze swoim „nieszczęściem” w swoim pustym domu. Chociaż niczego nie wymagają. Nawet o swoich podstawowych potrzebach zapominają, żyjąc jedynie życiem dziecka. Nie mówiąc o jakichś ekstrawagancjach potrzebach. Takich jak MIŁOŚĆ… Mariolka nie uzurpuje sobie prawa do miłości. Ona ją tylko daje, a wcale jej nie oczekuje. Nie tylko od urzędników. Nie tylko od dziecka. Od nikogo. Ona nie czeka na żadnego księcia z bajki. Ona wie, że nie żyje w bajce. I jest z tym pogodzona, że jest skazana na bycie samej. Zawsze samej. Z dzieckiem, które jest z nią zrośnięte. Dlatego nie znajdziemy w tym tomiku poezji o tytle sugerującym zrośnięcie Mariolki z Mariankiem („M+M”),  żadnego LOVE STORY, mimo że kojarzy nam się taki zapis z MIŁOŚCIĄ. Mariolka nie wie co znaczy być kochaną, uwielbioną, docenioną. Ona wie tylko co to jest być zrośniętą ze swoim problemem. Dla którego potrafi oddać swoje prawo do miłości. Rzucił mi się w oczy brak poruszanego tematu o szukaniu współtowarzysza doli. Czy jak tu – niedoli. Mariolka jest i pozostanie na zawsze tylko mamą. I nikim więcej nie będzie…

„M+M” to książka nie tylko dla rodziców niepełnosprawnych dzieci. To poruszająca, choć nie nazywająca bezpośrednio emocji po imieniu, dająca do myślenia opowieść namalowana reportażowym stylem. To dokument, z którego bohaterką utożsami się każda mama chorego dziecka pokazujący zależność ich życia od procedur. Od jakichś idiotycznych dokumentów, i skupieniu się na formalnościach, a nie na przeżyciach i tego, z czym naprawdę się mierzą na co dzień, tych osób. Ta książka pokazuje, że walka z urzędami i z ośrodkami zdrowia, jest bardziej męcząca niż sam problem posiadania chorego dziecka. Ten właśnie paradoks sprawia, że ma się ochotę płakać nad tą mamą niosącą swój krzyż, która sama nie ma już sił na łzy, mimo że nie wie już co to wstyd. Bo codziennie czuje się upokorzona przez realia świata, w jakim przyszło jej trwać. Nie żyć. Bo ona nie wie co to życie. Ona tylko trwa przy swoim dziecku. I która szpilki miała „raz w życiu na nogach”. Bo ona nie wie co to egoizm i próżność. Nie wie, co to jest być podziwianą i poważaną. Jej świat to jej własne dziecko. Które wedle innych jest jej przekleństwem, a dla niej jest ZBAWIENIEM. Od świata pełnego ułudy.

Jeśli ktoś chce poczuć się dotknięty, niech sam dotknie czyjejś rany. Czytając na przykład tę właśnie historię. Tej niby zwykłej, a tak naprawdę niesamowitej, kobiety. A kobiet takich jest wśród nas wiele. Zdarzają się też i ich współtowarzysze. Ale zazwyczaj niestety nikt nie chce z nimi dzielić ich losu. I każda z nich przeżywa swoją historię w samotności. Ze swoim własnym KRZYŻEM.

 

ZNAJDŹ TO NA FACEBOOK


You may also like

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.