Chciałabyś uchylić nieba swojemu dziecku, a masz wrażenie, że zawędrowałaś z nim do piekła. I nie chce ci się czasem żyć. Ale musisz, chociażby dla niego. I musisz dalej szukać szczęścia. Dla was. Nawet jeśli już nie dostrzegasz nigdzie żadnej radości. (…)
I musisz układać te wszystkie plany, które twoje dziecko i tak zrujnuje swoim sprzeciwem. Umawiać go na wizyty do lekarzy, i na różne zajęcia, na które i tak możesz z nim nie dojechać, bo on po drodze się zaprze, albo zatrzaśnie przed wyjściem z domu za drzwiami łazienki. Albo jeśli dojedzie, to tylko pod warunkiem, że ty kupisz mu to, co wymusza, nawet jeśli jest to gra komputerowa wzmagające jego uzależnienie od komputera. Poddajesz się tym szantażom nie dlatego, że chcesz mu sprawić przyjemność, bo nie o takiej przyjemności dla dziecka marzysz, ale tylko przez to, że ono na tobie to wymusi, a Ty już nie masz sił oponować. Potem pozwolisz mu grać na komputerze w nieskończoność, za to, że raczył pójść w miejsce, w które normalni ludzie chodzą bez żadnych problemów: do przychodni, czy na spacer z babcią i dziadkiem, którym tobie nawet ciężko wytłumaczyć by było, że on tego nie chce.
Do sklepu nawet nie próbujesz jego ze sobą ciągnąć, bo szkoda energii, i nie chcesz być szantażowana w sklepie, żeby coś mu kupić, co akurat wpadnie mu w oko. W domu nie masz sił walczyć o to, żeby samo dziecko wstało zrobić sobie kanapki, albo zrobiło samo lekcje, ułożyło swoje ubrania w szafie, pościeliło łóżko. Walczysz już tylko o przetrwanie: zmuszasz je tylko do mycia się, i zmienienia ubrań, które sama mu zazwyczaj podajesz. Podajesz jedzenie pod nos, i potem sama zmywasz po nim naczynia. Płacząc, że tego nie chcesz, ale nie umiesz postawić granic, a miłość do dziecka całkiem pochłonęła twoja osobę. Każdy twój dzień to jedynie walka o przetrwanie. O to, byś chociaż mogła wziąć oddech między jednym zadaniem a drugim. O to, żeby jak najmniej szarpać się z dzieckiem przed snem, żeby zechciało pójść spać, wyłączyć telewizor i komputer. O to, by dało tobie odpocząć, bo twoje siły jeśli się skończą, to ono nie da rady przetrwać w tym za trudnym dla niego świecie. Więc walczysz każdego dnia. O jego uśmiech, o jego rozwój, o jego przyjemności. Zapominając już całkiem o sobie. I widząc gdzieś za jego nerwami, za jego nieporadnością w wyrażaniu uczuć, za jego złością na świat, że jest za trudny dla niego do przebywania, ma dobre serce. I dla innych potrafi być dobre, ale na tobie się wyżywa za to, że musi nosić ten pancerz – zakładać codziennie tę niewygodną maskę społeczną, która niszczy jego komfort. I ty rozumiesz, że go naprawdę denerwują te wszystkie bodźce, i świat wydaje się jak niezatrzymująca się karuzela, i starasz się ciągle mu pomóc wyjść z tej karuzeli. Ale wszystko kosztem swojego zdrowia. I wiesz niestety, że przecież świat się dla Was nie zatrzyma.
Zamieniłaś się z człowieka w funkcję. Jesteś jego sługą. I boisz się jego. Starasz się wyprzedzić jego krzyk, jego niezadowolenie. Robisz więc to, co wiesz, że należy do jego obowiązków, ale wiesz, że łatwiej tobie samej to zrobić, niż to wywalczyć. I mimo, że wiesz, że nie będzie przez to nigdy dojrzały, to nie dajesz rady wychowywać w sposób dobry tego dziecka, które miało być spełnieniem twoich marzeń. Nie wierzysz, że nie umiesz zupełnie do niego dotrzeć. Że ono nie czuje tak jak powinno. Więc ty czujesz więcej. Przeżywasz za nie, wyobrażasz sobie, że ono musi coś przeżywać, tylko nie zdaje sobie z tego sprawy. Wyręczasz je we wszystkim: nawet w uczuciach. A nie da się przecież czuć za kogoś. Nie da się wywołać uczuć w kimś, kto inaczej je przeżywa. Powinnaś umieć mu wytłumaczyć, że cię krzywdzi, jak odnosi się do ciebie bez szacunku. Ale ono nie rozumie, bo już się tak nauczyło, bo jesteś jego ujściem tych skrywanych emocji, i to ciebie właśnie może obarczać sowim smutkiem i frustracjami. Skoro samo nie umie przeżywać, to woli przekazać tobie swoje zmartwienia, bo ty za to przeżywasz za mocno. I ono dzięki tobie rozwiązuje swoje problemy. Ale ty już nie masz już sił za niego czuć. Chcesz przestać. Ale nie możesz. Bo kochasz. I to za bardzo.
Każda uwaga z zewnątrz, że nie radzisz sobie z dzieckiem, że co to za słownictwo, co to za zachowanie, albo że spóźniłaś się minutę na jakieś spotkanie z dzieckiem, boli cię jak wbity sztylet, bo nikt nie wie, że i tak wyszłaś godzinę wcześniej, by gdzieś dojść, i zostałaś po drodze zwyzywana przez nie i opluta. Nikt, kto nie ma do czynienia z trudnymi dziećmi, szczególnie tymi z zespołem aspergera, nie zrozumie co przeżywasz. I jeśli na dodatek jesteś z tych, które kochają za bardzo, które lubią rozpieszczać, wyręczać, nie znoszą rozkazywać i wymagać, jesteś przegrana. Możesz tylko zamienić się w kogoś, kim nigdy nie chciałaś być po to, żeby się ocalić – w kogoś kto wydaje rozkazy i je egzekwuje, w kogoś kto wychowuje twardą ręka. Albo polec w walce o wychowanie tego dziecka na kogoś wartościowego. Nie wierzysz, że się poddajesz, bo to nie twój styl. Ale jak nie jesteś typem rozkazującym, jak jesteś typem unikającym, nie lubiącym władać, to czujesz, że jesteś bez wyjścia. Bo nie ma innego. Zwyczajnie nie ma. A Ty już nie masz godności. Więc pozstajesz na rozkazy swojego dziecka. I na jego fanaberie.
Nikt nie zrozumie, jaką drogą krzyżowa odbywasz, jeśli sam nie nosi podobnie ciężkiego krzyża. Życie to twój sprawdzian. Te wszystkie w twoim mniemaniu błahe sprawy, które wykonujesz, czy też poświęcenie pracy zawodowej, żeby z tym dzieckiem być i mu pomagać,, bo tylko ty wiesz, jak bardzo go wszystko męczy, i na kim się wieczorem za te trudy każdego dnia wyżyje, to wszystko to twoja droga do świętości. Zostałaś do tego powołana rodząc to dziecko. Ale Ty nie chcesz być święta! Ty masz już kurwa dość! Czujesz się potworem, bo często nie wytrzymujesz, i krzyczysz sama na to dziecko, i wyszarpujesz mu komputer, i przeklinasz, i nie chcesz już szukać tego waszego szczęścia! Bo przestałaś w nie wierzyć…. Ale poświęcasz każdy swój dzień kolejnymi siwymi włosami, i zmarszczkami na twarzy, i wylanymi łzami. Musisz uwierzyć, że to dziecko cię kocha, bo inaczej nie obdarowywałoby ciebie szczerością swoich doznań. Ono tylko nie umie sobie poradzić ze swoimi emocjami, i gdyby nie ty, nie dałoby rady żyć. Jesteś niesamowita tym bardziej, im mniej osób widzi to, że wszystko co masz, poświęcasz dziecku.
Nie słuchaj innych. Słuchaj dalej bicia swojego serca, bo ono bije nie tylko dla Ciebie, ale i dla Twojego dziecka. Które zawsze będziesz kochać, nawet jeśli ono będzie wszystko robić, byś przestała. I warty jest tego każdy Twój siwy włos, i każda zmarszczka, i każda łza. I olej tych, i tych, którzy tego nie widzą. Dużo osób nie widzi tego, na czym się nie zna. A szczególnie tak WIELKIEJ MIŁOŚCI, dla której poświęciłaś swoje życie.
Photo by Dev Asangbam on Unsplash