Syndrom suki

Każda kobieta ma w sobie sukę. Mniej lub bardziej ukrytą, ale jednak. Te pokłady suczej natury często drzemią w nas jak wulkan, i dopiero w ciąży, albo nawet po urodzeniu dziecka wychodzi z nas lawa, której sami się nawet nie spodziewamy. Nie daj Boże, żeby ktoś powiedział coś złego o Twoim dziecku, lub jego wychowaniu! Jeśli nie odrzekniemy (nie odszczekniemy) czegoś temu komuś w twarz, to będziemy i tak obelżywie o nim myśleć do końca swoich dni. Nie zapomnimy tego, w pamięci sobie wyryjemy imię i twarz tego śmiałka, który śmiał powątpiewać w Twoje zdolności wychowawcze lub śmiał zaprzeczyć dobremu wychowaniu Twojego dziecka! Strzeżcie się Matek Polek, powiadam Wam! Lepiej zachować dla siebie swoje uwagi, szczególnie jeśli jeszcze nie macie dzieci, albo już jesteście na tym etapie, że zapominacie jak to jest prowadzić życie po nieprzespanych nockach, w ciągłym stresie, hałasie i wśród miliona dziwnych, nowych wyzwań i obowiązków, nie zawsze przyjemnych.
Kiedy po kilku latach od pierwszego porodu dowiedziałam się, że miałam połamane po obu stronach żebra od wyciskania łokciami dziecka przez lekarzy, nie zdziwiłam się, a nawet się nie wkurwiłam, tylko zrobiło mi się chujowo smutno. Że nikt mi nie pomógł. Że nikt nie zawalczył o to, żeby było lepiej. Że nie zdecydowano się na zrobienie mi cesarki, mimo że powinno się ją wykonać. Bo leżałam tydzień na patologii ciąży ze względu na przenoszenie jej, i to był 43-ci tydzień ciąży. Bo przeszłam dwie próby oksytocynowe, które nie pomogły w rozpoczęciu akcji porodowej. Bo usg mówiło, że dziecko będzie ważyć cztery kilogramy, a ważyło jeszcze więcej. No i najważniejsze: bo sam poród trwał za długo…
Pamiętam jak po dwudziestu trzech godzinach skurczy porodowych w momencie, gdy już była akcja porodowa trwająca zamiast 15, to 45 minut, wbiegł wezwany na pomoc drugi lekarz do mojej sali porodowej i powiedział lekarce, ze naprawdę nie może teraz mnie operować, bo inna dziewczyna właśnie musi mieć wykonane cięcie i już leży na stole operacyjnym. Więc, żeby rozwiązać problem ze mną, rzucił się na mój brzuch jak zapaśnik, wspomagany z drugiej strony swoją koleżanką. Dzięki temu zajściu mam zwapnienia na żebrach, i przepuklinę mięśniową, która podobno jest nieoperacyjna, i muszę żyć ze świadomością, że już mój brzuch nigdy nie będzie piękny, i często przeżywać bolesne kolki. Całemu przedstawieniu towarzyszyło kilkunastu studentów, którzy są zapraszani do oglądania trudnych przypadków porodowych. Od tamtego dnia nie znam czegoś takiego jak wstyd. Dlatego pewnie teraz tu to piszę 😉 To traumatyczne przeżycie odebrało mi resztki godności.
Natomiast gdy zjebana sprawa nie dotyczy bezpośrednio mnie, tylko moich dzieci, to moje reakcje są ździebko inne… Gdy po iluś latach chodzenia z dzieckiem z różnymi przypadłościami po lekarzach, wreszcie któryś zlecił mu badanie, którego wynik wskazał na przebyty krwotok w trakcie porodu, dostałam kurwicy. W takim momencie lepiej nie podchodzić do mnie! Pierwsze co mnie ogarnęło, to była taka ciemna niemoc, którą przezwyciężyć można tylko agresją. Miałam ochotę wsiąść wtedy do pociągu relacji Sopot – Warszawa, i złapać taksówkę do szpitala na Inflanckiej, i lecieć do tego ordynatora szpitala (o ile jeszcze tam pracuje, w innym przypadku z pewnością nawrzucałabym Bogu ducha winnemu nowemu ordynatorowi). To ten ordynator, na którego teraz bym nawrzeszczała na drugi dzień po moim porodzie z nieśmiałym uśmiechem przyszedł do mnie tłumaczyć się i przepraszać, bo pamięta, że byłam u niego osobiście pytając o możliwość cesarskiego cięcia, skoro podawana oksytocyna mi nie pomogła na wywołanie porodu. I wie, że było bardzo ciężko, i że jestem teraz najcięższym przypadkiem na oddziale. Nie wiem jak dużo było w nim życzliwości, że mnie odwiedził, a jak dużo strachu o to, że wytoczę sprawę w sądzie o odszkodowanie, co niestety jest w Polsce na razie rzadko spotykane. (Dostałam krwotoku po wyrwaniu ze mnie łożyska. Tak, to był zabieg wyszarpywania, inaczej tego się nie da nazwać. Zwapnionego, przestarzałego łożyska. Poza tym moje białka oczne były całe czerwone, a twarz była pocętkowana popękanymi naczyniami włosowatymi. Nie wiedziałam, że coś takiego się zdarza, więc byłam zszokowana patrząc w lustro i widząc dziwną kratkę z popękanych naczyń krwionośnych na własnej twarzy.) Chciałabym nawrzucać jemu i głupiej lekarce, która dążyła za wszelką cenę do zmuszenia mnie do rodzenia naturalnego (a w moim przypadku cesarka i bóle po cesarce to pikuś w porównaniu z tym co przeżyłam za pierwszym razem, bo zaznałam też tego sposobu rodzenia przy kolejnym dziecku.) Na szczęście dla moich nerwów, odległość dzieląca mnie od tego szpitala, ochłodziła wezwanie mojej suczej krwi do zagryzienia tych, którzy sprawili krzywdę mojemu potomstwu. W sumie w moim przypadku dałoby to tylko ujście agresji, i nie pomogłoby mi, ani synowi w niczym. Ale ważne jest zanoszenie skarg do szpitali, jeśli jesteśmy niezadowoleni z pomocy, lub zdruzgotani tym, co zaszło. Po co? Nie, nie dla własnej przyjemności. Tylko po to, żeby innym nie robiono krzywdy ze względu na głupie (co częste) zasady, procedury, oszczędności szpitala, i chuj wie co. Więc czasem te sucze zachowania przydają się nie tylko w celu ochrony naszego potomstwa, czy też w ogóle wyznaczaniu granic sprawiania przykrości i wtrynianiu się w nie swoje sprawy (typu uwagi, nie tak a siak masz wychowywać/ubierać/rozbierać/karmić/przytulać swoje dziecko), ale też w poprawianiu warunków całego społeczeństwa, bo może jutro nie ja, a Ty będziesz mieć trudny poród. I nie moje dziecko, a Twoje będzie miało kłopoty zdrowotne. Więc w sumie warto pielęgnować w sobie sukę. Coś dobrego też z tego może wynikać.
I tak myślę, jakie to niesamowite, że nawet wtedy, mimo że byłam zmasakrowana, jedyne czym się naprawdę martwiłam, to było zdrowie mojego syna. Tak bardzo się bałam, że coś jemu mogło się stać podczas tej masakry.
Syndrom suki włącza się natychmiast jak urodzisz dziecko. Nie uchronisz się przed tym jeśli jesteś kobietą. Przestajesz się liczyć TY jako TY. Zaczynasz się liczyć TY jako MATKA. Chronisz swoje potomstwo, nie myśląc za bardzo o konsekwencjach. Zapominasz się, albo olewasz fakt, że może jakoś niestosownie się zachowujesz, albo że wystawiasz się na pośmiewisko. Wyglądasz czasem jak osoba, którą należy wsadzić w kaftan bezpieczeństwa, albo dać chociażby leki na uspokojenie. I niby każda z nas zdaje sobie sprawę, że to jest szalone uczucie, ta miłość, i siła z niej wynikająca. Ale nie poradzimy nic na to, że jesteśmy ssakami. A jako płeć żeńska, jesteśmy bardziej zażarte w walce o nasze potomstwo. Co tu dużo mówić? Jesteśmy sukami.

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.