Gdy rano ogarnę rzeczywistość, zrobię śniadanie dzieciakom, włączę im laptopy, zagonię do nich, albo postawię je koło ich łóżek, żeby mogły uczestniczyć w lekcjach online chociażby na leżąco; gdy posprzątam chałupę na tyle, by mieć chociaż przejście do kuchni i łazienki, lubię zasiąść z kawą przy pralce. (…)
Pandemia – dzień tak odległy od jej początku, że nie warto liczyć. Nie wiem, czy jeszcze oddycham.
Tonę w stosie rzeczy. Bałagan przepycham resztkami sił. Świadomość, że za chwilę koniec tych kuriozalnych ferii spędzonych w zamknięciu, i znów będę zmuszona ratować dzieci przed katastrofą w szkole na lekcjach online, co jest wielce prawdopodobne, odbiera mi te resztki. Potomostwo karmię już tym, na co ma ochotę, bo nie mam ochoty na żadne kłótnie, a umiejętność perswazji mojej osiągnęła poziom zero. Marzę by wreszcie wróciły nie tylko normalne lekcje, ale i te obiady szkolne, wybawiające mnie chociaż częściowo z roli kuchty. Każde z moich dzieci lubi jeść co innego, i każde o innej porze. Żadne nie jest w stanie wsadzić naczyń do zmywarki, ani jej rozpakować, bo wciąż są za małe. Próbują czasem pomóc, ale zwyczajnie nie sięgają jeszcze do półek. Z kuchennych wyczynów potrafią włączyć wodę na herbatę. Inne czynności pozostają jedynie moją umiejętnością, a z tego też powodu zarazem obowiązkim. Czuję się jak maszyna, która nie wyrabia się z produkcją dań, i ścierka, która nie daje rady pochłonąć już większej ulości brudu…
Jestem ciągle na wdechu. Już nie oddycham. Karmię się tym, co kiedyś nabrałam w płuca. Wspomnieniami słońca, wolności, swobody. Nie wydycham tego. Bo wydaje mi się, że może mi nie starczyć tlenu na potem. Ale ten wdech zmienia się we mnie już w dwutlenek węgla. Nie wiem jaki stan zaczadzenia odbiera życie, ale rozum już mi odebrało. A życia i tak teraz nie ma.
Photo by Ashley Byrd on Unsplash
Nauczanie zdalne
– Mamo, na ile procent będziemy mieli lekcje online od środy?
– Na 90%, skoro już każą Wam szykować laptopy.
– Z ilu?
– No ze 100… A Ty myślałaś, że z ilu, ze 120?
– No na przykład.
Moje dziecko nie żartowało…
O Jezusie… Gdy sobie przypominam pokątne oglądanie youtuba i tiktoków w czasie lekcji zamiast skupienie na tym co mówi nauczyciel. I to odrabianie za moje dziecięta lekcji, bo przestawały czuć, że to jest realny obowiązek. I te codzienne maile od nauczycieli, przekonanych chyba, że mają do czynienia ze studentami uczelni wyższych, a nie pierwszych klas podstawówki, które musiałam tłumaczyć moim na najbardziej przystępny język, to dostaję drgawek. I nie, nie z podniecenia. A z przerażenia, że znów czeka mnie to samo. Bo życie wirtualne to życie udawane. To poza, oczy utkwione w ekranie, ale wpatrzone nie w mówiącego, a w inne strony otworzone w poszukiwaniu lepszej rozrywki. Nie widzę świetlanej przyszłości edukacyjnej moich dzieciąt, szczególnie jeśli ta edukacja ma być online. No nie widzę. W 200 procentach – nie widzę.
Photo by Thomas Park on Unsplash
Lekcje online (Katarynka)
Czytam synowi streszczenie „Katarynki” sama czując wzruszenie nad opowieścią o niewidzącym dziecku, złoszcząc się w głębi siebie, że nie ma nawet czasu na refleksję, bo jedyne co trzeba, to zaliczać prace domowe, a nie przeżywać to, co ze sobą powinny nieść chociażby książki. (…)