Nie jest taka piękna na jaką wygląda

Kiedyś wydawała mi się taka wysublimowana. Pociągała mnie tym swoim intymnym bólem. Wydawała się piękna w swej rozpaczy i niemocy. Ciągnęło mnie do niej, mimo że zawsze byłam optymistką, a uśmiech był moim znakiem rozpoznawczym. A jednak ona sprawiała, że chciałam ją poczuć całym swoim ciałem. Zakochałam się w niej. Nie wiedziałam, że kiedyś się w niej tak zatracę. (…)

Aż w końcu poznałam jak to jest być w jej wnętrzu. Jak to jest nie móc się z niej wydobyć. Nie wiem, kiedy się to stało, ale to następowało stopniowo. Zabierała mi po kawałku każdą moją część ciała, i każdą moją wesołą myśl, rozwiewała marzenia, rujnowała plany.
W końcu zrozumiałam, że ten smutek na twarzy, ta nostalgia w oczach i niemoc w ciele – to nie jest poza, którą można przybrać, i w niej się pławić jak w jakimś pięknym obrazie, jak w smutnej piosence, czy przejmującym dramacie. Że to jest tak dojmujące uczucie, z którego nie umie się wyjść, nawet gdy bardzo się tego chce. Że nie można przetrzeć oczu jak po przepłakanym filmie, czy książce, i dalej iść robić swoje, bo nie ma się na to sił. Że to nie jest tak, że się robi piękną w swoim smutku minę z tak uroczym dziubkiem, jaki zawsze mi się marzył w kontraście do moich bananowych ust, tylko to jest niemożliwe do zahamowania wykrzywienie twarzy z dojmującego bólu. Bólu, który rozlewa się od serca aż po skrawki całego ciała. Który zamienia radość i beztroskę w ciężar krwi i opór ciała.
Kiedy dosięgniesz dna swojego smutku, dopiero rozumiesz, że ją naprawdę poznałaś. Kiedy leżysz, bo nie masz sił, chociaż masz świadomość, że wzywa cię milion obowiązków. Kiedy czujesz, że przestajesz cokolwiek znaczyć. Kiedy Twoja uroda rozpływa się w niemocy umycia włosów, umalowania twarzy, zapanowania nad dietą, zadbania o zdrowie i ruch. Kiedy każdego dnia masz coraz mniej sił na ten idiotyczny uśmiech, który przestaje być twoją integralną częścią. Kiedy nawet nie poznaje cię twoja własna aplikacja, która każe ci się uśmiechać, żeby odblokować telefon, a ty robisz to z wielkim wysiłkiem i nagle uświadamiasz sobie, że uśmiech waży tak dużo, że nie umiesz już go unieść. Kiedy zdajesz sobie sprawę, że zmieniają się twoje rysy twarzy, i twój charakter, a ty wcale nie umiesz tego już kontrolować i tego zahamować, tej szarości, która rozlewa się po Tobie jak atrament.
Kiedy przestajesz panować nad łzami, i emocjami. Złościsz się, gdy wszystko ciebie przytłacza, i resztkami sił wykrzykujesz, żeby ktoś się od ciebie odwalił. Kiedy staje ci się obojętne, co myślą o tobie inni, choć w głębi duszy tęsknisz za tym, jaka byłaś kiedyś. Wesoła… Promieniejącą szczęściem, pomagającą innym wyjść z największych trudów bez poczucia żadnego zmęczenia, z energią, której nawet nie umiesz już sobie wyobrazić, że można mieć.
Kiedy już nie cieszy ciebie żaden Twój sukces, ani żadne wydarzenia. Kiedy zapominasz o swoich urodzinach, a gdy nadchodzą, nie oczekujesz życzeń nawet od najbliższych tobie osób. Bo coraz mniej znaczysz dla siebie. I myślisz, że nie znaczysz nic dla innych. I dajesz im do zrozumienia, że jesteś nic nie warta, nie warta uwagi. Nie warta lubienia. Nie warta kochania…
Kiedy wszystko boli ciebie tak, że nie myślisz o niczym innym tylko o tym, żeby spokojnie zasnąć. Kiedy masz wrażenie, że nikt nie jest w stanie zrozumieć twojego bólu, więc o nim nawet już przestajesz mówić. Kiedy już staje ci się obojętne, czy inni myślą, że jesteś hipochondrykiem. Kiedy wszystko jest w stanie ciebie ranić, każde słowo, każdy gest, każda nie-odpowiedź na twojego maila, każde nieodebrane połączenie, każda niemiła odpowiedź ekspedientki w sklepie, nawet niechciane popchnięcie na ulicy i w autobusie. Kiedy masz wrażenie, że twoje własne ciało wyrządza ci krzywdę, bo przestało ciebie lubić i nie akceptuje ciebie takiej jaka jesteś. Kiedy nie zwracasz już uwagi na to, jaka jest pora roku, i jakie święta zbliżają. Kiedy masz dla kogo żyć, a jednak pragniesz, by ktoś inny wziął na siebie tę odpowiedzialność. I tak strasznie ci przykro, że zawodzisz te wszystkie osoby, które nie rozumieją co się z tobą stało. Kiedy nie możesz znieść myśli o tym, że twoje dzieci będą ciebie taką byle jaką pamiętać. A przecież ty kiedyś byłaś taka silna, taka szczęśliwa, tak pełna życia, pomysłów, marzeń i szalonych planów!
To wtedy dopiero ją czujesz. To wtedy rozumiesz, że nawet jeśli wygląda na piękną w sztuce, w filmie, w książce, na zdjęciach, to nie jest warta pożądania. Jest otchłanią, w której nie warto się zanurzać. Którą należy omijać, bo jest jak czarna dziura. I nikt jej nie zrozumie, kto jej nie przeżył. Ale nie warto jej przeżywać. Bo ona właśnie odbiera życie za życia. A leki mogą ją najwyżej stłumić. Ale zabić ją w sobie możesz tylko ty! Ale musisz mieć na to siły. Tylko skąd te siły wziąć…?
Photo by Francesca Zama on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.