Zaboli mnie może czasem,
gdy obok przejdziesz,
migniesz,
przeminiesz… (…)
Ale już nie chcę czuć bólu z pragnienia ciebie,
nieugaszonego żadnym twoim pochyleniem.
Wolę żyć nieobsypywana Twoimi czułymi słówkami z confetti,
które są łatwopalne jak papier,
i robią straszny bałagan,
i wcale nie pasują do takich jak ja, dzikich roślin.
Nasączyłam swoje korzenie emocji zapasami łez.
A Ty lej swoją wodę bardziej wysublimowanym.
Bo mi wystarczy widmo burzy –
wiatr karmiący podmuchami wspomnień,
i zimny prysznic nieczułego deszczu,
oddający świadomość złamania nadziei,
że straciłam grunt pod marzeniami.
I strach o to, czy kiedyś obudzę się z ciemności
otoczony wciąż zwichniętą wiarą, że po każdej burzy
przecież musi wyjść Słońce,
które przykryje moje zmarznięte łodygi myśli
ciepłym dotykiem.
A świetliste tchnienia jego promieni
pozwolą przeżyć dalsze przygody życia.
Które, co dziwne dla mnie, wciąż trwa,
chociaż myślałam, że Ty jesteś całym moim życiem.
I że na Tobie mój świat się kończy.
Photo by Noah Buscher on Unsplash