Poliamoria jako sztuka kochania

Każdy z nas ma jakiś światopogląd, w którym jest zastygmatyzowany i ciężko mu otworzyć się na nowe poglądy i dojrzeć w nich sens. Jakiś czas temu właśnie tak z przymrużeniem oka patrzyłam na pogląd „filozoficzny” (dotyczący filozofii życia), jakim jest #POLIAMORIA. Uważałam, że jest to niepoważny sposób bagatelizowania problemu zdrad i spłycania znaczenia związków. Niedawno dopiero pojęłam, że ona w ogóle w zdrady się „nie bawi”. Że sprytnie obchodzi poczucie winy, zobowiązania i rozczarowania. Myślę, że można ją zaklasyfikować jako współczesne hipisostwo. A że hipisostwo jest mi bardzo bliskie, to przybijam dziś piątkę poliamorystom, mimo wszystko pozostając przy mojej chujowo romantycznej idei fixe na Miłość. Na monogamiczną Wielką Miłość.

Poliamoria zakłada styl życia uznający posiadanie więcej niż jednego partnera obojętne jakiej płci. Doktryna ta opiera się na jednym podstawowym założeniu: na szczerości między partnerami dotyczącą otwartości tego związku. Poliamoria jest podobna w swych założeniach do poligamii, jednak różni ją od niej podejście do małżeństwa: nie ma konieczności wchodzić w związki małżeńskie; można po prostu być w związkach niesformalizowanych, w ten sposób promując miłość jako taką, bez nakładania więzów, i bez niepotrzebnych oczekiwań, bo oczekiwania łączą się z rozczarowaniem w razie ich niespełnienia. Poliamoria promuje wyzwolenie od wyrzutów sumienia, które wynikają z niespełnienia czyichś oczekiwań lub z kłamania innych po to, żeby dawać im pozory spełnienia ich oczekiwań. W ten sposób poliamoria staje się sprzymierzeńcem wolności.

Ważne jest to by ta wolność była dawana przez każdą osobę w związku, inaczej nie jest to fair. Ta „zabawa” to gra w otwarte karty. W naszym odbiorze chodzenie z kilkoma osobami do łóżka uprzedmiotawia człowieka, odbiera mu wartość podstawową, czyli godność, bo traktuje się wtedy ludzi jak mówiące wibratory. A według mnie to co odbiera człowiekowi godność to kłamstwo. Relacje poliamoryczne nie zawsze są oparte jedynie na łóżku, poliamoryści twierdzą, ze potrafią kochać kilka osób na raz. Oni pomnażają miłość, a nie dzielą. Poza tym trzeba się zastanowić, czy nie większym uprzedmiotowieniem jest wchodzenie w relacje z innymi osobami niż jedna, w ukryciu, w tajemnicy i kłamstwie. Czy nie lepsza jest prawda o różnorodności naszych uczuć, od udawania, że się jest z kimś w totalnym oddaniu, i w zawieszeniu uczuć do innych ludzi, a tak naprawdę potajemne robienie tego kogoś w chuja (czyli zdradzanie po cichu)?

Większość ludzi kojarzy poliamorię pejoratywnie, jako coś związanego z zepsuciem społecznym, ze zwierzęceniem, z rozwiązłością oczywiście, no i często ze zboczeniem. Bo poliamoria jako wielomiłość, czyli orientacja seksualna zakładająca możliwość posiadania związków partnerskich z więcej niż jedną osobą, wydaje się na pierwszy rzut oka freaky. Natomiast jakoś zupełnie nikogo nie dziwi dzisiaj posiadanie związków utajonych poza sformalizowanymi papierem lub przynajmniej ugadanymi między dwojgiem. Gdy dogadamy się, że jesteśmy z kimś parą, a nie przyznajemy się do posiadania kochanków, to jest to zupełnie normalne dla nas, że ktoś ma kogoś na boku. Tak jakby podziemne życie było czymś tak naturalnym. Zdrada kojarzy się ze złem, ale nie z czymś nienormalnym. A poliamoria kojarzy się z czymś nienormalnym, ale nie jest zła.

W poliamorii na pierwszy plan wychodzi miłość do ludzi, bez klasyfikowania ich według tego, na jak długą są z nami, czy może na przykład na zawsze, czy tylko na chwilę. Bo w życiu nic nie jest pewne, a najmniej pewne jest to, czy coś jest na zawsze. Wszystko jest kruche i chujowe, nie tylko zdrowie i życie, a uczucia tym bardziej. Więc żeby się uchronić przed strachem przed samotnością, opuszczeniem, byciem porzuconym – możemy otoczyć się wieloma partnerami życiowymi, i z nimi iść przez życie, rezygnując raz z tego, raz z tamtego, jeśli przestaje się coś mocniejszego do siebie czuć i chcieć ze sobą przebywać. Nie ma też tak dużego poczucia straty, gdy utraci się jednego z wielu kochanków. Sytuacja przypomina relacje z przyjaciółmi: czasem przyjaźnimy się z kimś będąc przekonanym, że nigdy nie przestaniemy się lubić, lecz nagle coś się może zmienić w nas, nasze poglądy i uczucia są zmienne, możemy się od siebie oddalić. I raczej nie przeżywa się utraty jednego z przyjaciół tak mocno niż gdyby to był jedyny na świecie nasz przyjaciel. Trzeba nauczyć się przyznawać, że nie ma niczego na tym świecie pewnego. Choćbyśmy się pod tym podpisali i przypieczętowali własną krwią. Nie ma kurwa, no nie ma.

Poliamoria wydaje się być pójściem na łatwiznę. Bo zezwala na seks każdego z każdym, a inne kwestie jak emocjonalną więź między ludźmi traktuje nietypowo: uznając, że można kochać naprawdę kilka osób. Ale czy nie jest tak, że znajdując kochanków przestajemy czuć tak dużo do osoby, z którą do tej pory byliśmy, bo nagle się jej boimy, albo zaczynamy się z nią kłócić dając upust własnemu rozgoryczeniu nad własną pojebaną emocjonalnością, i ostatecznie wplątujemy do tego związku nienawiść lub w najlepszym wypadku obojętność i zniechęcenie. A gdybyśmy byli poliamorystami zwyczajnie byśmy kochali nadal tę osobę, jak również tę nową.

Jak się przyjrzymy ludzkim związkom, to wszyscy przyznamy, że są często problematyczne. Że owszem, każdy pragnie podświadomie tego jednego jedynego człowieka, który będzie dla nas oparciem, a my dla niego, żeby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że każdy dąży do znalezienia kogoś, komu ufa i komu może zawierzyć całego siebie. Jednak najczęściej jest to niespełnialne życzenie, bo okazuje się, że albo sami kochamy swój ideał, albo ktoś kocha nas w sposób idealistyczny bez naszej wzajemności. Albo ktoś nas tylko lubi, a my go kochamy. I tak naprawdę jesteśmy najsamotniejsi ze swymi potrzebami na znalezienie tego porozumienia. Pozostają nam tylko przyjaciele. A z przyjaźni czasem może wyrosnąć miłość. I w tym całym zagubieniu i smutku egzystencjalnym człowieka, to co możemy zrobić to pocieszać się wzajemnie: kochać się tą nie do końca najcudowniejszą miłością, bo nie wierzę, że miłość poliamoryczna jest tak cudowna jak monogamiczna, nie ma możliwości pałania tak samo mocnymi uczuciami do wielu osób, każdy ma swoją oddzielną moc chemiczną, a chemia w monogamicznej miłości jest najsilniejsza, bo opiera się na obsesji. W monogamicznym uniesieniu miłosnym jesteśmy jak ćmy gotowe zginąć w świetle tej drugiej osoby. W poliamorycznym nie zapominamy o sobie.

Myślę, że poliamoryczna filozofia może być czymś na rodzaj przeczekania na coś, co może nadejdzie (na tę drugą naszą połówkę pomarańczy). Jest takim jakby akademikiem, poczekalnią na przyszłe własne mieszkanie, wylęgarnią idei o przyszłej inwestycji na nie dzielenie się wszystkim ze wszystkimi, ale wreszcie coś wyrażającego w sposób całkowity naszą osobę. Wierzę, że może być fajnie mieszkać w akademiku, nawet i całe życie. I że niektórzy wyznają taki sposób życia. Jednak myślę, że każdy ma pragnienie tego własnego mieszkania. Dla jednych jednak wiąże się to z za dużym stresem, za dużą odpowiedzialnością, i za dużą samotnością, jeśli tak bardzo kochamy otaczać się wieloma ludźmi. Jednak będąc w tym akademiku będziemy doświadczać uczucia pustki, gdy inni będą po kolei odchodzić do swoich mieszkań (tworzyć swoje monogamiczne związki), gdy zobaczymy, że dojrzałość polega nie tylko na przyznawaniu się do posiadania wielu przyjaciół czy kochanek, i zarazem nie odrzucaniu miłości czy przyjaźni tej osoby, z którą się chce być właśnie przez wzgląd na te inne osoby, ale dojrzałość czy też dojrzała miłość to umiejętność odejścia od wszystkich tych osób dla jednej jedynej, do tej naszej Bułhakowskiej Małkogarzaty. To znalezienie szczęścia tylko przy tej jedynej osobie. I owszem wiąże się to z decyzją o przebywaniu na kruchym gruncie, czyli pokładając nadzieję w niezmienność uczuć tej jednej jedynej osoby (bo na pewno utonę pod lodem w moich uczuciach, gdy ta jedna jedyna osoba jednak przestanie czuć to co ja czuję).

Więc pytanie brzmi: czy nie lepiej nie ranić się nawzajem ciągłymi oczekiwaniami, bardzo trudnymi do spełnienia i trzymać się założenia, że dobrze jest być w otwartym związku, na jednej jednak fair zasadzie szczerości?
Jako niepoprawna romantyczka powiem: że nie powinno się pytać co lepiej. Że powinniśmy jednak zastanowić się, co głęboko w nas siedzi, bo każdy z nas jako istota ludzka jest skłonna do skaleczeń i cierpienia. Ja nie robię nigdy tego co lepiej. Tylko co bardziej. Co bardziej czuję. Nie jestem utylitarna, ale rozumiem to podejście. I chwalę za szczerość. Chwalę za szerzenie koncepcji miłości, a nie oddalania się ludzi od ludzi, po to, żeby na przykład nie pogłębiać związku przyjacielskiego seksem, bo lepiej jest przedymać przypadkowo spotkaną osobę na imprezie. To już jest dla mnie zupełne zaprzeczenie ludzi w ludziach. Naprawdę uważam, że bardziej jest już moralne trwać w wielozwiązku, niż udawać po prostu, że jest się w jednym związku, albo nawet i nie udawać, tylko trwać bez pary, a ludzkie potrzeby załatwiać z byle kim, byle jak, byle tylko je załatwiać. Bo wtedy stawiamy siebie w tym byle byciu. Stajemy się byleczłowiekiem, i samym ze sobą nam jest źle.

Można więc wybrać samotność dla samotności, bo miłość może była, a może jest, a może przyjdzie, ale jest niespełniona, i nie ma na to rady, albo możemy zamknąć oczy na miłość i całkowicie kłamać siebie i innych, po to żeby osiągać pozorne szczęście. A możemy też dzielić się miłością, być dla siebie nawzajem, wspierać się z pełną świadomością, że tak naprawdę nie ma między nami mocy mega wiążącej, że jesteśmy wolni, choć w pewien sposób się kochamy. Tylko że nie na wyłączność. Bo nie chcemy czynić własności z innej osoby. Czego nie da się powiedzieć o związku monogamicznym o romantycznej naturze, w którym sami się na tyle zatracamy, że jeśli ta druga osoba też się nie zatraci, to jesteśmy zgubieni na wieki wieków amen.

Myślę, że poliamoria może być etapem wyznawanej filozofii życia, tak samo jak i monogamia. Może też pokrywać się doktryną monogamiczną, gdybyśmy na przykład w związek z kimś ustalili, ze nie jesteśmy pewni czy to jest coś na wyłączność, że wolimy otwartość tego związku. Ten „aneks” do „umowy” między dwiema osobami pozostawia nam wolność, niweluje oczekiwania i rozczarowania. Można wejść więc w układ poliamoryczny, który z zewnątrz wygląda na monogamiczny, bo tylko z tą jedną osobą możemy ustalić wolność związku. I istnieje możliwość, że ten związek w końcu przemieni się w monogamiczny, tak twierdzę wbrew zwolennikom poliamorii. Bo moim zdaniem nagle może pojawić się chęć posiadania tej osoby na wyłączność, nieumiejętność radzenia sobie z zazdrością, która oznacza chorobliwe uzależnienie od osoby. Bo ja przyznaję w odróżnieniu od poliamorystów, że człowiek jest słabą istotą, i poddającą się chemii jak zwierzę. Ale tak jak oni kocham ludzi i krzewię miłość w ten sam hipisowski jak oni sposób! Kochajmy się kurwa, tylko nie kłammy! A kiedyś może i tę Małgorzatę naszą spotkamy, co tak samo jak i my zechce wejść na kruchy grunt monogamizmu ze świadomością, że to bardziej bolesne rozwiązanie… Bo nie każdy chce być utylitarystą. I każdy podświadomie pragnie być tą jedyną, tym jedynym…

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.