Gdy słyszymy o autystycznych dzieciach, skupiamy się na ich problemach. Zapominamy często o ich rodzicach. O kimś, kto na co dzień wspiera te dzieci, kto żyje w ich cieniu spychając swoje potrzeby i pragnienia na dno swoich marzeń. Który żyje tylko po to, żeby przetrwać. Kto nosi cały ciężar tych problemów na barkach i stara się nie narzekać, bo nie chce narzekać przez swoje dzieci. Bo dzieci powinny być gloryfikacją naszego życia, więc co ma począć ktoś, kto nie ma czym się pochwalić… (…)
Każdy z nas chce by jego dzieci były zdrowe i szczęśliwe. Nosimy w sobie obraz uśmiechniętego dziecka, które lubi się bawić z innymi, które pragnie z nami spędzać wolny czas, które nas kocha i to okazuje. Oraz daje nam radość życia! Mamy takie jest oczekiwanie wobec własnych dzieci, że opromienią nam życie… Chcemy, by nasze dziecko cieszyło się razem z nami ze wspólnie spędzanego czasu, ze spacerów, z wakacji, z Bożego Narodzenia, z wyjścia do znajomych. I wyobraźcie teraz sobie, co jeśli to dziecko krzyczy każdego dnia od rana, że nie chce nawet wstawać. Że nie chce jeść tego, co mu podajesz. Nie chce się ubrać, umyć zębów, ani wykąpać. Które odpowiada krzykiem „NIE!”, nawet na prośbę, żeby umyło ręce. Które gardzi Twoim obiadem, i tym, że należy siedzieć nie tylko na co dzień przy stole z rodziną, ale tym bardziej w święta, i na weselu cioci, i u dziadka przy niedzielnym obiedzie. Które cokolwiek nie zrobisz orzeka, że się nudzi, i narzuca ci inne zadania niż wymyśliłeś. Wszyscy się świetnie bawią, ale Twoje dziecko nie. I Twoje dziecko każe ci iść ze sobą po węże albo żaby do lasu, wtedy gdy cała reszta jest na placu zabaw albo w parku, cyz na plaży. Albo wymyśla inne nieprzewidziane przygody, nie zwracając zupełnie uwagi na to, czy ciebie one też wciągają, i czy właśnie nie odbiera ci czasu, które miałaś spędzić z rodziną czy przyjaciółmi. Bo jest zanurzone w innym świecie. I zostajesz z tym dzieckiem sama…. Wiesz, że i dziadek, i ciocia, i cała reszta, będzie ci miała za złe, że nie umiałaś przytrzymać dziecka na imprezie rodzinnej, czy po prostu przy obiedzie. I że „jak zwykle wszystko popsułaś”.
Gdy jest ci kurewsko smutno, bo twoje własne dziecko krzyczy i bije ciebie na ulicy, bo nie chce gdzieś iść. Albo czujesz ogromny wstyd, gdy wraca ubłocone i z bluzką tył na przód ze szkoły, bo nie zwraca uwagi na takie szczegóły jak schludne ubranie. Gdy czujesz się bezradna, bo gubi rower, hulajnogę, czapkę, bluzę, telefon, i w ogóle przez to, że nie czuje żadnych strat, wszystko mu ginie, i często coś niszczy. Gdy przestajesz nie tylko panować nad sytuacją, nad nerwami, nad swoim płaczem, a także nie znajdujesz już nigdzie szczęścia. Gdy patrzysz z zazdrością na posłuszne i często przytulające się, patrzące rodzicom w oczy dzieci… Gdy słyszysz przytyki w sklepach, w autobusach, w ogóle wszędzie, jak to źle wychowałaś swoje dziecko, i pouczenia jak to się powinno robić. Gdy nie czujesz nie tylko zrozumienia, ani wsparcia, ale i sympatii już żadnych ludzi. Gdy przestajesz być zapraszana gdziekolwiek. A nawet przestajesz chcieć w ogóle spotykać się z innymi ludźmi. Tego o czym przecież marzyłaś całe życie! O tym właśnie etapie życia dzielenia się własną radością, gdy masz dziecko, istotę, którą kochasz ponad życie, i chcesz się nią chwalić całemu światu, i chcesz wspierać rozwój tej osoby zarówno edukacyjny, jak i społeczny, a gdy już je masz, to opadają ci chęci walki o szczęście… Ambicje maleją do minimum, bo nie masz już sił walczyć o jakikolwiek postęp. I nie masz ochoty planować żadnych świąt, żadnych wyjazdów, bo kojarzą ci się z udręką, a nie z radością… A wstyd odbiera chęci w ogóle wychodzenia z domu. I jak masz partnera, to w tej codziennej walce o przetrwanie pewnie go stracisz… Bo będziecie się kłócić, wzajemnie obwiniać, i raczej nie dacie rady być już razem. Zaprzeczysz swojej potrzebie bycia blisko z tym kimś, z kim masz dziecko, którego zachowanie codziennie doprowadza do waszych kłótni i przenoszenia winy z jednych barków na drugie. A żadne nie są w stanie takiego poczucia winy udźwignąć. Przestaniesz chcieć nie tylko być ze swoim partnerem, ale w ogóle być nawet SOBĄ… Przestaniesz siebie samą lubić, szanować. Czuć, że jesteś coś warta. Będziesz tylko tą ciągle walczącą o dobre zachowanie dziecka mamą. Wiecznie zmęczoną, bojącą się wyjść nawet do lekarza, bo po drodze dziecko kopnie cię sto razy. Nie mającą siły zadbać o siebie. Wtedy przestaniesz czuć, że masz prawo być kochaną. Zaprzeczysz swoim wszelkim potrzebom. I zrozumiesz, że oddałaś swoje życie dziecku, które tego na dodatek nie docenia… I nawet jak będziesz pragnąć miłości, nie znajdziesz raczej nikogo, kto w tym Waszym dramacie się odnajdzie… A będziesz potrzebować tej miłości bardziej niż inni, a zarazem bardziej czuć, że na nią nie zasługujesz.
I jak będziesz pragnąć przytulić swoje dziecko, to ono nie odwzajemni Tobie ani Twojego ciepła, ani Twoich uczuć. Bo ono jest jak z drewna. Kocha, ale inaczej. Czasem myślisz, że to MIŁOŚĆ BEZ WZAJEMNOŚCI. I jesteś sama ze swoimi uczuciami, ze swoimi zmartwieniami, smutkami, niezrozumieniem. Ze swoim DZIECKIEM… Na zawsze sama. Taka nieudana, niezaradna, niepotrzebna i styrana. Matka, kurwa, Polka.