Czemu miłość tak bardzo traci na wartości?

Jak ciężko jest żyć ze świadomością, że za granicami naszego kraju tyle ludzi cierpi? Tak ciężko, że wolimy się od tego cierpienia oddalać. Jesteśmy uczeni od dziecka, żeby chować emocje: nie płakać, gdy jesteśmy smutni, nie krzyczeć, gdy jesteśmy źli, a nawet by się nie śmiać za głośno, gdy jest nam zbyt wesoło. Żebyśmy tylko nie okazywali za bardzo co czujemy, bo „ludziom tak nie wypada”. I uczymy się całe życie jak oddalać się coraz dalej od naszych odczuć i reakcji fizjologicznych, jak łzy, czy śmiech, stając się coraz bardziej własną abstrakcją. Tworem, który jeśli coś wyraża swoimi emocjami, to w sposób coraz bardziej oddalony od tego, co czujemy. Bo wszystko filtrujemy poprzez zastanowienie, czy tak nam wypada, czy to już będzie świadczyć o naszej śmieszności i słabości. Oddalającej nas od wymogów społecznych co do posłusznej jednostki, zapominającej coraz bardziej o swoich prawdziwych potrzebach i pragnieniach. (…)

Continue Reading

„HIKARI, czyli blask” (felieton ze spektaklu Sopockiego Teatru Tańca)

Kiedy słyszymy od artystów, że robią coś po raz ostatni, umiera coś w nas samych. Bo sztuka wydaje się  nieśmiertelna. Więc kiedy widzimy życie w osobach, które przekazują swoją energię ze sceny, mamy ochotę zachować ich na niej nawet siłą. Dla nas samych chociażby, bo nie umiemy się godzić z odejściem, szczególnie tym z wyboru. Tym, któremu możemy się jeszcze przeciwstawić. Artyści i zarazem twórcy Sopockiego Teatru Tańca – Joanna Czajkowska i Jacenty Krawczyk, powiedzieli nam po premierze „Hikari”, że to ich ostatni duet, który przygotowali dla swojego teatru. Oni odczuwają, że należy im zejść ze sceny niepokonanym.

Może być zdjęciem przedstawiającym 1 osoba i w budynku

Mam wrażenie, że godzą się nie tyle ze swoim własnym odejściem, ale z odejściem Tańca ze świata artystycznego. Bo widzą, że nie ma już miejsca na Taniec pisany dużą literą w Trójmieście, o co zawsze walczyli, chcąc stworzyć tutaj scenę narodową. Ze smutkiem żegnają widzów tym poetyckim spektaklem, mówiącym nam na tej minimalistycznej scenie, minimalną ilością słów, ilością dźwięków, ilością aktorów – „żegnaj”. Oni nie tyle nawet żegnają odbiorców, co sam Taniec. Coś co kiedyś ukochali, i czego kochać nie przestaną, ale nie chcą się już prosić o miejsce i uwagę na ich sztukę. Ani o miłość dla Tańca. Oni będą Go kochać mimo jego powszechnego odtrącenia. I nie pozwolą mu zniknąć nigdy z ich serc, z rozpaczą widząc brak serca dla Tańca w ogólnym wymiarze – coś, o co walczyli całe życie.

Taniec przestaje być traktowany podmiotowo – staje się już tylko przedmiotowym przedstawieniem nie samego siebie, a innych przekazów. A więc stał się uprzedmiotowiony, i jako taki stracił swoją godność. A Oni na to patrzeć już nie mogą.

Haiku to rodzaj poezji, który obrazuje jakiś fragment świata zewnętrznego w jakimś małym fragmencie czasowym w kilku słowach – jak mały obrazek, i nie mówi nic o świecie wewnętrznym, na który oddziałuje to co jest obok człowieka. Wchodzimy w świat wewnętrzny poety nie poprzez jego emocje, bo nimi autor się nie dzieli z nami, a poprzez obraz, jaki zakreśla kilkoma słowami. W spektaklu Sopockiego Teatru Tańca wykorzystane jest jedno japońskie haiku, bardzo ważne dla narodowości japońskiej, opowiadające o wskoczeniu żaby do stawu. Pozornie śmieszna historia (jako że samo haiku ma w swoim zamyśle rodzaj żartu, podobnie jak nasza polska fraszka), jednak tak naprawdę pod pozorem żartu opowiada sentymentalną historię o tym, co dla Japończyków jest jak dla nas Polaków śpiew ptaków – o koncercie żab. Rechot tych zwierząt jest dla tego dalekowschodniego narodu, swoistego rodzaju koncertem, którego kontemplacją często się Japończycy zajmują. I te kilka słów składających się na haiku, wskazuje zarówno na wizualne, jak i akustyczne piękno zawarte w koncercie, na którego przygotowujemy się słysząc plusk wody spowodowany skokiem żaby do starego stawu. Coś, co wydaje się nieistotne w swojej prostocie, i śmieszne, powtarzane różnymi słowami przez tancerkę na scenie (haiku to doczekało się wielu tłumaczeń, i każde ma swoiste znaczenie), tak naprawdę kryje w sobie wymowne piękno, ulotność chwil, i oczekiwanie na coś ważnego. I w sumie jesteśmy zaskoczeni tym, że czekamy na dźwięki wydawane przez żaby, bo dociera do nas, że jest to historia o ich koncercie nad stawem. A jednak w zamian słyszymy tylko plusk wody. Godzimy się z tym, że zmysły nas czasem zwodzą, a czyjaś historia okazuje się mieć inny przebieg niż ten, który zakładamy. I że czasem nie to, co jest głównym wydarzeniem jest najważniejsze, a to, co przed tym wydarzeniem ma miejsce. Tu rodzi się nadzieja, że może to, o czym teraz oglądamy sztukę, o tym odejściu ze sceny po długotrwałej, żmudnej pracy, jest tak naprawdę odejściem nie ze sceny, a za scenę po to, by zaraz wybuchło inne wydarzenie, które będzie jak ten oczekiwany przez nas rechot żab – i będzie tym najpiękniejszym koncertem, na którym chcieliśmy się znaleźć. My teraz tylko wyciszamy zmysły, godząc się z tym, że aktorzy „skaczą do wody”, i słyszymy na razie po nich tylko głuchy plusk. Może jeszcze wypłyną, i zagrają coś, co odbierze nam mowę. A my będziemy mieli dla nich bardziej wyostrzone zmysły i większą zrozumiałość dla tego, co tworzą przez to, że wsłuchujemy się teraz w ich ciche odejście.

Haiku jest opisem egzystencjalnego wydarzenia o metafizycznym wymiarze. Niby mówi o codziennym wydarzeniu, a jednak tak naprawdę odnosi się do Absolutu – jest przenośnią z doczesności w głąb siebie. Odnajdujemy sens wypowiedzi aktorskiej gry w samych sobie. Znajdujemy wiedzę i zrozumienie czyichś przeżyć własną wyobraźnią, na co wcześniej byśmy się nie zdobyli bez zrozumienia egzystencjalnego położenia bohaterów. Musimy widzieć wydarzenia bez opowieści o przeżyciach, by te przeżycia samemu tak naprawdę przeżyć, i w nie wejść. Po to, by jak to w teatrze – przeżyć katharsis. Czajkowska i Krawczyk wzruszyli nas nie swoją histerią, nie krzykiem, nie płaczem. A kontemplacją światła i pracy, symboli ludzkiego dążenia, o którym opowiada „Hikari”. Egzaltacja uczuć, mogłaby nas od tego, co czują, oddalić właśnie. Pogodzenie z odejściem jest bardziej bolesne od okazywania niezgody na nie – jest internalizacją naszego lęku przed odpuszczeniem naszym marzeniom, których spełnianie świadczy o korzystaniu z życia, a wstrzymanie dążenia do ich spełnienia, jest jakby zatrzymaniem serca człowieka. I tym bardziej nas boli to zatrzymanie, że nie ma tu puszczonych emocji, rozmowy o krzywdzie i poczuciu bezsensu. Jest cisza, która więcej mówi niż najboleśniej dobrane słowa.

Postać grana przez Joannę Czajkowską nawiązuje do bohaterki japońskiej reżyserki Naomi Kawase pt. Blask z 2017 roku. filmu. Nazywa ona słowami to, co widzi pomagając widzieć otaczający świat postaci granej przez Jacentego Krawczyka, nawiązującej do bohatera wspomnianego filmu. Po utracie wzroku bohatera jedyne impresje jakie ma to te, które jego partnerka mu przekazuje słowami, których interpretacja pozostaje w jego gestii, i co ciekawe pokrywa się z tym, co i jak widzi bohaterka, mimo, że jest oszczędna w swojej opowieści, i stara się oddać obrazy w najtrafniejszych słowach oddających jak najmniej uczuć. A jednak są one za nimi schowane. I wcale nie są to małe emocje. To co ukryte jest w ciszy, wcale nie musi być małe.

Odejście aktorów do światła jest ważnym wydarzeniem, i rozumiemy ich mądrość życiową, i pogodzenie z tym, że trzeba wiele przepracować w życiu, tak jak oni to pokazali na scenie, by w sposób oświecony, bez buntu, umieć się oddalić od tego wszystkiego, co stworzyli w życiu. I zostawić to innym. Zmierzyć się z nowym życiem, z odchodzącymi od nas zmysłami, czego symbolem jest wzrok bohatera – który przez często zamknięte oczy sugeruje, że tak jak bohater japońskiego filmu o tym samym tytule co spektakl, stracił tak nieodzowny w karierze artysty zmysł.

Artyści na scenie często zlewają się w całość, pokazując, że można łączyć zmysły jednego człowieka sztuki z drugim, i w ten sposób tworzyć dalej. Ich praca wre zgodnie, mimo niewygód, jakie przyszło im przeżyć, symbolizowanych przez sztywne stroje, nawiązujących do japońskich kimon, które musieli przywdziewać na scenie, i wszelkich znojów pracy, ukazanych symbolicznie poprzez ciężko przesuwane luksfery, którymi aktorzy oświecali innych pryzmatem światła, i z których chcieli coś zbudować, mimo że ta budowa okazała się niekończąca, i wiązała się z ciągłymi zmianami i wysiłkiem. Z procesem ciągłych przesunięć.

Jeśli ktoś przyszedł po gotową historię o odejściu ze sceny na spektakl „Hakiri,  to się zawiódł. Tutaj jest tylko zarysowany szkic tego, co otacza autorów – ich wielki wysiłek w tworzenie blasków – w tworzenie wrażeń, w tworzenie piękna. Patrzymy na bohaterów, jak pracują, jak tworzą, poprzez co czujemy ich zmęczenie i poświęcenie. Dostrzegamy w końcu kontemplację ich tego, co udało im się osiągnąć i pogodzenie z nowym rozdziałem kończącym jakąś całość. Ich smutek rozmywa się w refleksji o życiu – o tym, że jedyne, co warto oglądać i słuchać, to koncert żab. Dla takich koncertów żyjemy. Dla takich chwil.

Wzruszamy się tym, co wydaje się tak mało wzruszające. Kilkoma słowami: „staw”, „żaba”, „plusk”, jak tylko dociera do nas to, że artyści są po to, by malować obrazy, a te składają się z długich opowieści o uczuciach, tylko my musimy sami je rozczytać między słowami, między obrazami, pomiędzy jedną a drugą ciszą, pomiędzy jednym a drugim cieniem. Ta opowieść zbudowana jest z blasków i cieni. Ze światła, które rozjaśnia ciemność.

Przykro jest słyszeć, że Ci artyści, którzy wywarli na mnie wielki wpływ, poddają się. Ich zmagania z ciałem przypominają walkę z biurokracją. Nie ma silnych na walkę o przetrwanie sztuki. Sztukę się kocha, a jeśli ktoś odmawia jej miłości, trzeba o niej zapomnieć. Żeby nie cierpieć wraz z obiektem naszej miłości. Z Tańcem, któremu odmawiana jest ranga ważności. Z Tańcem, który rozpłynął się blaskiem w cieniu…

Więc patrzę z roztkliwieniem na suknię Joanny Czajkowskiej, tak pięknej jak Kwiat Kwitnącej Wiśni, na kreację, podkreśloną wymyślnym rękawem wymagającym żmudnej pracy – jak krok po kroku, jak na schody, które mogą niestety prowadzić donikąd, mimo że są tak piękne, i zachęcają do wspinaczki po szczeblach. I patrzę też na ruchy obojga aktorów, do których jak krople rosy opadają dźwięki muzyki, której już nigdy nie poczuję w ten sam sposób jak tutaj, na tej małej scenie, na której oglądam te ciała stworzone do opowiadania ruchem, a jednak z odebranym im głosem. I będę śnić, bo tego akurat nikt nam nie zabrania, o tym, że taniec, ta najczulsza impresja, nie zniknie jednak, nie rozpłynie się we mgle zakrywającej poetycki wymiar ruchu. I że kiedyś ktoś da scenę odpowiednią dla tańca, większą niż ta, na której mogą się mieścić poeci. Bo jak dla mnie to są poeci tańca, którzy już kończą swoją deklamację. Bo pragną większej przestrzeni dla tego, co taniec ze sobą niesie – dla ruchu, dla ekspresji, dla wzlotów pełnych radości i uniesień. I dla opowieści o upadkach moralności, czy załamań nastroju, i dla takich obrotów zdarzeń i rzeczy, o jakich nie śniło się nawet filozofom. Bo taniec bez sceny jest tylko marą, a oni już nie chcą czuć się niewidzialni jak duchy. Znikną te cienie, nad których istotą istnienia tyle się zastanawiałam, po każdym ich spektaklu oddając słowami to, co oni wyrażali ich brakiem. W braku słów znajduje się wiele wyrazów cierpienia. A w braku cieni – ciemność, która je pochłania.

Sam koniec spektaklu to kumulacja blasku oddające odejście do innego świat. Oby ten wzniosły blask dawał innym drogę i oby inni znaleźli to samo światło, i je nieśli dalej jak znicz olimpijski, który symbolizuje  czystość, prawdę, światło i wiedzę. Każdy ma swoje przemijanie – i można się z nim nie godzić, ale jednak jak pokazuje spektakl STT- mądrze jest zawierzyć swojej drodze, z utratą wiary w idee, w swoje spełnienie, i nie jako ból, ale jako i nadzieja, że po coś przeżywamy te wszystkie blaski, bo w końcu odchodzimy wszyscy do jakiegoś światła, ginąc w nim jak w cieniu…

Realizatorzy:

Koncept, kreacje aktorskie, ruch sceniczny: Joanna M. Czajkowska, Jacenty Krawczyk
Kostiumy: Joanna M. Czajkowska, Alicja Gruca
Wizualizacje: Katarzyna Turowska
Światło: Mateusz Gierc
Muzyka: Mariusz Noskowiak

Zdj. Andrzej Rola, Anna Kłosowska

Premiera: 12, 13.11.2022

Więcej o spektaklu w Radio Gdańsk: https://radiogdansk.pl/audycje/salon-artystyczny/2022/11/13/sopocki-teatr-tanca-i-projekt-popatrz-na-mnie/

Continue Reading

To nie jest kraj dla SAMOTNYCH MATEK

OGŁOSZENIE MATRYMONIALNE

PILNE! Do jutra MUSZĘ ZNALEŹĆ MĘŻA! Bo to się okazuje najbardziej opłacalne w naszym kraju. Bez męża ani rusz. Kiedy wylądowałam sama z dziećmi (sztuk trzy), żeby je ogarnąć, rzuciłam pracę, zostałam pełnoetatową Matką, kurwa, Polką. I teraz ze względu na to, że podpisałam umowę z wydawnictwem w sprawie przyszłych tantiem za książkę, którą wreszcie kiedyś mam wydać, wyrejestrowano mnie z PUP. Spadłam niżej niż myślałam, że się da. Niżej niż bezrobotna. Moim zdaniem bezprawnie i bezsensownie, bo to nie jest umowa o pracę, ale chuj z tym, już mi się znudziło być bezrobotną żebraczką o łaskę państwa o podstawowe ubezpieczenie zdrowotne. Powiedziano mi o tym w czwartek, że tak zdecydowano po miesięcznym zastanawianiu sie nad tą jakże skomplikowaną sytuacją 😉 – nie mam nawet jak się odwołać, bo pismo przyjdzie później niż utracę ubezpieczenie. Jutro mój ostatni dzień ubezpieczenia w NFZ, od wtorku będę się świeciła na czerwono paniom w rejestracji. Mam ochotę zaszaleć i zaliczyć wszystkich lekarzy jakich zdołam w dniu jutrzejszym, tak na odchodne (w przenośni znaczy się. Chociaż może realnie też bym może i chciała, po długim okresie posuchy). Może przejadę się na SOR symulując skręconą kostkę, albo powiem prawdę, że niedawno złamałam serce i teraz bardziej mnie boli niż zazwyczaj. Już nie mam smutku, ani złości. Czuję tylko takie chujowe poczucie beznadziei łamane na świadomość występowania w komedii polskiej rzeczywistości, którą niektórzy nazywają polskim gównem. Z przyjemnością opowiedziałabym moje story nawet w TVN (zawsze o tym marzyłam, żeby zaistnieć, ale nigdy nie sądziłam, że mogę zaświecić jako zjebana bezrobotna, wyrzucona z systemu ubezpieczeń, światełkiem jaskrawym dla innych takich Matek, kurwa, Polek, żeby je rozweselić) u Marcin Prokop najlepiej, mojej platonicznej miłości, bo w inną miłość już nie wierzę. (Zaznaczam, że kocham go miłością nieerotyczną, siostrzaną wręcz, z pełną świadomością, że kochając go, kocham też i jego żonę, bo mam dużo miłości w sobie i nie przeszkadzają mi takie uczuciowe pakiety). Pragnę pomóc innym laskom w moim położeniu poczuć się lepiej, powiedzieć to, o czym nie wypada, bo to jest jak przyznać się do swojej chujowości. Ale trzeba to głośno mówić, zanim nabierzemy całe rzesze Ukrainek, które teraz do nas przybyły, i mogą myśleć, że nasz kraj się o nas troszczy, bo na razie są ubezpieczone i bez problemu mogą zarabiać na czarno za całkiem fajną kasę, i myślą że troska obywatelska, to troska państwowa. Nie, ten zew serc to zew osobisty naszych obywateli, tych, którzy pamiętają opowieści naszych rodzin o pomocy nam w czasie drugiej wojny światowej i czujemy, że trzeba pomóc innym, których teraz pokrzywdził los. To nie nasz kraj daje im poczucie bezpieczeństwa i troski, ale my jako obywatele. A warto, żeby się dowiedziały, że TO NIE JEST KRAJ DLA SAMOTNYCH MATEK. Kocham Polskę, ale też ją nienawidzę. Za to, że straciłam w tym kraju godność. Nie stać mnie na ubezpieczenie 550 zł miesięcznie – jeśli chcę zarabiać z umów o dzieło z pisania, muszę dopłacać do tego biznesu. Nie opłaca się mi też dymać do byle jakiej pracy po minimum krajowe, bo chociaż przed dziećmi zarabiałam dużo więcej, to po każdym dziecku muszę zaczynać na nowo. A za te minimum nie załatwię opieki dla dzieci, a nie mam nikogo do pomocy, żadnej rodziny, która rano zrobi kanapki i zaprowadzi je do szkoły, albo na zajęcia dodatkowe, podczas gdy mnie nie będzie w domu 10 godzin minimum. Próbowałam pracować i ogarniać potomstwo, ale dla dzieciaków pobyt od 7 do 17 w szkole i przedszkolu, to była męczarnia. I nie o to chodzi, że narzekam. Nie chce mi się narzekać. Nie płaczę też teraz, bo już się dosyć napłakałam. Tak serio to ta sytuacja samotnej matki jest tak bardzo bez wyjścia, i tak bardzo żałosna, że wypada tylko zakasać rękawy i pracować udając, że nie traci się całej kasy na opiekę, i że wychodzi się jak nie na zero, to na minus. Albo pracować na czarno, ale ile tak można czuć, że się jest wyrzutkiem społecznym? No ile?! A męża szukam nie dla miłości, bo w miłość już nie wierzę. Dla miłości żaden facet mnie nie wybierze, mój widok zawsze przysłania trójka moich dzieci, taka nakładka jakby patologiczna, odgraniczająca mnie od rzeczywistości ogarniętych ludzi. Szukam męża tylko dla ubezpieczenia zdrowotnego. Ślub 84 złotych sama stawiam. Zapewniam niezapomniany seks w celu skonsumowania małżeństwa. PROSZĘ TYLKO O POWAŻNE OFERTY, od takich osób, które zaraz nie będą chciały z kim innym się żenić, bo rozwody trochę podrożały i są w chuj stresujące. Już jeden kolega gej mi zaproponował małżeństwo, bo powiedział, że jemu może będzie łatwiej dostać kredyt na mieszkanie, ale boję się, że się państwo doczepi za chwilę, jak go zinwigilują na facebooku, i zrobią dochodzenie dowodzące, że seksu na pewno nie było, i dzieci z tego być nie może, i aż się boję, czy w więzieniu za to nie skończymy, że się żenimy bez celów rozrodczych. Nie to, ze dyskryminuję gejów, nie, ja się tylko boję naszej władzy, więc może ktoś jurny ma ochotę? Może ktoś wizy potrzebuje, albo nie wiem, lubi nosić pierścionki na serdecznym palcu. Bo są przecież w naszym kraju bardzo trendy…

Zdj. Krzanoo Art

Continue Reading

List matki chorego dziecka

„Cześć!

jestem Nikim Ważnym – mamą trójki dzieci, w tym jednego niepełnosprawnego. Długo wstydziłam się o tym mówić. Ale czego tu się kurwa wstydzić? I przed kim mam się ukrywać, skoro już i tak odeszłam z tego świata? I tak nikt już na mnie nie patrzy, i nikt nie widzi we mnie tego kim BYŁAM przedtem. (…)

BYŁAM… Jak ja się teraz z tego śmieję, że kiedyś czułam, że JESTEM KIMŚ. Tak jakby to, KIM BYŁAM w pracy było ważne. Ale wszystko się popierdoliło.

Czy to, że ktoś jest chory, a tym bardziej opiekuje się kimś chorym, dyskwalifikuje go w życiu? Czy nie powinno być na odwrót? Czy nie powinno się pomagać słabszym? Jednak kończy się na tym, że wszyscy którzy mają problemy, ukrywają je w jaskiniach mieszkań przelewając je łzami w poduszkę, dusząc się tym, że nikt nas nie rozumie i nie chce dostrzec. A my pomagamy innym w tym, żeby sobie wiedli szczęśliwe życie z dala od naszych problemów, wycofując się z niego. I z pracy. A inni często myślą, że się tak ustawiłyśmy: zasiłki bierzemy i sobie OD-PO-CZY-WA-MY. Taaa, ochłapy dostajemy, jeżeli je w ogóle wywalczymy, nie mogąc potem podjąć żadnej pracy, żadnego zlecenia, żadnej umowy o dzieło, bo i to nam odbiorą. Więc walimy głową w mur z poczucia bezsilności, i oddajemy nasze życie, nasze kariery, nasze zdrowie, naszą urodę, i nasze spełnienie tym, którzy tylko na nas mogą polegać: dzieciom. Które może nawet nigdy tego nie docenią. A nasz odpoczynek to gorzka kawa, którą popijamy hektolitrami łez.  

Czemu nie możemy mieć wsparcia od Państwa, a zarazem próbować gdzieś dorobić, żeby podnieść się na duchu, i poczuć, że znaczymy coś więcej niż służebnice pańskie? My tylko chcemy żyć GODNIEJ!!! Godność to podstawowe prawo człowieka. Gdzie ona jest? Czemu ona jest deptana? Czemu zamienia się nas w niewolnice, które za to, że MUSZĄ być z chorymi dziećmi w czterech ścianach dostają te swoje zasiłki, decydując się często na poświęcenie kariery, mimo że my, matki niepełnosprawnych dzieci, jesteśmy często heroskami, i dałybyśmy radę również pracować łącząc to z opieką nad dziećmi, albo czasem opłacać opiekę dla niego, oby tylko móc gdzieś coś jeszcze zrobić, coś innego niż gotowanie, sprzątanie, podmywanie, usługiwanie, wożenie do lekarzy i na rehabilitację. My nie chcemy być naznaczone tym chujowym tytułem Matki Polki. To nie jest dla nas wyrafinowany tytuł. On nam się kojarzy z naszą tragedią, z naszą codzienną kwarantanną… My chcemy być też kobietami, a może i biznesmenkami, sportsmenkami, a jak nam się zamarzy, to i kurwa modelkami. Bo mamy do tego prawo, jak każdy! Prawo, by spełniać się na różnych polach w życiu. A zasiłek oczywiście, że też się nam należy, i to nie jest jałmużna, po którą mamy klękać. Nie, my nikomu łaski nie robimy. Państwo płaci nam za to, że same się opiekujemy chorymi w społeczeństwie, bo w Polsce nie ma lepszej opieki niż matki. My odpierdalamy wielką robotę. Ale jest to bezczelność, że nie mamy prawa do pracy jeśli jesteśmy na zasiłku – bo my chcemy poprawiać nasz los. Wychodzić z depresji, zarabiać na tym, co potrafimy, a nie marnować nasz talent. Oddajcie nam nasze podstawowe prawo! Oddajcie nam godność… Dajcie nam szansę pokazać co potrafimy. I otwórzcie swoje ślepe z powodu oślepiającej wam władzy oczy, że my dużo potrafimy dać z siebie, bo jesteśmy silniejsi niż inni. Bo na co dzień ćwiczymy nosząc nasz „ciężar”.

Ile matek, które ma prawo do zasiłków pracuje? Ile rezygnuje na rzecz często minimalnych zarobków? Oczywiście, że prawie żadna. Bo to nie jest realne iść do pracy, w której się zarobi nawet mniej niż „siedząc” na zasiłku, podczas gdy ktoś przecież musi się zająć tym dzieckiem – więc musimy też mieć pieniądze na tę opiekę. I owszem i tak pól dnia będziemy ją sprawować, ale przynajmniej trochę odciążymy nasze ramiona od tego ciężaru, od tego naszego krzyża… Tak bardzo pragniemy likwidacji barier. A widzimy te bariery jak ścianę niemożliwą do przekroczenia. Ten zakaz wstępu do życia społecznego, który nas często boli bardziej niż choroba naszego dziecka.  

Czy mamy wiecznie udawać, że wszystko jest w porządku, jeśli nie jest? Czy mamy wiecznie udawać, że jesteśmy szczęśliwi, jeśli nie jesteśmy? Czy musimy cicho cierpieć wykluczenie, zamiast przejść do normalności z tym, co dla wielu nienormalne? I wbić się do społeczeństwa z naszymi „problemami” – czyli dziećmi chorymi lub z jakimiś zaburzeniami. Czy to my mamy się kryć, czy inni zacząć nas akceptować i wspierać?

Ile mam i ojców udaje przed innymi, że nie ma żadnych problemów z chorymi dziećmi?! Ile z nich ma depresję, i to wypiera? Ile czuje się niezrozumianymi, i odepchniętymi przez społeczeństwo? Ile zrezygnowało z pracy, albo odchodziło wiele razy gdy tylko zbliżały się wakacje? Bo kto zajmie się dziećmi, które nie funkcjonują tak łatwo jak inne, wtedy gdy nie ma chociaż tych kilku godzin dziennie szkoły czy przedszkola? Kto inny, niż Ci cisi bohaterzy – rodzice niepełnosprawnych dzieci.

Pozdrawiam wszystkich, którzy są po tej stronie bariery.

Z wyrazami współczucia,

Wasza Matka Polka”

 

Photo by Sharon McCutcheon on Unsplash

Continue Reading

Jestem MATKĄ, KURWA, POLKĄ

„Kim jesteś z zawodu?”, „Co robisz na co dzień?”, „Czym się zajmujesz?”. Męczą Was te pytania i doprowadzają do szału. Nie wiecie co odpowiedzieć, żeby nie okłamywać (chociaż czasem aż korci po to, by nie usłyszeć tej tak wiele znaczącej odpowiedzi wypowiedzianej speszonym tonem ze świadomością, że zadało się niestosowne pytanie: „A…”), ani żeby nie stracić na wartości w czyichś oczach (…)

Continue Reading

Czemu potrzebujemy tego, czego nie potrzebujemy…?

Im więcej mamy, tym więcej potrzebujemy. Ciągle gonimy za czymś więcej, za czymś lepszym, za czymś, co nas będzie jeszcze bardziej podniecać, jeszcze bardziej łechtać nasze EGO. I w ten sposób często tracimy to, co najbardziej dla nas wartościowe. Nie zauważamy tego, co jest zgodne z naszą naturą, co zaspokoiłoby nas, nasyciło nasze zmysły. Dało radość i zadowolenie z życia. Bo ciągle wierzymy, że zasługujemy na więcej. I więcej. I jeszcze więcej.

I żyjemy mocniej. I mocniej. I jeszcze mocniej. 

Continue Reading

Zabijamy się by żyć

Każdy ma swoje granice. Często je poszerzamy, przekraczając nasze granice wytrzymałości. I to czy je poszerzymy, czy się jednak rozpadniemy przez ich przekroczenie, jest niepewne. Jednak ciągle nas coś ciągnie do sprawdzania własnej wytrzymałości. Do zapracowywania się ponad siły, brania na barki większych ciężarów niż umiemy unieść (…)

Continue Reading

Nigdy nie jesteś NIKIM

Wmawiam sobie, że porażki to tylko składowa sukcesu… Że można czuć się NIKIM, a jednak dążyć do CZEGOŚ. Nie zabijać dnia teraźniejszego na rzecz lepszego jutra, tylko żyć teraźniejszością. Wykonywać uwłaczające współczesnego człowieka czynności, zbyt życiowe, by się ich nie wstydzić (opiekowanie się dzieciakami, dbanie o dom, i o domowe ognisko, ognisko, które w dzisiejszych czasach jest zimnym ogniem… Sadzenie kwiatków w ogródku i własnoręczne sprzątanie własnego syfu, co (co śmieszniejsze), gdybyśmy wykonywali jako opłacaną już za monety pracę cieszyłoby się większym poważaniem, ja pierdolę co za przewrotna gra, w której jesteśmy tylko pionkami…), takie, z których radości ludzie rezygnują na rzecz radości z bycia KIMŚ. KIMŚ INNYM niż PRAWDZIWY CZŁOWIEK.

Continue Reading