Czemu miłość tak bardzo traci na wartości?

Jak ciężko jest żyć ze świadomością, że za granicami naszego kraju tyle ludzi cierpi? Tak ciężko, że wolimy się od tego cierpienia oddalać. Jesteśmy uczeni od dziecka, żeby chować emocje: nie płakać, gdy jesteśmy smutni, nie krzyczeć, gdy jesteśmy źli, a nawet by się nie śmiać za głośno, gdy jest nam zbyt wesoło. Żebyśmy tylko nie okazywali za bardzo co czujemy, bo „ludziom tak nie wypada”. I uczymy się całe życie jak oddalać się coraz dalej od naszych odczuć i reakcji fizjologicznych, jak łzy, czy śmiech, stając się coraz bardziej własną abstrakcją. Tworem, który jeśli coś wyraża swoimi emocjami, to w sposób coraz bardziej oddalony od tego, co czujemy. Bo wszystko filtrujemy poprzez zastanowienie, czy tak nam wypada, czy to już będzie świadczyć o naszej śmieszności i słabości. Oddalającej nas od wymogów społecznych co do posłusznej jednostki, zapominającej coraz bardziej o swoich prawdziwych potrzebach i pragnieniach. (…)

Główną wartością w naszych czasach jest wartość abstrakcyjna: pieniądz, i wszystko co wokół niego krąży: najlepsze wykształcenie, najlepsze stroje, najpiękniejsze domy, auta, najlepsza praca i szkoła dla dzieci, najpiękniej podane jedzenie. Po pracy, zamieniamy abstrakcyjny twór, jakim jest nasz wysiłek, na czyjś inny wysiłek, czyli kupując od kogoś produkty czyjejś pracy. I pracujemy coraz więcej, by coraz więcej tych często niepotrzebnych naturalnie nam rzeczy, kupić, albo sami wytwarzamy kolejną sztuczną potrzebę, by potwierdzić sensowność tego bezsensownego układu. Sam zarobek też jest abstrakcyjny, dopasowujemy się do wymogów rynku pracy. Czy oddalając się od natury, i od naszej zwierzęcości, od naszych instynktów przestajemy być też ludzcy? Czy pozostaje nam już tylko wirtualne życie, wirtualna kreacja? Oddalona od ziemi, od trawy, od zwierząt? I od nas samych…

Emancypacja kobiet pomogła kobietom wreszcie móc pracować, i żyć na równych prawach z mężczyznami. Mimo wielu jej pozytywnych aspektów, okazuje się, że nadal pozostaje jakaś grupa społeczna, która cierpi po tej walce – osoby należące do nizin społecznych, w jakie wchodzą nianie, sprzątaczki, dzięki którym inne kobiety mogą swobodnie spełniać się zawodowo. Dzisiaj ważne, żeby starać się dojść do doskonałości, i dodatkowo mieć idealnie wyrzeźbione ciało. Co ciekawe, aby być bliskim doskonałości, nie zdobywamy tej doskonałości w sposób naturalny: nie poprzez sprzątanie mieszkanie, nie poprzez bieganie czy jazdę rowerem na zakupy, albo po dzieci na zajęcia dodatkowe. Nawet mięśnie rozwijamy w sposób sztuczny, na wytworzonych do tego specjalnie sprzętach na siłowni. A idąc biegać, wstydzimy się wyjść bez makijażu i bez stosownych ciuchów. Wszystko jest sztuczne, nawet nasze ciało, nawet nasz wysiłek przestał być naturalny, tylko podlegający określonym schematom, i mierzalny poprzez aplikacje.

Tylko prawdziwa miłość nie podlega mierzalności. Ani nie da się jej sztucznie osiągnąć. Można ją najwyżej udawać.

Podporządkowujemy się większości, bo boimy się być sami, a jesteśmy sami prawie cały czas, bo teraz nawet najbliższe nam osoby, jakimi są nasi rodzice, są zazwyczaj zapracowani tak bardzo, że nie mają czasu żyć. Tęsknimy za nimi, nawet jeśli z nimi mieszkamy, bo tak rzadko ich widujemy. Przywiązujemy się do naszych niani, jeśli stać naszych rodziców na zapewnienie nam jej opieki, chociaż często wzrastamy w pustych domach, bez nikogo obok, biegając z jednych na drugie zajęcia, żeby tylko zapełnić pustkę naszej egzystencji, która przypomina się nam ciągle poprzez lęk przed samotnością, i wyobcowaniem. Żeby nie czuć się wyobcowanym robimy to co inni – poddajmy się obowiązkom, których nawet z natury byśmy nie wybrali, słuchamy prawa, którego sami byśmy nie ustanowili, a nawet jeśli dosięga nas refleksja na ten temat, i tak wiemy, że nic z tym nie zrobimy, bo za mało znaczymy w świecie, zbudowanym przez system władzy.

Wstydzimy się kochać ludzi. Począwszy od tych niań, które często z nami się bardzo związują, ale kiedyś i tak się z nimi rozstajemy, gdy jesteśmy wystarczająco duzi, by je oddalić z naszego życia. Nianie przypominają mi analogicznie przywiązanie do kochanek i kochanków, których często wybieramy w dorosłym życiu, jako substytut miłości – jako ucieczkę od trudów życia, które]e dzielimy z naszymi partnerami. Coraz więcej osób ma w sferze rodzinnej żonę, a w sferze społecznej znajduje kochankę, przed którą nie pokazuje swojego „domowego ja”, i przy której znajduje w sobie takie emocje, które tłumi w domu. Niedorzeczne, że to co tłumimy w sobie jest prawdą o nas samych, o naszych potrzebach, których nie chcemy traktować jako poważne, bo przecież pochodzą z miękkich potrzeb, takich jak potrzeba więzi z innym człowiekiem, możliwość mówienia o prawdziwych emocjach, i pokazywania swojego prawdziwego ja. Nie pozwalamy sobie na to, i nasze społeczeństwo teraz cierpi na depresję, i różne formy wyrażane przez nasze zagubione w tym, co umysł człowieka robi z człowieka – ciało. Wszystkie choroby somatyczne, fibromialgia, bóle głowy, problemy w łóżku – wszystko to wołanie zwierzęcej części, z jakiej składa się człowiek o głos. Ale my znieczulamy ten głos antydepresantami, lekami przeciwbólowymi, alkoholem i innymi używkami. I jedziemy dalej z tym koksem – z uprzedmiotowionym „ja”.

Tak bardzo boimy się wykluczenia, więc przytakujemy tym, w których widzimy siłę. Rzadko słyszy się głos słabych, a jeśli już – to wiemy, że jest on bardzo łatwy do odtrącenia. 

Pragnę szacunku do każdego człowieka, do jego osobistych wyborów. Nie podoba mi się zdobywanie praw w sposób siłowy i agresywny, bo wiem, że agresja rodzi agresję. A walka o dominację kończy się na niekończącej dialektyce panującego z rządzonym – agresora z poddanym. Uważam, że najlepszym sposobem nadawania praw nie jest zamiana ról, gdy osoba, czy też grupa,  skrzywdzona staje się nagle osobą, czy grupą, rządzącą, ale gdy osoba, lub grupa, mająca przewagę sił, oddaje te słabszym prawa, z natury ludzkiej czując, co jest sprawiedliwe. Bo z natury jesteśmy empatyczni, mimo że od wielu lat staramy się temu zaprzeczyć, by okazać swoją nieistniejącą siłę – jakbyśmy byli niezniszczalni, i nie składali się ze śmiertelnego, i chorującego ciała. Jednak jest to sytuacja zbyt idealna, by ludzi po dobro nadawali prawa innym, bo ludziom zazwyczaj odbija od namiaru władzy. Stąd też niestety kobiety muszą walczyć o swoje prawa krzykiem, a ludzie na wojnie bronią. Wszyscy zamieniamy się w same liczby, uprzedmiatawiamy się – zarówno w pracy, gdy jesteśmy tylko stanowiskiem pracy, które każdy inny może wypełnić. I na wojnie, jest potrzebna ilość osób by poświęcić woje życie po to, by kraj przeżył. Pokreślę tę ostatnią myśl- żeby przeżyła abstrakcja, jaką stworzyliśmy – kraj, poświęcamy nasze realne życie. Zamieniamy się w ideę. W funkcję obronną. W funkcję poświęcenia dla kraju.

W dzisiejszych czasach zmierzamy do tego, by stawać się coraz bardziej nie-ludźmi, a nadludźmi. Pokazujemy sobie nawzajem jak najlepiej radzić sobie z lękiem przed śmiercią, oraz przed samotnością. Kiedyś w tym celu ważną rolę obok pracy, nadającej sens ludzkiemu życiu, odgrywała wiara w Boga, która koiła nasz lęk przed śmiercią i przed celowością naszego istnienia. Dzisiaj nawet Bóg okazuje się być łatwy do wyśmiania. A znajdujemy ukojenie w pracy, co ciekawe, najlepiej takiej, która jest najbardziej abstrakcyjna. Im bliższa ludziom, im bliższa przyziemnym obowiązkom, tym bardziej uwłaczająca. Sprzątaczki i opiekunki, te osoby, które w swojej pracy są najbliżej tego, co ludzkie – co znaczy w naszym coraz mniej ludzkim czasie – nie są to prace godne opowieści, wyjazdów służbowych, odznak. One znają swoje miejsce – często czują, że są nisko w hierarchii społecznej. Sprzątaczki czują wstyd wynikający z ich zawodu. Natomiast przywiązanie opiekunek do dzieci wydaje się często niedorzeczne, bo przecież taka osoba często nie czuje się godna szacunku rodziny dla jakiej pracuje, więc jej miłość jest z góry skazana na odtrącenie. Miłość dzieci, czy chorych dorosłych, którymi ona się opiekuje, jest doceniona tylko jeśli rodzina osoby, nad którą sprawowana jest opieka, dostrzega wartość w miłości. Bo wartość rynkowa takiej osoby jest niska, a każdego dzisiaj określa się taką wartością. Miękkie wartości nie przystają twardym ludziom. Są one pozostawione rozhisteryzowanym, słabym, walczącym o wolność słowa, i prawa, których widocznie nie mają, bo są z natury słabi… Tak kiedyś traktowano kobiety i do dzisiaj im mocniej kobiety walczą krzykiem, tym bardziej są uważane za nieracjonalna, nawet gdy wykrzykują racjonalne dowody na własną rację.

Trzeba podkreślać, co uważamy za wartościowe odnosząc się do własnej intuicji, i tylko w ten sposób posuniemy kulturę i społeczeństwo do przodu. Nie wstydzić się współczucia, łez, sentymentu. Bo to nasze ludzkie cechy.

Patrzymy na innych i uczymy się jak walczyć ze smutkiem, czy z tęsknotą, albo ze współczuciem. Mamy zakodowane naśladowanie innych. I jeśli słyszymy o kolejnych osobach, które umierają za granicami naszego kraju, i patrzymy, że mało kto się nad tym rozczula, i obserwujemy, jak wszyscy żyją dalej swoim abstrakcyjnym życiem, uczymy się tak samo obchodzić ze stratami. Bezczucie jest bardzo pomocne w przeżyciu sytuacji traumatycznych. Ale ile można żyć w takim zawieszeniu? Kiedy dotrze do nas, że wszyscy cierpimy, że cała ludzkość cierpi, bo jako istoty jeszcze podobno ludzkie, mamy lustrzane neurony, i potem to ukryte cierpienie co ciekawe przekazujemy w naszym DNA naszym własnym dzieciom? Kiedy polecą nasze łzy? Kiedy przestaniemy racjonalnie podchodzić do życia ludzkiego? Kiedy dopuścimy uczucia do głosu? Czy miłość już całkiem nie istnieje?

Kto dzisiaj przeżywa jeszcze tak mocno jak na początku wojny, sytuację na Ukrainie? Próbujemy przetrwać oddalając się z czucia w nieczucie. To wydaje się być mądrzejsze niż tkwienie w cierpieniu, którego nie umiemy przeżyć, bo nie jesteśmy zdolni nawet pojąć jego miary. Nie mamy rozwiązania dla tak ciężkich spraw jak sytuacja militarna, możemy jedynie ciągle dawać cierpiącym ludziom schronienie, żywność i odzież, ale coraz więcej słychać głosów, że czemu my mamy oddawać, skoro nam też wcale nie jest dobrze. Nawet w takim dramacie, w końcu ludzie odczuwają, że nie są w stanie wytrzymać pochylania się nad bólem innych, że wolą zawalczyć o swoje dobro. Ale to tylko ucieczka przed bólem – bo ból innych jest i naszym bólem. Bo jesteśmy jeszcze istotami czującymi, i współodczuwającymi, nawet gdy staramy się za wszelką cenę od tego faktu oddalić.

Wszyscy mamy cechy egoizmu. Włączamy często egoizm, żeby przetrwać. Sam altruizm też często jest traktowany jako kompensata tego, czego sami nie dostaliśmy. Jednak lepiej nam by było wszystkim, gdybyśmy dbali o siebie wzajemnie, gdybyśmy zrozumieli, że cierpienie w oczach drugiej osoby, też drąży łzy w naszych… A obdarowywanie miłością kogoś, jest rodzajem wymuszania na drugim człowieku odwzajemnienia. Mimo wszystko jako istoty społeczne, lepiej jeśli wymieniamy się energią, jaką stanowi miłość, niż obwarowanie się przed innymi przedmiotami oraz przedstawieniami na własny temat, tak by nie dopuścić nikogo za blisko, żeby ten nie zmusił nas do uczuć, które prowadzą często nas do poświęcenia, do tęsknot, do lęku o tę osobę, do wszystkiego co tak ludzkie. Do wszystkiego co takie wydaje się słabe…

Pragnę pozostać słaba. Nie po to by się nad sobą rozczulać. Ale po to by nie zamieniać się w agresora, gdy nim nie chcę być. Pragnę by ludzie chcieli jeszcze kochać. Pragnę by ludzie byli jeszcze ludźmi. I nie drwili z tych, których jest tak dużo, ale wstydzą się przyznać – cierpiących, bo współodczuwających.

Kiedy matka poświęca swoje życie w imię miłości tej małej istocie, jaką jest jej dziecko, domagające się jej bliskości i opieki płaczem, czy ona naprawdę traci na wartości? Czy ta mama, która wybiera opiekę nad dziećmi zamiast robienia kariery stworzonej w sposób sztuczny przez sztuczne wartości, takie jak pieniądz, jest osobą słabą? Czy silną? Bo mimo społecznych wymogów, mimo codziennego tworzenia cv, mimo bogatego scenariusza, które każdy ocenia, wybiera poddanie się tej najważniejszej wartości, jaką stanowi miłość?

Czy kiedyś te kobiety, która teraz rezygnują z życia w pięknym domu, i posiadania świadczącym o jej sukcesie pięknym aucie, i odpowiednich metkach na ubraniach jej i jej dzieci, oraz odpowiednio dobranych w dobre metki przyjaciół, na odpowiednio abstrakcyjnych stanowiskach, będą żałować tego czasu, którego nie poświęciły swoim dzieciom, bo wybrały inne cele? Bo nie chciały być tylko opiekunkami i sprzątaczkami?

Aby nie czuły się wykluczone ze społeczeństwa, potrzebne jest wsparcie nie tylko ich partnerów, i nie tylko mężczyzn w ogóle, którzy powinni dzielić z nią „te przyziemne” obowiązki, które są w dzisiejszym świecie niepotrzebnie dobranymi obowiązkami (tak zwanymi obowiązkami nadzwyczajnymi), bo ich obowiązek zwyczajny to tylko ten, który jest wymagany przez prawo jurydyczne: czyli na przykład dbanie o bezpieczeństwo i pokarm dla potomstwa. Nikt nie nakazuje kochać prawem. Nagle okazuje się że rezygnacja z pracy na rzecz dzieci wydaje się jak skok na główkę. Ale czasem przy wsparciu partnera udaje się nam przeżyć. Tyle, że system powinien wspierać szczególnie samotne matki, które nie chcą pracować ośmiu godzin dziennie, z dojazdami co często przedłuża ich nieobecność w domu o około dziesięć godzin dziennie, o to by mogły pracować mniej, nie tylko on line, co owszem trochę pomaga, ale tak w ogóle powinno się zmniejszyć ilość godzin prac wtedy, gdy nasze dzieci wymagają od nas poświęcenia. Ale czy kapitalizm nam samym na szyi nie zrobił sznurka i nie ciągnie coraz bardziej za niego? Bo jednak wszyscy czujemy, że jesteśmy tym lepsi, im dłużej i produktywniej działamy w pracy. A nie wtedy gdy z miłości do dzieci, z nimi jesteśmy, nie tylko gdy są zdrowe i jedziemy z nimi na wakacje, żeby znów tworzyć nawet i z rodzinnych wakacji wartość dodaną, a więc sztuczną. Ale też wtedy, gdy chorują, gdy nas najbardziej potrzebują – naszego oddania o poświęcenia. Wtedy gdy zamieniamy się z podwładnego kapitalizmowi pracownika jakieś odrealnionej pracy w opiekunkę i sprzątaczkę naszych dzieci.

Jesteśmy coraz samotniejszymi istotami, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo coraz mniej czujemy. I uczymy się, jak czuć mniej, i staramy się zabijać nasze uczucia pracoholizmem, alkoholizmem, seksoholizmem, bo to jedyna droga ucieczki z tego przewartościowanego świata. Nie obwiniam osób, które nie chcą mieć dzieci o to, że nie mają w sobie miłości. One tę miłość mają, ale się jej boją, i nie chcą jej poznać. Ja obwiniam cały świat za to, że zamiast piastować te najważniejsze wartości, hołdujemy tym nazistowskim zasadom – tworzenia z ludzi nadludzi, którzy coraz mniej czują, a coraz bardzie są wydajni, posłuszni systemowi ze strachu przed wypadnięciem z niego, bo tylko w nim znajdują ukojenie lęku. Lęku przed egzystencją. Z którym przychodzimy na świat, i z nim odchodzimy.

Mówi się, że gdyby kobiety rządziły światem, nie byłoby wojen. Myślę, że dzisiejsze kobiety odchodzą coraz bardziej od ziemi. Dopiero gdy poddajemy się instynktowi macierzyńskiemu, gdy kieruje nami nieposkromiona miłość do potomstwa, gdy buzują w nas hormony miłości, wtedy jesteśmy wyjątkowo mądre, bo chronimy nasze potomstwo, i tworzymy z nim więź zapominając choćby na chwilę o sztucznej radości z kreacji kapitalistycznego wizerunku kobiety sukcesu. Wtedy mamy w sobie też takie pokłady empatii, że walczymy o to, by nikomu „słabemu” nic się nie stało.

Gdyby MATKI rządziły światem, może wtedy nie byłoby wojen. Z dzieckiem na ramieniu – symbolem miłości, i celowości życia. Bo matki są najbliżej ziemi. I znają naturalne poświęcenie siebie i swojego ciała dla innego człowieka. Do czego czuły wewnętrzne wezwanie – i wcale nie musiały rodzić, bo nikt nie jest do tego zmuszany. To trzeba czuć i pozwolić się nieść temu uczuciu. Wtedy z miłości zapominamy o ogromnym cierpieniu, jakim jest rodzenie dzieci. I staramy się wypełnić pustkę, z której uczuciem wszyscy się rodzimy, i jedyne co możemy robić, to poddawać się instynktom miłości, byśmy wszyscy czuli się lepiej na świecie. Nienawiść i podłość są niszczącymi wartościami, miłość budującą.

Człowiek zabijający drugiego człowieka nie ma sensu.

Człowiek nie znający miłości może nie jest słaby – ale jest BEZNADZIEJNY. I nie powinniśmy pozwalać na przyrost nie-naturalny nadludzi. Który rozprzestrzeniamy jak tylko bierzemy dziecko od matki do życia społecznego, szybko transformując jego naturalne uczucia jako niegodne człowieka, zanurzając go w swiat artefaktów, pogłębiając naszą alienację od ludzkiej natury.

Photo by Jarin Dominguez on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.