Czasem trzeba wytarzać się w swoim smutku. Wytrzeć to, co boli o ziemię, wymieszać swoją skórę i krew z brudem, poczuć świat zewnętrzny wszystkimi zmysłami, żeby utrzymać poczucie przynależności do niego. Bo ból jest po to, żeby udowodnić nam że żyjemy.
Trzeba wykrzyczeć rozpacz, wypłakać pestki cytryn, wyczerpać swoje słowa do utraty głosu, wysmarkać odrzucenie, wypluć krew z płuc, wytrzeć dawne dni o bruk, zostawić kawałki strupków i ślady krwi pod liśćmi. Zakopać skrawki wspomnień na co najmniej pół metra pod ziemią. I otrzepać się z tego wszystkiego, obmyć rany poranną rosą, dać Słońcu się ogrzać. Otworzyć oczy na nowe światło. Na nowy dzień. Założyć wygodne buty. Żeby zacząć na nowo iść. I oddychać świeżym powietrzem. I na nowo uwierzyć, że warto ufać. Żeby przetrwać. Aż do kolejnego zawodu…