W obronie Olgi Tokarczuk, jak i nieczytających IDIOTÓW

Chciałam napisać kilka słów, ale wyszła z tego rzeka myśli. Generalnie nie lubię konfrontacji, ale ta cała wrzawa wokół „idiotów” dotyczy moich przemyśleń na temat dzisiejszego świata, w którym nie jesteśmy zobligowani do czytania mistrzów. Najważniejsze jest używać swojego rozumu w sposób krytyczny, i nie poddawać się nigdy społecznym wymogom. To moja dewiza.

Myślę, że Olga Tokarczuk ma teraz świetną reklamę, mimo że pewnie jest jej głupio, że palnęła, co palnęła, i że wcale nie było jej celem zwiększenie sprzedaży jej książek – ale może jestem naiwna, no nie wiem. Nie chce mi się wierzyć, że jej zwrot był zabiegiem marketingowym, nakłaniającym ludzi do kupienia jej książek, rodzajem wyzwania: NIE JESTEŚ IDIOTĄ? TO ZMIERZ SIĘ Z MOIMI DZIEŁAMI. Mimo wszystko wyszła z tego akcja marketingowa. Jednak chciałabym tu obronić noblistkę, bo dopatruję się w jej wypowiedzi ukrytej treści. Ale zarazem pragnę obronić nieczytających ludzi. Tych, których jest coraz więcej, bo i tak jesteśmy otoczeni w dzisiejszym świecie przez różne media, telewizję, radio, Internet, gdzie nawet jeśli czytamy coś nie z pierwszej ręki, to trafiamy w rezonans na daną sytuację, która zaistniała, więc i bez książek dużo wiemy. To kiedyś świat bez książek był zagrożony niewiedzą, wiarą w gusła, w znachorów, i w bałwochwalstwo. Dzisiaj książki są tylko dodatkiem do życia, a nie naszą encyklopedią i antidotum na całe zło świata. (…)

Wciska się nam od dawna, że czytanie książek jest oznaką mądrości. A ja na to powiem: GÓWNO PRAWDA. Nie każda książka jest mądra, nie każda jest warta naszego czasu na jej czytanie. Ale ukazywanie danych książek jako „nie dla idiotów” uwłacza nie tylko tym, do których myślę, że Olga Tokarczuk się odnosi. Ona uwłacza wszystkim, którzy nie czytają z braku czasu, a uważam, że mądrość w dzisiejszych czasach można czerpać z różnych kanałów. Nie tylko z książek. Ale zanim stanę w ich obronie, bo wiem, że to właśnie te osoby mogły poczuć się urażone, nawet nie dając tego wyrazu, tylko może i dławią to w sobie, że zostało im wytknięte bycie gorszym, i niegodnym czytania chociażby pewnych, „zbyt mądrych książek” – chcę tylko przypomnieć, że całkiem niedawno nasza noblistka spotkała się z wyrazem nienawiści od osób, które zapewne nie rozumiejąc jej przesłania, zakwalifikowały ją jako lewaczkę, i tylko na tej podstawie szkalowały jej dobre imię, i zastraszały ją odsyłając do autorki uznanych książek jej własne książki zniszczone, podarte, pomiętolone, z wyzwiskami w środku i na okładce: Wyp******”, „oszustka”, „zdrajca„,”,nie szkaluj Polski”. Każdy kto by został tak wyzwany, i z własnego dzieła zobaczył takie dzieło zniszczenia poczułby się dotknięty i zagrożony. I tak! To zrobiła właśnie banda idiotów, chamów i prostaków, którzy nawet jeśli cokolwiek przeczytali z tego, co pisze Tokarczuk, nic z tego nie zrozumieli, bo ich oczy zasłania bielmo nienawiści. Zdeptali ją w imię jakichś chujowych idei (jak ja nie lubię idei!). Takich rzeczy się nikomu nie robi. Niestety nawet jeśli jest tak jak myślę, że noblistka kierowała swoje zdanie o idiotach do tej części społeczeństwa, wśród której znajdują się jej hejterzy, uraziła przy okazji niewinnych ludzi, którzy nic do niej nie mają, i którzy nawet jeśli nie interesują się literaturą, to mogą być wartościowymi i dobrymi ludźmi, których nie wolno nazwać idiotami.

A teraz wracam do obrony ogółu osób, kwalifikowanych jako idiotów dość często przez bufonów, którzy mieli szczęście w życiu, że mają czas i sposobność na czytanie, tych, którzy dzisiaj podkreślają gdzie niegdzie swoje wstawiennictwo za moim zdaniem za ostro wypowiedzianym słowom, bo uwłaczającym większej ilości osób, niż powinny.

Nasze życie nie składa się tylko z czytania czyichś przemyśleń, czy przeżyć, i konstruowania z nich rzeczywistości, ale przede wszystkim właśnie z naszych własnych przeżyć, i z naszych własnych przemyśleń, a czyjeś mądrzejsze czy głupsze myśli musimy mielić przez nasz system oceny, nie możemy poddawać się w głupi sposób opinii publicznej, musimy sami umieć ustosunkować się do niej, a żeby tak było, musimy mieć swój własny kręgosłup moralny, i stać na swoich własnych nogach, i myśleć swoim własnym rozumem. To prawda, że dobrze jest mieć w zwyczaju zapisać, co się myśli, bo wiadomo, że jest to ulotne, jak również dobrze jest poczytać czyjeś książki, żeby spojrzeć na świat z czyjejś perspektywy. Ale nigdy nie brać niczego za pewnik. Ani nie poddawać się modom, ani tytułom autora: to że ktoś jest czy to profesorem, czy to noblistą, czy to bóg wie kim, nie oznacza że jest ważniejszy na półce niż Jan Kowalski. Tyle że rzeczywiście tytuły ustanawiają nam hierarchię społeczną, i ci z tytułami czują się często ważniejsi od innych, i jednak często za tytułami idzie na pewno jakaś doza wiedzy, często duża, chociaż na te tytuły w dużej mierze składa się czyjeś poczucie własnej wartości (bo kto niepewny siebie doszedł daleko?), jak i układy, kontakty, pochodzenie – zawsze łatwiej jest odnaleźć się na wyższych stanowiskach tym osobom, które są otoczone takimi osobami.

Ale nie ma co wywyższać tych czytających nad tych nieczytających, bo powodów nie czytania jest więcej niż samo bycie idiotą. Czasem jest to stawianie pracy nad czytanie, które wydaje się tym zapracowanym osobom, często właśnie bezużyteczne. Zarabianie kasy, ale i budowa czy remontowanie własnego domu, jak i proza życia: robienie obiadów, goszczenie rodziny, opieka nad dziećmi. Niektórzy wybierają spędzanie czasu z rodziną zamiast książki. Moim zdaniem książka jest ucieczką przed światem. Świat nas bardziej drażni, daje często nam emocje, z którymi nie umiemy się łatwo rozprawić. W książce jesteśmy bezpieczni, czujemy emocje, na które jest ktoś inny wystawiany, niż my. Więc podziwiam ludzi, którzy żyją pełnią życia, którzy nie unikają nawet przyziemnych obowiązków, którzy sprzątają, uprawiają ogródek, doją krowy, zrywają jabłka, albo pracują na stoczni, czy w kopali. Oni też czytają, ale czują się gorsi, bo wiedzą, że ci z uniwersytetów, ci co pozjadali rozumy, i tak ich nie wezmą na poważnie nigdy, jako ich czytelników. A to o nich często są jak bohaterzy romantyczni, nie zdając sobie sprawy, że są bliżej życia niż ci, co tylko umieją marzyć, pisać, czytać, formułować zdania, dotykając jedynie klawiatury i chmur, zamiast dotykać ziemi, i kilofa.

Każdy z nas jest jednostką, którą należy szanować, czy czyta, czy nie. A na dodatek każdy z nas jest książką, ale i obrazem – tylko nie każdy umie i ma czas przelać własną historię na papier, czy płótno. Każdy jest jakaś melodią, piosenką, płytą. Spektaklem i filmem. Serialem. Zdjęciem. Albumem zdjęć. Nie każdy posługuje się tak samo słowem jak pędzlem. Albo młotkiem. Albo kierownicą autobusu. Nie każdy jest posłuszny systemowi, i nie każdy czyta wszystkie lektury szkolne, ani nie uczy się tak samo pilnie wszystkich przedmiotów. Ślepe posłuszeństwo to domena idiotów, a nie bunt. Nie przyznanie, że coś się nam nie podoba, że coś nas nudzi, czy nieciekawi. Inteligencja na tym polega, by wybierać swoje zajęcia zgodnie nie z tym, co wypada społecznie, albo co nakazują nauczyciele, politycy, a nawet rodzice, ale z samym sobą. Często dla zadowolenia nam najbliższych robimy to, czego nie lubimy, a co gorsza, w czym wcale nie jesteśmy dobrzy. Żeby tylko im udowodnić, że jesteśmy godni ich miłości i szacunku. I w ten oto sposób kształtują się często postawy socjopolityczne, z których gdyby ktoś był wyrwany ze swego środowiska, sam by nawet nie wziął pod uwagę. Udowadniamy całe życie tym, na których opinii nam zależy, że jesteśmy w czymś dobrzy, że potrafimy walczyć o ideały przez nich wyznawane. Że jesteśmy wspaniali: dla nich.

W dzisiejszych czasach każdy szuka luster, żeby w nich zobaczyć swoją wspaniałość. Każdy szuka siebie w oczach innych, starając się dojrzeć czyjś podziw. Walczymy o lajki, szery, łały i ochy. Byłoby nam wszystkim łatwiej, gdybyśmy nie byli aż tak narcystyczni

Staram się uciec z systemu społecznego zakładającego, co mam czytać, żeby być mądra społecznie. Nie chcę być także kolejną osobą posługującą się za trudnym językiem po to tylko, by udowodnić swoją mądrość, ani czytającą książki uznane za najlepsze, jeśli mi nie pasują. Szkoda mi czasu na to.

Wolę szukać tego, co pobudza moje emocje, a przez nie właśnie pobudza też myślenie. Wolę zasłuchiwać się w takich piosenkach, które mają rytm pasujący do mojego stylu biegania. A książkom daję szansę czytając ich pierwsze strony, ale kartkując też dalej, by wyrwać tkwiące w niej emocje. Filmów nawet najbardziej nagradzanych też nie obejrzę do końca, jeśli nie poczuję, że rezonuje z tym, co w moim wnętrzu.

Kultura dzisiaj jest przesycona wszystkim – każdy człowiek to sztuka. Wszyscy jesteśmy kreacjami. Nasze makijaże, nasze stroje, nasze wystroje mieszkania, wszystko to nasze rekwizyty teatralne. Codziennie siebie tworzymy, nie tylko trudnymi słowami, ale nowymi firankami, i nowym psem rasy buldog albo innej. Ważne żeby „rasy”, a sukienka, żeby była z dobrą metką. Otaczamy się ludźmi najchętniej takimi, którzy też COŚ znaczą w świecie. Poczułam to na własnej dupie, gdy zrezygnowałam z „karierki”, a także z pozycji bycia córką profesora, czy pani doktor. Sorry, jestem sobą. Czytam to, co mi się podoba. I nie zachęcam wszystkich do moich typów. Kumam Olgę Tokarczuk, że ją wkurwia, że dużo osób piszących bezsens ma sprzedaż książek większą od niej. I podejrzewam, ze jej niefortunna wypowiedź dotycząca idiotów odnosi się nie tylko do tych wariatów, którzy odesłali jej sfatygowane jej własne książki, i nie tyle do nie-czytelników, albo do czytelników szmatławców, co do autorów, którzy kreują „idiotycznych” czytelników, tych używających najprostszego języka, i piszącego najprostsze historie bez dna, dziurawe, bezsensowne. Ale sorry, wszyscy dziś pitolą: czytajcie, czytajcie. To i te najprostsze książki, słowotoki prowadzące znikąd donikąd też mają prawo być czytane.

Ja jestem za tym, żeby  nadawać ton książkom lżejszy. A mądrość nie musi być przekazywana przemądrzałymi słowami. Studiując filozofię czasem myślałam nad jakimiś traktatami filozoficznymi o tych dziadach filozofach: „Serio? Musicie być aż tak kurwa nadęci? Nie możecie trochę wyluzować?” Ta ich mądrość, te ich matematyczne jakby posługiwanie się słowem wcale nie łączy się z najważniejszą wartością człowieka, jaką jest DOBRO. I tylko dobra powinniśmy wymagać od ludzi. I jego uczyć. Tymi książkami, filmami, obrazami. Rousseu prawił w swych dziełach o wychowaniu, a sam wszystkie swoje dzieci oddał do przytułku, bo paradoksalnie sam sobie nie radził z ich wychowaniem… Inny filozof, Foucault, molestował dzieci, i jeszcze to wykorzystywał do swoich przemyśleń filozoficznych. Serio mam go czytać? Tego skurwysyna? Jednego czy drugiego? Pierdolę, nie czytam. Wolę sobie poczytać dobrych ludzi, szczególnie takich, którzy się nie przemądrzają udowadniając swoją mądrość, swoją wyższość.

Cenię takich ludzi, którzy nie mają czasu na czytanie, ale spędzają czas żyjąc – z rodziną, z przyjaciółmi, z którymi razem gotują, razem sprzątają, nie przejmując się swoją kreacją, a nie tych, którzy zapraszają tyle gości, ile mają zastawy porcelanowej, albo krzeseł. I zmieniają maskę na wesołą, dającą radę ogarniać życie w sposób królewski, jak tylko goście w swoich maskach wejdą do ich teatralnego domu. Ja tam wolę zjeść na trawie, czy podłodze nawet, gdy brakuje siedzenie, z papierowego talerzyka, albo z ręki, ale na luzie, bez drżenia o to, czy coś stłukę. Tak samo wolę przebywać z ludźmi, z którymi mogę rozmawiać swobodnie, myśleć bez zapędzania się w kozi róg, czy aby na pewno używam odpowiednich słów, i odpowiednich cytatów. Nie lubię przejmować się naruszaniem zasad savoir vivru, ani zasad gramatycznych. Najważniejsze w człowieku by mówił o tym, co ma najgłębiej, nawet jeśli to tylko umie wykrztusić, albo zanucić, czy zapłakać… Liczy się prawda i dobro w człowieku, a nie kurwa jego szkoła, pochodzenie, i ilość książek przeczytanych w roku. Pierdolę taki świat. Najważniejsze w świecie to nie naruszać czyichś uczuć, nie ranić intencjonalnie, nie budować swojego ego na czyimś poniżeniu – bo nie każdy rozumie patrzenie na człowieka jak na dostosowanego do ilości przedmiotów – czy starczy komuś ładnego krzesła, albo zastawy porcelanowej dla kolejnego gościa, i czy gość pasuje do tej porcelany. Czy jest odpowiednio ubrany, czy ma dobre pochodzenie, kontakty, i czy nie daj kurwa boże, jest nieoczytany.

Ja naprawdę dziękuję za taki świat. Wolę takiego świata nie oglądać na własne oczy, nie uczestniczyć w nim, i o takim świecie nie czytać. I autorów siadających do porcelanowych filiżaneczek, żeby siorbać herbatkę, z odpowiednio uniesionym malutkim paluszkiem, patrzących krzywo na ludzi, dyskwalifikując nawet w sposób naturalny szczęśliwe dzieci utaplane w błocie, które nie czytają lektur, tylko się bawią na dworze, nie szanuję. A nawet więcej – mam ich w dupie. I polecam to samo. Nie czytać nikogo na siłę! Nie brać autorytetów odgórnie, tylko się im przyglądać – czy za tym uniesionym paluszkiem znajduje się dobra osoba, czy tylko zadufana w sobie i przekonana o własnej wartości, i na tym przekonaniu budująca nasze przekonania. A jeśli jednak ktoś woli poświęcić czas na spacer po lesie z dziećmi, albo ze swoim facetem, i na patrzenie na zachód słońca, zamiast na czytanie o tym zachodzie, i o tym spacerze, przez jakiegoś nadętego bęcwała, to wybrać ten spacer! Wybrać przeżycia, a nie ich rekonstrukcje.

Czy ktoś jest wielki mierzę miarą nie tego, czy jego książka została okrzyknięta wielką literatura, a tylko tym, czy jest DORBY. Dobry dla innych, i czy niesie dobro, w słowie, czynie, swoim życiu. Czy nie poniża innych. Czy daje innym wolność do życia własnym życiem, do czytania czego chce, czy nie-czytania? Ludzie nie powinni musieć udawać, że coś przeczytali, żeby nie czuli się gorsi,  żeby „nie wypaść z kręgów” nie-idiotów.

Czytanie to ma być przyjemność. A więc i pisanie powinno być przyjemnością. Relacja autora czytelnikiem jest rozmową. To prawda, że chcemy znajdować siebie w innych, żeby czuć się zrozumiani. I chociaż piszę tu o wartościach i o moralnym podejściu do czytelników, czy nie-czytelników, to nie chciałabym robić tu nudnego wykładu z aksjologii i etyki, bo kto by to przeczytał? Ktoś, kto i tak to rozumie, i może wie nawet więcej ode mnie. Wolę ujmować pewne kwestie lekko, by lekko je inni przyjmowali – bo bufonów bardziej się omija, i często nie rozumie. I dla wielu tradycjonalistów moje pisanie będzie niejadalne. Ale ja piszę w zgodzie ze sobą, nie dla podtrzymania tradycji, z buntem przeciw naukowym traktatom, które pozosatją często czytane tylko w herm,etycznych środowiskach naukowych. Z mądrymi myślami sztuka wyjść w prostych słowach, w prostych ujęciach, w czytelnych przykładach, z życia wziętych, a nie w górnolotnych ideach.

Nie lubię tych, co starają się udowadniać swoje walory intelektualne. Sama niczego nie chcę udowadniać. Słowa ze mnie wylatują, słowa mi się śnią, słowa same mi się układają w zdania, i tylko dlatego piszę. To cud, że ktoś to czyta, bo moja pewność siebie w pewnym momencie życia była tylko marą, i w sumie wtedy przestałam się bać czegokolwiek. Bo jak człowiek dużo traci, i nie ma wsparcia, to może stać się wreszcie czysty od obostrzeń, od spojrzeń innych. Skoro inni się ode mnie odwrócili, wreszcie mogę być sobą. Teraz, gdy nikt już na mnie nie patrzy, bo z wyboru zostałam nikim – taką tylko matką, kurwa, Polką. Idiotką. Indeed. Idiotką… Ale piszę o tym wiersze, i robię warkocze ze zdań pachnących kwiatami na łące. I wisi mi, że dla wielu to chujowe, bo przestałam patrzeć na tych czytelników, którzy stworzyli ze mnie tę idiotkę, którzy mnie poniżyli w życiu. Bo od nich odeszłam. I teraz żyję wolno. Na tej łące. Wśród kwiatów.

W prozie zawsze szukam poezji, a w poezji prozy. Nie lubię słów rzucanych na wiatr, ani nie układających się w żaden szereg wzruszeń. Ale innym mogą śnić się obrazy, barwy, komu innemu droga jaką planuje jechać w trasę a komu innemu jedzenie jakie będzie gotować, a komu innemu równania matematyczne. Każdy ma inne sny, trzeba je tylko umieć zacząć wyrażać na jawie. Być w zgodzie ze swoim wnętrzem, nie czytać tego, co z nim nie rezonuje. Każdy ma inne pasje – i w dobie audioboooków,  tik toków,  filmów i w ogóle w erze obrazkowej, w jakiej przyszło nam żyć, nie można drwić i obrażać tych, którzy rezygnują z czytania książek szczególnie, że ciężko jest trafić na swój typ – bo znalezienie książek, które nas wciągną, zależy i od naszego etapu życia, i od naszych zainteresowań, nie tylko formalnych, ale i stylowych. I tak jak wyżej pisałam,  możliwe, że Olga Tokarczyk nie tyle chciała wydrwić „nie czytających idiotów”, co osoby piszące dyrdymały dla takich właśnie czytelników, obniżając loty wyobraźni i przekazywanej treści.

To prawda, że osoby piszące kunsztowne i trudne historie, są mniej zrozumiałe dla ogółu, ale jeśli ktoś ma ochotę czytać coś lekkiego, to niech czyta. Najgorsze jest gdy na siłę staramy się czytać coś, co do nas nie trafia. To jest jak wejście w toksyczny związek. Bo czytanie książki jest jak romans. A nie można kochać każdego! To jest nierealne.

Autor czasem świadomie wybiera zawężony rodzaj czytelnika. Ale jeśli ktoś kto mało się zna na literaturze sięga po trudne książki, to chwała mu, a nie w pysk. Każdy rozumie na swój sposób to co czyta, każdy tworzy swoistą relację z książka, każdy ma prawo pokochać autora, jak i go znienawidzić. Bo autor wystawia się na sprzedaż, czasem jak tańsza, kiedy indziej jak droższa, kurwa. Nie może taki autor wydrwić swojego klienta, to jego zawód – ta kurwa, ten pisarz. I niestety wielu, jak to ujęła Tokarczuk – „idiotów”, nie ma czasu na czytanie – bo wybiera żucie, sprzątanie, opiekę nad dziećmi, harówkę w takiej pracy, do której idąc nie przychodzi się pochwalić co za białe kruki właśnie sie kupiło, jak w korporacjach, słynących z lansu.

Co więcej w każdym z nas tkwi artysta, jak i bohater powieści. Możemy być na zewnątrz swojego życia: wtedy oglądamy go jakby ze snu, albo wewnątrz, i żyć tak ciekawie, nawet jeśli tej osobie wydaje się to tak zwykłe. Ale nie każdy widzi to swoje story do powiedzenia, i nie każdy je opisuje słowem, ani nawet pędzlem, czy aparatem fotograficznym, lub kamerą. Niektórzy są tym filmem i tą książka, której przyglądają sie tylko najbliżsi albo naoczni świadkowie. Oni są tym spektaklem bez poklasku, który może ktoś inny spisze, a kto inny namaluje. Albo przeżyją swoje życie bez bycia zauważonym, mimo ze sami będą niesamowitymi bohaterami, o bogatym życiu wewnętrznym, a jednak nie nazwanym, nie ujętym w pojęcia, nie uchwyconym przez nich samych, ani przez nikogo innego. Ale takie osoby szanuję najbardziej. I nigdy bym ich nie nazwała idiotami. Takie, które poświęciły swoje życie dla życia, a nie dla jakiejś jego kreacji.

Osoby, które czytają Tokarczuk od deski do deski czują się teraz w większości pewnie wysublimowane, jak jakiś naród wybrany. Inni teraz rzucą się na jej książki, żeby tylko sprostać zadaniu bycia nie-idiotą. Moim celem absolutnie nie jest drwienie z kunsztu jej pióra, albo z jej mądrości, bo nie ulega wątpliwości, ze je posiada.

Jestem przekonana, że przeprosi osoby, które zostały przez nią urażone, bo to nie tylko mądra osoba, ale i dobra. Korona jej z głowy nie spadnie, bo ona nie jest z tego typu księżniczek. A tych osób, które wysyłały jej zniszczone egzemplarze jej książek nie powinna na pewno przepraszać, i też uważam, że ci idioci nie powinni dotykać nie tylko jej książek, ale w ogóle ludzi, bo ranią, umyślnie ranią. Myślę, że nawet jeśli nieświadomie, to podświadomie, to do nich kierowała swoje słowa, mimo że po drodze niechcący uraziła tysiące innych. A tamtym należy się co najmniej wyzwanie od idiotów.

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.