Wyciągam czasem z szuflady pod łóżkiem twój sweter. Czasem biorę go na spacer, bo tak ciężko mi się samej spaceruje. Kiedy nim się owijam, jest mi od razu raźniej, i przyjemnie jest mi z nim wdychać wiatr, i oglądać zachód słońca. A gdy nie mogę zasnąć, wtulam się w niego, i czuję się całkiem, jakbyś był obok, co daje mi upragniony spokój. A rano, gdy przecieram oczy uświadamiając sobie, ze znów byłeś obok mnie tylko we śnie, wypłakuję w niego kilka litrów łez. Nie wiedziałam, że bawełna ma taką chłonność. (…)
Ten sweter całkowicie mi Ciebie zastąpił. Pachnie ciągle Tobą, i nosi Twoje ślady. Niedawno znalazłam wplecionego w niego twojego włosa. Długo przyglądałam się jemu pod słońce, przypominając sobie jak to było, gdy rano budziłam się pierwsza, i nie chcąc ciebie budzić, przyglądałam się tobie, i delikatnie przeczesywałam palcami twoje włosy, bo tak bardzo nie umiałam powstrzymać nigdy dotyku. Zupełnie tak samo jak pocałunków wtedy, gdy byliśmy w bliskiej odległości, której nie umiałam nie rozbić prędkością ust.
Ten sweter milczy całkiem jak ty. W ogóle nie rusza go mój płacz. Obojętnie przyjmuje tak samo moje słowa i łkania. A mówię do niego dużo, albo tak mi się wydaje. Bo z przedmiotami czasem rozmawiam w myślach. Mam wrażenie, że podtrzymuje mnie na duchu, ale to po prostu ja go tak mocno przytulam, że mam już złudzenia, że mnie trzyma, i że daje swoje ciepło. Ale to ja całą siłę i całe ciało w niego wkładam, zanurzając w nim i ręce, i tułów, i twarz, a on mi to tylko oddaje w wykrzesanym moim własnym pocieraniem o niego cieple. Jak przystało na sweter. Rzeczy, tak jak ludzie, często robią to co im wypada robić – a ja się nabieram, że to ich zamiar mnie przytulać, ocieplać, wysłuchiwać, łapać łzy. A to tylko ich przypadkowa rola. Sama składam się z czystych pragnień i dlatego nie zrozumiem, jak można robić coś, bo „tak wypada, bo jestem obok”. A ty właśnie tylko dlatego mnie trzymałeś w ramionach, bo „tak wyszło”, ale „wcale tego nie chciałeś”, co podkreśliłeś zamykając za sobą drzwi.
A ja głupia z przyjemnością łapałam Twój oddech w moje płuca, a twoimi słowami wytatuowałam sobie swoje piersi. Twoje przygnębienie i lęki zamknęłam w słoiku, i ciągle go trzymam na strychu, żeby tylko się nie wydostał na świat. A każdą twoją niemoc łapałam siatką na motyle, nawet gdy opadała już nad samą ziemią, bo tak bardzo byłam zdeterminowana, żeby nie pozwolić ci nigdy upaść. Ale nie dlatego, że tak wypada. Po prostu zawsze pragnęłam twojego szczęścia. A ty jedynie nie chciałeś zarazić się moimi łzami. Ani moim smutkiem…
Nurzam się teraz w tym swetrze jak we wspomnieniach, próbując zrozumieć z ułożenia nitek twoje zamiary. Muszę go wreszcie z powrotem schować pod łóżko, bo trzeba w końcu wstać, by przestawać udawać, że coś mnie łączy z tobą, po którym została mi przecież tylko ta jedna rzecz. Która mam nadzieję, że nigdy się nie rozpruje, bo nie umiem już dobrze odtworzyć twojej twarzy, i bardzo boję się, że i swetra nie umiałabym też już na nowo uszyć. Nie mogę pozwolić, by ten sweter zniknął jak ty. Nie pozwolę zamienić go nigdy w nitkę. Nie pozwolę zawinąć go nigdy na szpulkę, żeby nikt inny nie zamienił go w inny sweter.
Photo by Norman Toth on Unsplash