Często jestem atakowana za to, że stosuję wulgaryzmy. A ja w sumie rzadko je stosuję, no ale wiem, że sama nazwa tej witryny sprawia, że wszyscy spodziewają się tu chuja na chuju, i kurwy na kurwie. A ja tego nie robię. Bo moje wulgaryzmy są spontaniczne, ale nie nachalne. Nie wstrzymuję ich po prostu. Jak się nasuwają, to je wypluwam.
Puryści językowi omijają często teksty emanujące wulgaryzmami, z góry zakładając, że nie zawierają głębszego przesłania. Przeintelektualizowani pozerzy omijają je jako oznakę głupoty, bojąc się przyznać, że coś tak chujowego, naładowanego emocjonalnie wulgaryzmami, mogłoby ich wciągnąć. Przecież to by była ujma dla nich, pobrudzenie ich błękitnej kurwa krwi.
A ja Wam powiem tyle: wulgaryzmy są fajne i czasem przydatne do zwerbalizowania naszych emocji. Oczywiście mamy zakorzenione dzięki naszej jakby nie było schematycznie narzuconej religijności, poczucie winy, wynikające z przeklinania. Bo przeklinanie kojarzy się z GRZECHEM. Ale tylko intencja sprawienia zła sprawia, że coś jest złe. Intencjonalność czynu, czy słowa. Czyli jeśli wyzwiesz kogoś, to i owszem, popełnisz grzech. Ale jeśli przeklniesz na niesprzyjające okoliczności losu, że coś ci się nie udało, że coś ci sprawiło ból, że coś, jakiś przypadek sprawił, że jesteś wkurwiony, to to już nie jest grzech. To już jest tylko wypłynięcie żółci zamiast zalewanie się nią od środka. Choć przyznaję, że wolę nie słyszeć wulgaryzmów, bo mnie też czasem mierżą, i wolę je widzieć w tekście pisanym jako środek wyrazu, który podkreśla stan emocjonalny podmiotu lirycznego. Bo w życiu nasze emocje będą widoczne na naszej twarzy, w naszej postawie, i w innych okolicznościach widocznych gołym okiem. A jak piszesz, to 70 procent przekazu traci się właśnie poprzez brak możliwości oglądania rzeczywistości opisywanej. I właśnie wtedy przydają się wulgaryzmy. Czasem jako wyraz złości, a czasem jako najlepszy komentarz humorystyczny, podsumowujący komizm sytuacji.
Przychodzę więc na ratunek przeklinającym los, czy sytuacyjność własnych sytuacji 😉 JA. Taka Matka, kurwa, Polka. Taka matka, co poświęciła kupę lat swoim dzieciom, i nadal je zamierza poświęcać. I zapomniała przy okazji KIM JEST, czy też KIM BYŁA, bo stała się jedynie Matką. Tak, TYLKO MATKĄ. No a kto chciałby zejść ze sceny społecznej, żeby zostać tylko „doniczką” dla nasienia, jak to pięknie nazywał Św. Tomasz z Akwinu? Toż każda prawie taka Matka zabulgoce w środku i wyrzyga swoje żale. ŻE TO NIE JEST TAK, ŻE ONA JUŻ NIC WIĘCEJ NIE ZNACZY! Że to nie tak, że ona już więcej nie ma nic do powiedzenia niż to co się z byciem matką kojarzy. Że to nie tak, że jej inteligencja się zmniejszyła, a zakres zainteresowań się zawęził do tematów ściśle powiązanych z macierzyństwem. Że to nie tak jest, że ona, ta dawna ONA już nie istnieje! Ona jest, gdzieś głęboko, zepchnięta na dno swojego JA przez potrzeby własnych dzieci, dla których się poświęciła, żeby stanowić dla nich schron, pocieszenie emocjonalne, zabezpieczenie materialne, i wytyczne życiowe. Ona nie ma czasu już dla siebie w tym pełnym znaczeniu.
„Człowiek jest troską” (jak mówił filozof Martin Heidegger), a od kiedy masz dzieci, jesteś tą troską w pełni. I masz tego dosyć, i jest ci ogromnie ciężko. I masz ochotę to czasem zwerbalizować. Choćby wykrzykując od czasu do czasu: „KURWA!”.
W dzisiejszych czasach jak nie przeklinasz, to albo masz religijne podstawy, które powodują w Tobie ogromną awersję do wulgaryzmów, albo zwyczajnie lubisz się wywyższać ponad innych oceniając swój intelektualizm za ponadprzeciętny. Jednak dzisiaj, w czasach gdy jak mi to nasunęła na myśl dialektyka Hegla, niewolnicy stali się panami, musimy zejść do poziomu najniższego, by w ogóle być wysłuchanym. By w ogóle ktoś chciał z nami rozmawiać. Prowadzić rozmowę. I nawet się wyżywać za to, że używasz niestosownych słów. Bo jeśli zamkniesz się w swoim purytańskim świecie, to mało kto do tego świata w ogóle zajrzy, bo on nie jest interesujący, nie jest krzykiem-prośbą o wysłuchanie. Jest nudnym wykładem bez ozdobników (bez wulgaryzmów, czy też w ogóle prostych słów, jakimi dzisiaj się trafia do ludzi). Dzisiaj to nie jest interesujące. Dzisiaj filozofię można uprawiać na poziomie najniższym, i razem z żulami pijąc piwo rozmawiać o wszechświecie. I naprawdę wiele mądrości jest w otwarciu się na innych ludzi, też na tych żuli. Oni też mają swoją ciekawą historię do opowiedzenia.
Dzisiaj każdy ma przyznaną podmiotowość i wolność. W tym też wolność słowa. Nie rzucajcie więc kamieniami w tych, którzy mają czelność używać wulgaryzmów. Nie oskarżajcie ich o to, że robią to po to, by w prymitywny sposób zyskiwać pogłos. Bo to nie zawsze jest przyczyną wtrącania ich w swoje myśli. Tylko wsłuchajcie się w siebie. Czy gdzieś tam w środku nie wybrzmiewają przekleństwa? Jakieś wasze ukryte żale, które najłatwiej jest po prostu zamknąć w krótkim słowie FUCK, czy tym podobnym? Słowa, które pragną, byś wyciągnął je na światło dzienne? Żeby się nimi nie dusić od środka?