Tuż przed Bożym Narodzeniem mamy miliony rzeczy do załatwienia. Sprzątanie, gotowanie, no i znalezienie prezentów dla wszystkich, no i ogromne zakupy spożywcze, żeby narobić te wszystkie świąteczne potrawy, i ciast napiec, i ryb nasmażyć. Atmosfera świąteczna składająca się ze świątecznej muzyki i wszędobylskich choinek i światełek w sklepach, i innych ozdób Bożonarodzeniowych, ma nas przysposabiać do dobrego nastroju, i co za tym idzie do jak największych zakupów, które też nas mają uszczęśliwiać. A my tym czasem jesteśmy w ciągłym pośpiechu, żeby wszędzie zdążyć: czy to na uczelnię, czy to do pracy, czy to po dziecko do przedszkola lub szkoły. I zakupy choć czasem dają nam radość, to jednak zazwyczaj kojarzą się z katorgą. Z nerwowym szukaniem jak najmniejszej kolejki do kasy, i spoglądaniem na zegarek, czy zdążymy jeszcze z jakimiś innymi planami.
Niedawno byłam w sklepie #Biedronka na zakupach z moim najmłodszym dzieckiem, które siedziało sobie w wózku. Do wózka przyczepiłam jeżdżący wózek sklepowy, żeby w niego ładować spożywcze zakupy. Drażnią mnie osoby, które coś robią opieszale przede mną, bo nie należę do najcierpliwszych, szczególnie jak mam ze sobą dziecko, które nigdy nie wiadomo kiedy zakrzyknie, ze chce siku, albo że się nudzi. Żeby nie pospieszać dwóch młodych chłopaków zastanawiających się nad wyborem pieczywa wzięłam taki sam jak oni chleb tostowy. Następnie stanęli przy mleku stawiając swój wózek w poprzek, tak że musiałabym zasięgnąć języka by go przesunęli, żebym mogła ich ominąć, a że nie chciało mi się, to grzecznie capnęłam takie same mleko. Chłopaki kapnęli się, że mają we mnie towarzysza zakupów. I chyba zauważyli mój pośpiech i wynikające stąd małpi odruch łapania za te same produkty co i oni. Przeprosili, że torują mi drogę, a ja przecież z małym dzieckiem. Jeden z nich zaproponował:
– To co, ścigamy się? Kto pierwszy przy kasie?!
Ja na to z największą radością zakrzyknęłam:
– Wyzwanie przyjęte! Tylko reguła taka, że musimy zaliczyć wszystkie alejki w sklepie. Mała, zapinaj pasy w wózku! – dodałam na koniec córce, która posłusznie się zapięła. I wystartowaliśmy. Bieg był szybki, koncentracja na tym co chcę największa. I wszystkie dobre rzeczy na raz: dobra zabawa dla córki, trochę sportu dla mnie, zakupy dla rodziny, i poczucie sensu życia, które zawsze nadają zawody, jakiekolwiek, bo człowiek ma ciągłą ochotę współzawodnictwa zakodowaną w swej próżniaczej chęci bycia najlepszym we wszystkim. Biegłam więc po jajka, minęłam chłopaków na zakręcie do jogurtów, głośno uśmiałam się z nich znajdując ich przy wędlinach, gdzie na chwilę przejęłam prowadzenie. Niestety straciłam je zatrzymując się po warzywa, których oni pewnie nie uważają za potrzebne produkty. Dobiegłam zaraz za nimi… Ale nie opuściłam głowy, tylko powiedziałam:
– Przypilnujcie mi chwilę małej. I cofnęłam się kilka kroków po zgrzewkę piwa.
Oni to skomentowali:
– No w sumie ty jesteś wygrana. My zapomnieliśmy o alkoholu…
Zrobiliśmy sobie selfie przy kasie, i obiecaliśmy się spotykać na takie ustawki, bo te zakupy były naprawdę udane. Szybkie, szalone i bez nerwów, które początkowo mnie nosiły. Polecam! Takie podejście pomaga w podtrzymaniu miłej atmosfery zbliżających się świąt 😉 Współgra ze światełkami i wszędobylskimi choinkami.
Warto czasem się nie denerwować na osoby, które nas w czymś spowalniają, bo okazuję się, że można mieć z nimi przygody. Wystarczy tylko trochę dobrych chęci. I można robić z przyjemnością robić rzeczy, które dotąd wydawały się nieprzyjemne…