Złamanie własnego głosu

Nauczyłam się łapać prozak z powietrza jak orzeszki. Podrzucam sobie te małe białe tabletki, przypominające kształtem i wyglądem tik taki, na około pół metra do góry i ustawiam usta do ich łapania, tak jak kiedyś je ustawiałam, żeby łapać twoją jasną i ciepłą rozkosz. Czasem udaje mi się to nawet to zrobić z zamkniętymi oczami. (…)

To nieprawda, że tabletki odbierają łzy. One je tylko trochę tamują, całkiem jak tampon krew menstruacyjną. Codziennie popijam moje dropsy gorzką kawą, i zagryzam suchą bułką. Nie pozwalam sobie na żadne inne przyjemności.

Niestety nadal pamiętam twój głos, i twój zapach. Na to nie pomogą już żadne leki. Najgorszy jest twój śmiech. Słyszę go wtedy, gdy przypalam jajecznicę, czy jak zawsze gubię swój telefon. Brakuje mi ciebie, by poprosić cię o sygnał, bo tak najszybciej go znajdowałam. Wtedy właśnie płaczę najbardziej, gdy wiem, że ty byś się śmiał aż do bólu brzucha. Tak bardzo mnie ten twój śmiech do moich niezdarności podtrzymywał na duchu. A tak pozostaje mi niesmak spalenizny i tyle minut zmarnowanych na poszukiwanie telefonu podczas ciągłego błądzenia po dawnych kątach pamięci.

To nieprawda, że czas łagodzi rany, i że zapomina się coś bardziej z każdym dniem. Nie umiem nie zdrapywać strupków, bo lubię ich kwaśny smak, i poszerzam w ten sposób zakresy wszystkich moich blizn.

Każdego dnia pracuję nad moją pamięcią, powtarzając nasze dawne miłosne kwestie. Mimo że nie grasz już obok mnie żadnej roli, przypominam sobie dokładnie, co i jakim głosem mówiłeś. I szukam odpowiedzi w złamaniu własnego… Nadając za każdym razem nowy sens tej rozmowie. Sens ukryty w bólu. Na który nie pomagają żadne tik taki, czy orzeszki. Żaden prozak…

Photo by Dekler Ph on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.