Boję się wchodzić na wagę, bo wiem, że ważę za dużo. Każde moje zmartwienie liczy co najmniej dziesięć kilo. Dzisiaj się odważyłam. I myślę, że moja waga nie działa – to niemożliwe, że ważę tylko sześćdziesiąt kilogramów. Chociaż może jeśli stoję bez wdychanego powietrza, wtedy gdy wydycham to, co zalega mi w płucach, może rzeczywiście ważę kilkadziesiąt kilogramów. Wtedy gdy część moich ciężarów unosi się w powietrzu po moim wydechu, wtedy nie ważę ponad stu kilogramów, z których czuję, że się składam, i pod nimi codziennie załamuję. (…)
Moje ciało jest już tak przeciążone tymi niepotrzebnymi kilogramami, które muszę codziennie dźwigać, że czasem rozważam używanie laski do podtrzymania się w pionie. Albo żeby nie rzucać się w oczy i nie odbierać sobie spojrzeń wyrażających uznanie – kijów do nordic walking. Bo mój kręgosłup już więcej nie uniesie. Boję się, że pęknie na pół, i rozłoży mnie na ziemi, gdzieś w drodze na zajęcia mojego potomstwa, albo gdy będę wracać ze sklepu, i ugnę się pod dodatkowym ciężarem jedzenia i środków czystości.
Czemu ludzie muszą żyć z takimi ciężarami? Czemu nie dajemy rady bez trzech kilogramów pomarańczy, dwóch litrów mleka, trzech chlebów, kilograma kiełbasy i sera? Czemu nie dajemy rady funkcjonować bez butelki szamponu i żelu pod prysznic? I bez dziesięciu rolek papieru toaletowego, oraz pudła proszku do prania, i kartonu kostek do zmywarki? Czemu wszystko co robimy, co jemy, czym się myjemy, i czym czyścimy nasze ubrania, buty, i nasz dom, tak dużo waży? I czemu nawet myśli o gotowaniu i sprzątaniu są tak ciężkie?
Czemu nawet myślenie i planowanie sprawia ból pleców? Czemu nie możemy obyć się bez ciężarów trosk, i ciągłego dopasowywania naszych kilogramów do stylu naszego życia? Tak jakbyśmy bez tych wszystkich rzeczy, i bez tych wszystkich planów, nie mogli po prostu być? Czy jesteśmy tylko aktorami na tej scenie, na której najważniejsza jest sceneria, i potrzebujemy tych wszystkich strojów, ładnych opakowań, gadżetów i rekwizytów, żeby udowodnić sobie i innym, że żyjemy? Czy bez nich stajemy się martwi? Czy nadzy tracimy całkiem na wartości? Czy metki na ubraniu nadają nam naprawdę cenę?
Im jesteśmy lżejsi, im mniej ważymy, tym mniej znaczymy, i mniej żyjemy w oczach innych. A jeśli ja chcę ważyć mniej? Albo nawet wcale? To czy znaczy to, że chcę popełnić społeczne samobójstwo? Bo naprawdę chciałabym ważyć zero kilo. Ale niestety składam się z ciężkich trosk. Które rosną razem z moją wagą codziennych zakupów, pod którymi się uginam. Ale mimo bólu, nadal próbuję donieść je do własnego domu, i budować z nich swoją wartość. I tylko odpoczywam śniąc, że nic nie ważę. I że życie mogłoby być tak lekkie.
Photo by Soragrit Wongsa on Unsplash