Walcz o SWOJE ŻYCIE!

Myślisz, że jesteś wariatką. Że nie nadajesz się do życia. Wierzysz w to, bo on ciągle to podkreśla. I to, że masz być jemu wdzięczna, że w ogóle ktoś z tobą żyje, a on zarabia na twoje zachcianki. Tylko te twoje zachcianki są minimalne, włosy i paznokcie nawet sobie sama malujesz, bo wiesz że wypomniałby ci kosmetyczkę, fryzjera, i wszystkie inne „zbytki”. A ubierasz się coraz częściej w secondhandach, bo nie czujesz, że zasługujesz na lepsze rzeczy niż te zniszczone, zużyte. Do baru chodzisz najwyżej na jednego drinka, żeby poudawać przed koleżankami, że wszystko jest ok. I pozazdrościć im ich życia. (…)

Wstydzisz się wydawać pieniądze i bawić się. Nie ważne, że ty „przesiedziałaś” wiele lat w domu, z dziećmi. Nadal czujesz, że powinnaś poświęcać swoje życie rodzinie. Przed urodzeniem dzieci, byłaś panem swojego losu. Miałaś niezłą pracę, poważanie, przyjaciół, plany, marzenia. Nawet nie wiesz kiedy straciłaś swoją moc. Masz coraz mniej bliskich ci osób. Odcinasz się nawet od rodziny, a on ciągle podkreśla, że nikt cię tak naprawdę nie lubi, że dla nikogo nic nie znaczysz, że każdy cię tak naprawdę wyśmiewa.

Wszystkie twoje wydatki są przez niego kontrolowane. A ty nawet byś nie wpadła na to, żeby sprawdzić stan jego konta, albo czytać jego wiadomości, albo dowiadywać się, co robił na wyjeździe służbowym, z kim flirtował, albo może nawet spał. Myślisz  że jeśli cię zdradza, to i tak jest twoja wina. I nawet nie jesteś zazdrosna. Masz wręcz nadzieję, że powie, że znalazł kogoś. Bo miałabyś wtedy święty spokój. Jesteś już coraz mniej atrakcyjna, i straciłaś całą swoją dawną wartość, że potrzebujesz tylko potwierdzenia w postaci ciągłego odrzucenia. Jesteś tylko matką, kurwa, polką, która nawet dzieci ani domu nie ogarnia tak by mieć się czym pochwalić. On ma prawo jeździć po tobie, bo przecież jesteś taka niezaradna, a twoje marzenia są takie idiotyczne. Ma prawo molestować ciebie, bo przecież jesteś jego własnością, a ty nie wiadomo czemu stałaś się taka niedotykalska. Ma prawo dotykać ciebie kiedy i jak chce, łapać za tyłek podkreślając do kogo należysz, no i wyśmiewać, drwić z ciebie, z twojego stroju, z tego że przytyłaś po porodach, co go zarazem cieszy, bo wie, że dzięki temu nie uciekniesz tak łatwo. Nie znajdziesz nikogo w takim stanie, i z dziećmi na koncie, kto zechciałby ciebie. A kiedy mu zarzucisz, że cię traktuje źle, albo zmusza do seksu, zaprzeczy, i powie, że jak zawsze przesadzasz i dramatyzujesz.

On decyduje już o wszystkim. Gdzie mieszkacie, z kim się spotykacie, kiedy wychodzisz i o której wracasz, jeśli w ogóle wychodzisz gdzieś sama. Nie wiesz już co to prywatność. Twoje wszystkie wiadomości są jego własnością.  A jemu wolno wszystko, bo przecież on robi wszystko dobrze, i jest taki pewny siebie. Nie to co ty, ciągle niezdecydowana, ciągle na coś narzekająca, i za czymś tęskniąca.

Myślisz w końcu, że powinnaś brać leki, że może one uśmierzą ból, którego ciągle doznajesz będąc niespełniona i niekochana. A on cię tylko w tym utwierdza, że jesteś walnięta, nieogarnięta, że dlatego nic nie osiągniesz w życiu, i nigdy  nie zrobisz kariery. I że jak ty w ogóle śmiesz mówić, że on cię nie kocha, skoro z tobą cały czas jest mimo twoich braków: i urody, i inteligencji, i zaradności. Więc idziesz do psychiatry, prosisz o tabletki szczęścia. Nie dla siebie nawet, bo czujesz że na nie zasługujesz. Ale chociaż dla dzieci. Żeby miały uśmiechniętą mamę. Tak bardzo pragniesz znów się śmiać jak kiedyś i być tak samo beztroska! I płaczesz z tego powodu. A on się tak cieszy gdy ty pękasz, bo wtedy widać jak bardzo on jest zrównoważony, a tobie ciągle odbija. Jeśli trafisz na terapię, może otworzysz oczy, i zobaczysz, że powinnaś o siebie zadbać. A to w czym tkwisz – TO NIE JEST MIŁOŚĆ. To jest toksyczność.

Myślisz, że wszyscy cię mają za nieroba, bo on ci wmówił, że nic nie robisz, albo za mało, i że w ogóle jesteś taka słaba – a ty poświęcałaś swoje życie dzieciom, i może nic nie robisz – ale dla siebie! Bo dla innych robisz wszystko. Nie widzisz szansy na swoje szczęście, i nie pragniesz już niczego innego niż spokoju. Marzysz o miłości, ale wiesz że na nią nie zasługujesz. Jeśli znajdzie się ktokolwiek, kto zwróci na ciebie uwagę, łapiesz się go jak byś tonęła, i możesz go przerazić. Bo kto chce takiej desperatki? A jeśli pomyślisz, że jest szansa z tym kimś stworzyć nowe życie, „twój właściciel” pokaże ci twoje miejsce. Jak suce, w kącie. „Waruj!” wykrzyknie, i nie da ci spać po nocach, wyzywając od kurew, bo tak się robi, by zmęczyć psychicznie. Żebyś straciła całkiem siły, i nie szukała wyjścia ze swojego więzienia. Z tego życia. Zastraszy każdego, kto śmie próbować cię uratować. Będzie cię śledzić, i oczerniać wśród wszystkich w tak zawoalowany sposób, że każdy będzie traktował go jak tego pokrzywdzonego męża, który dba o niezrównoważoną psychicznie kobietę. Więc boisz się nawet już własnych pragnień, niweczysz je razem z planami, które snułaś kiedyś, a które on ci wybił z głowy.

On nie ma współczucia. Rzyga twoimi łzami: „Czemu ty płaczesz, kobieto? Masz takie zajebiste życie ze mną, a jesteś taka niewdzięczna!” Zakazuje ci być smutną, albo nie daj boże złą. A tym bardziej radosną.  Bo on wie lepiej, jest taki mądry, i poważany, dlatego ma prawo kontrolować nie tylko z kim się spotykasz, co robisz, ale też co czujesz, mówisz, jak się zachowujesz. Przynosisz mu wstyd, gdy głośno się śmiejesz się na ulicy, albo zagadujesz sprzedawczynie w sklepie. A tym bardziej gdy wdajesz się w prywatne gadki z jego znajomymi z pracy, bo jego znajomych, i jego rodziny ty nie możesz zauroczyć swoim wdziękiem osobistym, na który ty się silisz, żeby cię inni lubili, a on nazywa nachalnością. Więc milkniesz. Zamykasz swój głos bardzo głęboko. Boli cię krtań od niewykrztuszonych słów, niewyrażonych uczuć.  Już nie jesteś tą samą otwartą osobą co kiedyś. Twoja rodzina i znajomi uważają, że jesteś jego pasożytem. Nikt nie pyta, skąd się wzięło wasze mieszkanie, nie ważne, co wniosłaś do majątku, ile pracowałaś, ani jak dorabiałaś zaraz po urodzeniu dzieci, gdy za ciężko by było ci wrócić do pracy stacjonarnej, a nikt się nie zastanawiał, że podobnie ciężko ci pracować z domu, obsługując zarazem małe dzieci. Nikt już o nic zresztą ciebie nie pyta. Stałaś się powietrzem. Funkcją. Rozrodczą, opiekuńczą, domową. Zajmujesz się teraz tak przyziemnymi sprawami, że o czym tu gadać. A on wszystkim opowiedział już swoje story, gdzie przedstawił ciebie jako nieudolną mamę, i beznadzieją żonę. Więc co tu sprostowywać, i tak nikt by nie uwierzył. A on przecież wykazuje cierpliwość będąc w ogóle z tobą, i opiekując się waszymi dziećmi. Jest takim dobrym tatą, całkiem jak to pokazuje na wszystkich zdjęciach.

A Ty? Czy widzisz siebie na nich? Przyjrzyj się! Czy widzisz cierpienie w swoich oczach? Czy widzisz stłamszenie w swojej twarzy? Czy widzisz, że mieszkasz tam gdzie on chce, i wszystko robisz na jego warunkach? Czy widzisz że te zastygłe w oczach łzy, których się wstydzisz, nie są niczym innym jak wynikiem twojego rozczarowania miłością. Swoją naiwnością. I czy czujesz te niewidoczne na zdjęciu, a jednak tak bolesne, siniaki na twojej szyi, które pokazują że nie możesz mówić, nie możesz myśleć, nie możesz planować, nie możesz oddychać tak jak chcesz, bo on trzyma ciągle ręce zaciśnięte na niej? Że nawet oddech  bierzesz dopiero wtedy, gdy on nie patrzy. I żyjesz przede wszystkim w bezdechu. Czy czujesz ból całego ciała, które ma dosyć, bo jest zmęczone tą walką o bycie zrozumianą i kochaną? Wsłuchaj się w swoje ciało. Zacznij mówić innym co czujesz. Przerwij milczenie. Przestań myśleć, że jesteś wariatką. Bo jesteś tylko ofiarą. Nawet gdy on doprowadza cię do szału. Nawet gdy krzyczysz, i wypychasz go z twojego mieszkania. Bo on to uwielbia, gdy ciebie roznosi. Bo wtedy ma argument, że to ty jesteś przemocowa, że to ty jesteś agresywna. Że to ty powinnaś się leczyć.

Przestań być ofiarą!  Walcz. Walcz o SWOJE życie! Nie z nim, bo on i tak przekręci twoje argumenty, a niewidzialną swoją przemoc zamieni na twój gniew, który jak w umierającym, maltretowanym zwierzęciu będzie podsycał, aż oszalejesz. Aż się mu poddasz całkiem.

Walcz ucieczką, odcięciem od toksyn. Zmianą przyjaciół, którzy okazali się nimi nie być, zmianą pracy, jeśli nie masz z niej satysfakcji. Zmianą mieszkania, jeśli marzysz o innym. A przede wszystkim: zmianą partnera, jeśli odcina cię od twoich potrzeb i od tego, co kochasz. Bo on cię nie kocha, jeśli każe ci się zmieniać dla siebie.  On tylko kocha władzę i twoje podporządkowanie jemu. A czy Ty, czy TY NAPRAWDĘ kochasz być jego więźniem?!

Photo by kevin laminto on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.