Dzień 40-ty. Brak mocy.

Tak bardzo na to czekałam. Aż będą otwarte lasy, dostępne plaże. Jak na sygnał, że to wszystko się skończy. Ta cała nienormalność, panika, niedostępność ludzi. Jak na dzień, w którym będę skakać z radości. A ja nie miałam dzisiaj siły nawet wstać. Zaraz po onlinowych lekcjach chciałam wyjść, ale dzieciaki jęczały, że „nieeeee, nie chce im sieeeee”. No to nieee (…)

A potem obiad, odrabianie lekcji, sprzątanie. I na każde moje zawołanie: „Dzieciaki, wychodzimy!” padała lawina „niewotoku”. Ja i moja asertywność jak zawsze poległyśmy. I tak jak co dzień opadłam z sił, które wciąż próbowałam wskrzesić ze zmarłych. Poddałam się.

Gdzie jest ta radość na to, na co czekałam? I gdzie mój zapał do tego życia, które bez zapału jest jak sen? Muszę go przecież mieć! Nawet nie dla siebie, ale dla dzieci. Ciężko wskrzesić siły z opłakanych marzeń, które zazwyczaj tliłam po to, by je spalić wraz z planami ich realizacji, jako za bardzo odstające od rzeczywistości. A te dzieci myślą, że ja jestem silna, że ja je poprowadzę przez życie. Że jak mówią mi „NIE” to ja je zachęcę do zmiany ich zdania. Tylko ja nie mam sił walczyć.

Chciałabym znów być dzieckiem,  by nie przejmować się niczym. I marzyć o tym, że jak będę dorosła, to będzie tak fajnie, bo będę rządzić swoim życiem. I będę taka szczęśliwa. I że będę mieć dzieci, którym pokażę jak żyć długo i szczęśliwie. I nauczę je, że żadne smoki, ani potwory, nawet te koronawirusowe, nie są straszne. Bo dam im moc, tę wielką moc, którą na pewno będę mieć w sobie.

Photo by DAVIDCOHEN on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.