Ile złości w sobie mieści „grzeczna dziewczynka”

Od kilku lat zmagam się z bólem, i wiele razy słyszałam od różnych lekarzy, że może powinnam brać atydepresanty, bo miałam bardzo duży poziom kortyzolu po różnych traumatycznych tam historiach. I mimo, że wiem, że radzą mi to w dobrej wierze, gdy tak ciągle się słyszy, że ma się iść do psychiatry, to odechciewa się przyznawania do bólu i słabości. Szczególnie, że spróbowałam już niejednych antydepresantów, i na razie poza tyciem i sennością nie widziałam za wiele skutków, no może poza jszcze lekką olewką na to, co wokół. Kryję więc łzy, nie stękam, gdy boli noga, ręka, kręgosłup. Wstaję z łóżka, gdy nie mam sił wstawać. Robię zakupy/lekcje z dziećmi/wychodzę na spacer z psem/sprzątam chałupę/i pracuję. Żeby tylko inni nie poznali, że coś nie halo. (…)Wczoraj byłam na rezonansie magnetycznym, który miałam mieć wykonany z kontrastem. Gdy pielęgniarka założyła mi wenflon przed badaniem, nieśmiało westchnęłam, że jakoś mnie dziwnie boli. Pielęgniarka odpowiedziała krótko: MUSI BOLEĆ. Pewnie tak tresowana, by ucinać rozmowy, jak to w Polsce zazwyczaj się jest szkolonym, by nie ulegać sygnałom pacjentów, że coś im nie pasuje, bo na pewno wykorzystają ją biedną, i dadzą więcej pracy. Wiem, bo chiwilę pracowałam w rejestracji medycznej. To były motta menadżerów: NIE ULEGAJ PROŚBOM PACJENTÓW/PACJENCI SĄ ROSZCZENIOWI/W TEJ PRACY NIE MOŻNA MIEĆ ZA DUŻEJ EMPATII).

Gdy wjechałam w tubę było całkiem spoko jak na miejsce klaustrofobiczne i pełne hałasu. Po 15 minutach poczułam jak wlewa się kontrast w moją rękę. Rozpierało mi rękę tak bardzo, ale uznałam, że nie będę wciskała gruszki wzywającej pomocy, żeby nie robić problemu. Tak, jestem z tych grzecznych dziewczynek nauczonych, by nie robić problemów, a jak mi się po drodze za tę grzeczność oberwie, to potem zamieniam to w złość, żal i smutek, które zazwyczaj i tak kieruję do siebie. Ale grzeczna pozostaję często. Chociaż już nauczyłam się wybuchać, gdy ktoś przekroczy moje granice. I to tak spektakularnie, rzucam się wtedy jak siekiera na komara. Tu jednak ta historia bez mojego wybuchu. Chociaż ręka prawie mi wybuchła…

Mając na uwadze, że ostatnim razem, gdy byłam w tubie i przypomniało mi się wtedy, że mam na sobie pierścionek, i ponieważ wtedy mi powiedziano, żebym w razie czego krzyczała, bo oni mnie słyszą, to zaczęłam wtedy krzyczeć przerażona, że ten pierścionek wypali mi się na palcu, albo popsuje maszynę, albo cokolwiek innego strasznego. Nie było odpowiedzi, tylko rezonans dalej hałaśliwie robił swoją robotę. Wtedy w akcie rozpaczy i desperacji rzuciłam tym pierścionkiem przez tubę, żeby z niej wyleciał i nie wyrządził mi krzywdy. No skoro mnie nikt nie słyszy, to sama sobie poradzę, myślałam. Wtedy wstrzymano pracę rezonansu i wywieziono moją osobę by dać mi ochrzan, że rzucam pierścionkami, bo mógł przecież gdzieś utknąć, a oni przecież „wszystko widzą, i dobrze wiedzą, w czym wjeżdżam na badanie”. Szkoda tylko, że to wiedzą, a nie informują, że ten przedmiot czy inny nie przeszkadza w badaniu, przecież wyobraźnia w tak zamkniętym miejscu buzuje i daje najróżniejsze scenariusze, a ja nie mam zielonego pojęcia „co oni widzą”.

Więc tym razem, nauczona ochrzanem, na wcześniejszym badaniu uznałam, że gdyby coś było nie tak z tym moim kontrastem, to na pewno pielęgniarki by się zorientowały, i mnie wyciągnęły. Zresztą przeżyłam trzy porody, to czemu mam nie przeżyć takiego tam badanka. No i po kolejnych 15 minutach uczucia rozpierania, wyjechałam do pokoju, i grzecznie, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, przepraszająco za to, że w ogóle śmiem się dopytywać: CZY TO NORMALNE, ŻE TAK BARDZO MNIE BOLAŁA RĘKA? Jedna z pielęgniarek z niepokojem spojrzała na moją rękę i odpowiedziała: „No właśnie byłam zdziwiona, że nie widać było kontrastu… Widzę, że wylało się wszystko poza żyłę”. No i wtedy spojrzałam na swoją rękę powiększoną o dużą spuchliznę, dotknęłam tej obcej jakby części ciała, była dziwnie twarda.

Nie, nie usłyszałam słowa PRZEPRASZAM. Nawet się jego po nich nie spodziewałam. Zamiast tego „przepraszam” usłyszałam szybką rozmowę telefoniczną pielęgniarki z lekarzem, który kazał podać mi kontrast w drugą rękę i powtórzyć badanie. Pielęgniarka położyła mi opatrunek na obrzmiałą rękę, i nałożyła nowy wenflon. Musiałam odczekać badanie pacjenta, który już wjechał do tuby, i powtórnie odbyć przygodę w tubie. Tym razem odczułam tylko lekkie zimno gdy podłączono kontrast. Jak ja mogłam wytrzymać ten wcześniejszy ból rozpierania i ładowania mi kontrastu w rękę zamiast w żyłę? Chyba dlatego to wytrzymałam, bo zwyczajnie nie chcę czuć, że „przesadzam”, że znów czuję bóle somatyczne (które nomen omen psycholog mi wytłumaczyła, że one są naprawdę, i że nie mogę ich ignorować, tylko źródło jest bardziej w głowie niż w ciele), i że mam iść do psychiatry, chociaż to bardziej mi brzmi w głowie przez mojego eksa, który wiecznie nie wysyła do psychiatry po leki i uwielbia robić ze mnie wariatkę. I jak słyszę to od neurologa czy reumatologa, to tym bardziej staram się ich nie słyszeć, żeby tylko zagłuszyć te lęki przed eksem, i odciąć od tej złej energii. Mimo, że to prawda, że antydepresanty mogą pomóc zagłuszyć ból, ja już czasem wolę z nim żyć, i udawać, że go nie mam. Tak jak teraz udawałam. Z gulą na ręku…

Teraz jestem zła. Ale nawet nie na pielęgniarki, bo ja naprawdę wiem, w jakim są systemie. I znam te gadki, „jacy to są wymagający pacjenci”, tak samo jak się mówi w innych pracach, „jacy to są klienci wymagający/zawracający głowę/sprawiają kłopoty i problemy”, zamiast się uczyć szacunku do nich, i wsparcia, jakiego każdy człowiek powinien wymagać od innego człowieka, szczególnie w tak upokarzających warunkach jak leżenie w tubie, gdzie jesteśmy zdani na innych ludzi, i od innych zależy, czy nie dzieje się nam krzywda. Jestem zła nie na nie, a na siebie. Że znów, jak zawsze zamknęłam się w sobie, zamiast przerwać ten ból, który nie tylko mi „się wydawał”, ale „realnie był”. I co z tego, że bym paniom „zrobiła kłopot”, ważne, że szybciej bym przerwała swój ból, i szybciej dostała nowy wenflon, i nie miałabym potem zmartwień, co się teraz dzieje w mojej ręce, gdybym tylko nacisnęła gruszkę, która po to służy…

Fajnie by było móc powiedzieć innemu człowiekowi, że coś nas boli, bez strachu, że zostanie się posądzonym o „przesadzanie” i „zawracanie głowy”. Fajnie by było, gdyby człowiek miał empatię. Której w dzisiejszych czasach tak bardzo się odradza, jako cechy tylko „słabych ludzi”… TYCH GORSZYCH LUDZI…

(Na zdjęciu moja ręka po zdjęciu opatrunku – jeszcze „trochę” opuchnięta…)

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.