Ależ to był nędzny żart primaaprilisowy! 😉 No gdzie ja nagle przestanę nawalać jakieś sentymentalne gnioty, albo wrzucać niestosowne memy? No gdzie? Jak mawia mój ex- „przecież ja nie umiem niczego innego!” Więc nie, żadnego bloga nie usuwam. To moje drugie ja, jak pisałam. To Glory Hole przeze mnie tutaj przemawia, i nie przestanie, póki jej starczy sił w gardle i w palcach.
Jest trochę osób, którym sprawia przyjemność, że nic nie znaczę. To dla nich czasem robię takie wpisy, żeby im było jeszcze przyjemniej, skoro karmią się smutkiem, to niech się nażrą. Ja go chętnie rozdaję na ulicy, i na papierze. Chociaż trochę się zmieniłam przez ostatnie lata. Bo teraz mam te osoby generalnie gdzieś, i ten ich głód do pastwienia się nad innymi. (…)
Zawsze łatwiej było mi zachwycać się innymi, ale mam już kuźwa dość. Chciałabym pomóc osobom zależnym, poddańczym, zbyt grzecznym, bo wiem, co przeżywają. Chciałabym nauczyć je wyznaczać własne granice, ale nie umiem… Czasem pomaga odcięcie się od jakiejś osoby lub osób. I na pewno nie warto być dla wszystkich słodką jak dżem. Bo do cukru przyczepiają się zawsze jakieś brudy i owady.
Zastanawiam się, jak to się stało, że ja – raczej z tych ambitnych, ale też bez przesady, z tych kujonek, którym nikt nigdy w niczym nie pomagał, i nie raz jechały na ściągach, a w weekendy zapijały stres. Z tych, co pokończyły dobre studia, które studiowały nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Które pracowały dorabiając do życia mimo dziennych studiów. Które uczyły się języków, uprawiały różne sporty i miały miliony zainteresowań. Czyli tych, które zajmowały się czymś innym niż samo oglądanie telewizji, ale i żyło socjalnie, i miało wiele przyjaciół, chadzało na imprezy i randki. Jak z takiej osoby, wyjazdowej, imprezowej, chętnej chodzić na zawody sportowe i olimpiady naukowe. Jak do kurwy nędzy zamieniłam się w NIKOGO? Jak mogłam odebrać sobie samej wiarę w to, że mogę robić COŚ ważnego w życiu, jako ja? Nie jako matka, żona, czy córka? Tylko SAMA JA!
Na cholerę była ta cała nauka, i na marne zdobywane różne znajomości. Na darmo wyjazdy za granice, i te wszystkie języki, których próbowałam się nauczyć i instrumenty, na których próbowałam grać, skoro teraz piastuję najstarszy zawód kobiety. Wstydliwy, nie przynoszący żadnych medali, i przez nikogo nie doceniany. Bo przecież tak powszechny. I łączony z innymi zawodami, żeby nie być łączony z tym poczuciem upadku społecznego. Nie, nie chodzi mi o bycie kurwą. A MATKĄ. Jestem matką na pełen etat. Albo na trzy. Czy może na cztery. W dzień i w nocy, w poniedziałek powszechny, ale i też w wielkanocny. Pomagam dzieciom przejść przez ten świat bez takich otarć jak ja, bo mi niestety, jak wielu innym osobom, nikt nie przytrzymywał krzaków, kiedy w nie wchodziłam. Trójka dzieci, w tym jedno z aspergerem, uparte, krnąbrne, i choć inteligentne, mające trud obycia, i przeżywające każdą interakcję społeczną w tak mocny sposób, że nawet mnie zniewalający, jako matkę współczulną, kochającą za bardzo. Zmęczoną, ale nie umiejącą odpoczywać.
Moje pisanie to moja ucieczka ze świata. Uwielbiam się w nie udawać od dziecka. Mam nadzieję, że w mojej ucieczce znajdę takie osoby, którym pomogę się otworzyć – bo najgorsze jest nie móc mówić, i dławić się wszystkimi niewypowiedzianymi bólami i rozczarowaniami. Poświęceniami, rozdawaniem swojego ciała na śniadanie innym. I dlatego nie przestanę nigdy tego robić, bo to moje wewnętrzne pragnienie przelania mojego codziennego doświadczenia upadku na kartki. I olewam czy się to komuś podoba czy nie, czy ktoś ma to za grafomaństwo albo samouwielbienie. Pierdolę to. Bo trzeba olewać krytykę w dzisiejszych czasach, w których tylko najzajebistszym narcyzom udaje się jej nie brać do siebie.
Jesteśmy uczeni od dziecka posłuszeństwa i poddaństwa. A powinniśmy być uczeni krytycznego myślenia, i etycznego podejścia do ludzi. Żeby się głupio nie dostosowywać do czyichś wymogów, i nie pogłębiać naszej zależności, jeśli mamy do niej skłonności. Ja mam. Albo miałam. Teraz już nie chcę nikomu podlegać. Nikomu!
Zastanawiam się, jak ja mogłam aż tak poddawać się sugestiom innych? Jak mogłam dać sobie wmawiać, że nie dam rady czegoś osiągnąć, albo że moje pomysły na życie są za bardzo odjechane, więc powinnam z nich zrezygnować? Czemu zamieszkałam tam, gdzie wcale nie chciałam zamieszkać, rezygnując z planów o domu z ogródkiem? I pracowałam tam, gdzie uważałam, że innym dogodzę tam pracując? I coś, z traumy czegoś leczę się od lat: jak mogłam nie wziąć ze sobą mojego ukochanego psa, którego miałam 7 lat, kiedy mąż zdecydował za mnie, że z dwójką malutkich dzieci, a potem w ciąży z kolejnym, nie dam rady ogarnąć i jego. A inni nie wsparli mojej chęci ściągnięcia jego – bo jak można do ładnego wynajmowanego mieszkania. Walę już czy coś jest ładne, ważne czy coś daje żyć uczuciom, a nie ornamentom. Czemu ci inni nie zasugerowali, że mi pomogą, zamiast pomagać mi zdalnie jak „pozbyć się kłopotu”? Mi, osobie, dla której zwierzęta reprezentowały zawsze świat uczuć, którego nie rozpoznawałam w świecie ludzi. A może któregoś dziecka powinnam się pozbyć? Zadecydować, które najbardziej problematyczne? Albo zrobić wyliczankę?
Zastanawiam się, czy gdybym kiedyś zaszła w niechcianą ciążę, przerwałabym ją, nawet jeśli sama bym tego nie chciała, gdyby tego mój partner lub rodzice, ode mnie oczekiwali? Mam nadzieję, że chociaż w tym powiedziałabym „nie”. Potrafiłam jednak poddać się sugestiom bym szła do pracy od razu po urlopie macierzyńskim, nawet gdy chciałam być dłużej z dziećmi w domu, do czego miałam nie tylko prawo, ale i środki do życia. To był od zawsze mój zawód życia: bycie matką. Nawet jeśli nie opłacalny, to jednak całkiem mój, taki, w którym znajdowałam spełnienie. Zawód z powołania. A jednak nie potrzebowałam do niego studiów.
Życie to prawdziwe studia. Szkoda, że tyle lat musiałam je studiować, by przestać opierać się na opiniach innych, i uwierzyć we własne siły. Że sama dam radę ciągnąć mój wózek. Nawet z wieloma dziećmi i zwierzakami. I dam radę nie tylko wychowywać sama trójkę dzieci, ale też mieć przy tym dwa koty i psa. Bo teraz taki mam dobytek. W tym domu moim bez ogródka. W tym mieszkaniu bez balkonu, z daleka od mojej wymarzonej wsi. W którym wylądowałam pod wpływem sugestii innych. Z którego wyjścia nadal nie znalazłam, żeby z niego wyjść do życia, mimo że ciągle o tym marzę, że wreszcie będę żyć po swojemu, że znajdę kiedyś moje „tam gdzie chcę”. Ale na razie nie słucham już żadnych „złotych rad”, że z czymś będzie za ciężko, że powinnam się zająć tym i tym, że jak wyglądam, gdy tak to lub tamto. Zatykam uszy na drwinę jednych, załamywanie rąk nad moim upadkiem drugich, wystawiając faka do tych, co próbują mnie na siłę poprawić, żebym była lepszą jednostką społeczną, bardziej zaradną, lepiej zarabiającą, i ubierającą się stosownie do realiów naszego życia, w którym tak bardzo dba się o to, co zewnętrzne, że nawet ciężko usłyszeć bicie własnego serca. Dbającą o wykształcenie, karierę, i wszystkie inne jebane pozory.
Nikt mi już nie przeszkodzi napawać się wątpliwymi, ale jedynymi w swoim rodzaju, urokami macierzyństwa. Bo na szczęście znalazłam w sobie wewnętrzną sukę, zwierzę, które pokazuje zęby, a jak trzeba to i gryzie, w obronie swoich szczeniąt. O które będę dbać tyle ile będę mieć na to ochotę. Choćby mnie to kosztowało milion nieprzespanych nocy, niewyrementowane mieszkanie, codzienny pierdzielnik, i mało ekskluzywne wakacje.
Bo odwieczne pytanie brzmi: BYĆ CZY MIEĆ? Wybieram BYĆ! Tym kim chcę. Z tymi, z którymi chcę. Bez słuchania już innych, jak oni mnie widzą, i co robić, żeby MIEĆ jak najwięcej! FUCK IT!
My name is Glory Hole. Nie słucham już nikogo innego poza sobą, żeby nie stracić największej stawki, jaka się liczy w życiu: miłości, kurwa! Miłości…
Photo by Jonathan Sanchez on Unsplash