Komu z rodziców Wielki Maraton Czytelniczy dla dzieci nie sprawia kłopotów i stresu? Kto uważa, że to fajny i dobrze zorganizowany konkurs? Kto nie wścieka się, że w bibliotekach brakuje zawsze tych książek? Bibliotekarze też rozkładają ręce i mówią, że z przyjemnością zamówiliby więcej egzemplarzy, tak żeby dzieciaki miały u nich dostępny asortyment, ale po prostu nie mają jak, bo są informowani w ostatniej chwili, jakie książki będą czytane. I tak co roku… (…)
Jaki jest cel tej całej szarpaniny rodziców o książki? Czy chodzi o to, żeby każdy uczeń zakupił co miesiąc książkę, bo zarobi na tym wydawnictwo, i autor, i organizatorzy konkursu? Nie wiem, ale nie mogę uwierzyć, że konkurs trwa już kilkanaście lat, a przystępują do niego dzieci, które muszą być gotowe, żeby wydać kilkaset złotych na książki, które niekoniecznie są książkami ich marzeń, a moim zdaniem takie tylko należy kupować. Argumentacja, że maraton powstał po to, żeby szerzyć czytelnictwo, do mnie nie trafia. Nie jestem za kupowaniem ton książek po to by udowodnić innym nasze oczytanie i estymę. Biblioteki są teraz w odróżnieniu od tego, jakie były za mojego dzieciństwa, bogato wyposażone, i wspaniale można w nich spędzać czas. Jak dla mnie maraton powstał po to, żeby zmusić ludzi do kupna przypadkowo dobranych książek, i nie podoba mi się w ogóle taka marketingowa taktyka. Nawet jeśli ktoś by tłumaczył, że o książkach dzieci mają się dowiedzieć dopiero przed samym maratonem, żeby niektóre nie przygotowały się z lektur szybciej, to zastanawia mnie – czemu?? Czy serio nie można ogłosić listy tych książek przed wakacjami? Żeby dzieci miały mniej stresu, kiedy zaczyna się rok szkolny, odrabianie lekcji i zajęcia dodatkowe? I jeśli by miały ochotę czytać książki na maraton w lato, to wręcz fajnie, bo jedne by wtedy przeczytały i oddały do biblioteki, jeśli by wolały właśnie tak jak ja wypożyczyć, a nie tworzyć swojej „ściany mądrości” w domu, ukazującej status społeczny i wyższość nad tymi, którzy „nie czytają”, bo nie mają wielu książek na swoich półkach. A prawda jest taka, że prawdopodobnie większość książek z maratonu dzieciaki przeczytają tylko raz w życiu, bo w dzisiejszych czasach wszystkiego jest za dużo i nie ma czasu na to, żeby czytać coś drugi raz – poza wyjątkami oczywiście, które nas oczarują, i chcemy do nich wracać. Ale nie oszukujmy się, mamy za duży wybór wszystkiego, żeby robić zbędne zakupy.
Na dodatek złość we mnie wezbrała, gdy moje dziecko nie zostało dzisiaj wpuszczone wraz z jeszcze jedną koleżanką na maraton czytelniczy, ponieważ wychowawczyni przekazała im obu książkę z biblioteki szkolnej do podzielenia się nią nawet, bo była tylko jedna, nie tę książkę co trzeba do przeczytania „Zezia, Giler i Oczak”, a nie „Zezia i Giler” Agnieszki Chylińskiej. Ciekawe ile takich dzieci dzisiaj się cofnęło z konkursu przez tę samą pomyłkę, bo na książce nie widnieje informacja, że to druga część…
Kto bierze udział w maratonie zna ten stres i te wyrzeczenia – nawet lekcji moja córka ostatnio nie zrobiła, bo do nocy dokańczała specjalnie tę lekturę na maraton, której czytanie dzieliła z koleżanką. Ten maraton czytania dla dzieci to tak naprawdę maraton biegania za książką rodziców. To poganianie dziecka, żeby się spieszyło z czytaniem, żeby stawiało to czytanie ponad innymi obowiązkami, a jak widać w moim przypadku – czasem poświęconym na darmo, bo nie ta co trzeba książka… A przy moim dziecku, które niestety jest ambitne, wiem, że odpłacze tę żenującą sytuację, bo nikt nie chciałby być cofnięty z jakiegoś testu, do jakiego się długo i mocno przygotowywał, a przez pomyłkę został źle pokierowany przez własną wychowawczynię.
Jak dla mnie cel maratonu to powinno być rozwinięcie czytelnictwa, ale nie kosztem zdrowia, ani nie kosztem budżetu domowego, bo nie każdy chce mieć w swojej bibliotece te książki. W tamtym roku też kombinowaliśmy całą klasą, kto kiedy komu pożycza jaką książkę, dzieci w tym stresie uczestniczą, i niestety kończy się tak, że ci, których nie stać na te książki odpuszczają. Też i ci, których stać, to często dają sobie spokój z gonitwą za książkami, bo i w księgarniach nieraz brakuje asortymentu, a na to, żeby jeździć od księgarni do księgarni, albo robić reserch internetowych księgarń, trzeba mieć mnóstwo czasu. Nikt nie powie złego słowa, bo wyjdzie, że sknerzy, albo że go nie stać, a więc się ośmieszy. A jak dla mnie wyłudzanie pieniędzy przez wydawnictwa jest po prostu nieetyczne, i może warto się przyjrzeć, czy to właśnie nie jest to. Jak przeczytałam na portalu Zawsze Pomorze, w sumie w maratonie czytelniczym przez te 13 lat jego trwania, wzięło udział 63 tysiące uczniów. Czy to niemała suma osób wciągniętych w tę „grę”? Czy tylko ja widzę za tym ukryty biznes i radość organizatorów (Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Gdańsku może się do tego odniesie i wyjaśni tę sprawę), że znaleźli sposób, wcale nie na rozwój czytelnictwa, tylko pod jego przykrywką, na zwiększenie kupna książek??? Ciekawi mnie tylko, jakie kryteria przy wyborze tych książek są stosowane. I czy nie ma przy tym dodatkowych prezentów dla organizatorów, dzięki którym organizatorzy się decydują na daną lekturę, o których mali czytelnicy nie mają pojęcia, że stają się jedynie środkiem do celu, a nie celem samym w sobie? Tak jak wydawnictwa szkolne z tego co słyszałam, namawiają na kupno ich książek namawiając dyrektorów poprzez prezentowanie im na przykład tablic interaktywnych za wybór ich asortymentu. Tu nie czytelnicy użytkownicy książek są ważni, oni jedynie pomagają w utrzymaniu wydawnictw i autorów.
Nie walczę z poszerzaniem czytelnictwa, tylko toczę walkę z kreacją niepotrzebnych potrzeb dla zysków innych. Wiem, że mamy za dużo przedmiotów w domu, i jeśli się dziecku czy rodzicowi spodoba dana książka, to ma prawo ją kupić. Ale jeśli dana lektura jest tylko jakimś tam jedynie obowiązkiem bez przyjemności, to jest to bezczelne, że zmusza się małych czytelników do pakowania się w niechciany tak naprawdę zakup i do pielgrzymek po bibliotekach i księgarniach.
Photo by Josh Applegate on Unsplash