Z balkonu mam przejrzysty widok na miasto. Siódme piętro pozwala patrzeć z wysokości chmur na wszystkie sprawy z perspektywy ptaka. Stąd wszystko jest takie małe i kruche. Palę, obiecując sobie jak zawsze, ostatniego w życiu papierosa. W salonie leży ciało pięknej kobiety. Wczoraj myślałem, że wartej mojego czasu, a teraz nie mam ochoty zamienić z nią nawet słowa. Alkohol potrafi robić takie iluzje. Dziś jest dla mnie martwa. Nie mogę się doczekać aż zniknie. Najchętniej zwinąłbym ją w dywan i wyniósł pod klatkę. Może ktoś by ją jeszcze wykorzystał, ja już na pewno jej nie chcę. Dywan też mi się opatrzył, a myślę, że komuś może jeszcze posłużyć. Przymykam oczy, żeby nie raziło mnie Słońce rozmazując to, co widzę. Morze i las zlewa się w jedną dwukolorową masę przeplataną kolorami bloków i placu zabaw. Odwracam wzrok ku pokojowi, sprawdzić, czy to obce ciało pasuje do moich mebli i pościeli, bawiąc się nadal w rozmazywanie pejzarzu. Nawet z półzamkniętymi oczyma, wiem, że nie. Zgniatam wypalonego papierosa w prowizorycznej popielniczce z obciętej butelki po Pepsi wypełnionej wodą, żeby łatwiej ugasić żar. Nigdy nie kupiłem prawdziwej, bo nigdy nie chciałem się przyzwyczaić do palenia. Kiepy są tak obrzydliwe. Całkiem jak to półnagie ciało na moim łóżku.
Czy kiedykolwiek sprawi mi radość coś, co daje mi złudną nadzieję na coś więcej, a tak naprawdę mam ochotę to szybko wypalić i nigdy już tego nie dotknąć? A tym bardziej się przy tym nie obudzić. Tak samo jak przy obciętej butelce Pepsi, z której zalatuje smród ugaszonych kiepów, a widok przyprawia o mdłości i sprawia, że zawsze sobie obiecuję nigdy nie dotknąć już papierosa. Ani kobiety nie dotykać dłużej niż trwa moja iluzja, że nadaje się do czegoś więcej niż to co oczywiste.