Ukryty w nieobecności

Nigdy nie rozumiałam Twoich obaw…

Myślałam, że jak coś jest piękne,

to nigdy nie znika.

Nawet jeśli komuś się to nie podoba. (…)

„Jest mi z tobą tak dobrze” –

mówiłam nie czując żadnego lęku

przed tym, co planowałeś

w zawiłości swoich myśli.

 

Nie zdradziłeś się ani jednym słowem.

Chowałeś przede mną swoje zamiary szczelnie

w szufladzie na pościel,

z której wyjmowanie kołdry zajmowało ci coraz to więcej czasu.

 

Jak mogłam nie zauważyć,

że się powoli oddalasz?

Najpierw twoje nogi zaczęły się wymykać,

i wracały coraz później do środka.

Potem ręce zaczęły znikać z moich ramion i talii.

I oczy… Tak, twoje oczy coraz częściej uciekały z mieszkania.

Trudno mi było uchwycić twój wzrok w locie przez okno naszej sypialni.

Usta też zaciąłeś w pewnym momencie,

nie dopuszczając już moich ust zbyt blisko,

żeby się nie spotykały tak często jak dotąd.

 

I nagle zorientowałam się,

że gdy ciebie wołam na obiad,

odpowiada mi już jedynie głucha cisza,

w której znalazłam twoją nieobecność.

 

Aż w końcu został ze mną tylko twój duch…

Nie dałeś mi żadnych wyjaśnień,

które upewniłyby mnie, że nie zwariowałam,

i że naprawdę istniałeś w moim życiu.

I że w tym łóżku ze mną spałeś.

A w tej gazecie rozwiązywaliśmy razem krzyżówki.

I przy tym stole obierałeś pomarańcze, kiedy ja obok mieszałam zupę.

 

Mimo że całkiem zniknąłeś,

ciągle czuję twoją obecność.

Jakbyś był zjawą, która siedzi w salonie,

i patrzy na mnie przeciągłym wzrokiem,

czekając aż skończę się krzątać,

żebyśmy wreszcie mogli pójść do sypialni.

Bez strachu, że cokolwiek popsuje nam radość

ze splotu naszych wydarzeń.

Ze splotu naszych ciał…

 

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.