Ostatnio w klubie Spatif w Sopocie, usiadłam koło dziewczyny, która siedziała sama w otoczeniu jedynie eksponatów należących do nieżywej natury – kilku drinków. Jakiś koleś podszedł, i wyciągnął rękę po jednego, a ona go odgoniła:
– „To mojej koleżanki! Zjeżdżaj!” – zawsze znajdą się jakieś mendy, które kradną czyjeś drinki.
Zagadałam ją czy ona te wszystkie napoje tak pilnuje, a ona wytłumaczyła mi:
– „No ktoś musi. Ja jestem gruba, no to jestem od pilnowania drinków, torebek i podawania numerów telefonów do koleżanek”. Luknęłam pod jej krzesło, a tam stało rzeczywiście kilka torebek.
Chciałam ją jakoś pocieszyć:
– „To strasznie smutne co mówisz. Ja za to ostatnio chujowo się czułam w TAN Sopot. Nie miałam na sobie obcasów wysokości powyżej 15 centymetrów, ani dekoltu do pępka. Nie mam też sztucznych cycków, ani pazurów, ani botoksu wstrzyknietego w usta. Nie za bardzo więc odnajdowałam się w tamtym towarzystwie. No dobra: w ogóle się nie odnajdowałam. Natomiast chciałam się przemóc, żeby tam się bawić, bo duży i ładny jest ten klub, i fajną muzę tam puszczają. Ale sorry, nie moje standardy. Za to moi koledzy uwielbiają tam chodzić, bo mówią, że tam są najlepsze dupy w mieście”.
– „Miło, że Cię tam wpuścili… Ja bym nawet nie przeszła selekcji przy wejściu, żeby chociaż luknąć jak tam jest”
***
Powiedzcie mi, jak w tym zwariowanym świecie selekcji mają się odnaleźć osoby, które nie mają płaskich brzuchów? Gdzie bycie fajnym oznacza bycie „fajną dupą”, w znaczeniu: chudą? W świecie, w którym normalniejsze staje się to, co nienormalne? Gdzie chude, często anorektyczne, dziewczyny, w niewygodnych butach, uciskających ciuchach, po różnego rodzaju operacjach i zabiegach upiększających, żeby sprostać wymogom społeczno-kulturowym naszego zwariowanego świata, mają prawo przejść przez różne bramki, a te mniej sztuczne, są zatrzymywane przy każdym wejściu… I muszą walczyć ze swoją naturą, jeśli mają problem z nadwagą. I muszą poddać się wymogom bramkarzy, jeśli nie chcą czuć się dyskryminowane i odepchnięte.
Nie wiem, nie rozumiem nic. Szczególnie w naszych polskich realiach, gdzie każdy musi się dostosować się do modelu lalki Barbie. Takiej ikony piękna, jakie lubimy najbardziej – AMERYKAŃSKIEJ przecież. Doskonałej. Nierealnej. Śmierdzącej plastikiem.