Może nie każdy tak ma, ale ja tak: trzy piwa i odpadam ze zrównoważonego stąpania po rzeczywistości, z trzymania fasonu i emocji w ryzach… Popłakałam się przy przypadkowym koledze na imprezie zupełnie nie umiejąc się skupić na jego śmiesznych opowieściach o NICZYM takim… Skupiłam się bowiem na moich wielkich rozważaniach nad WIELKIM bezsensem istnienia, mimo że wcale nie miałam ochoty jego akurat zasypywać moimi błądzącymi myślami. Najpierw próbował to strywializować zwracając uwagę nie na mój stan emocjonalny, lecz na to, że potrafię tak płakać, żeby mój makijaż się nie rozmazywał:
– Jak Ty pięknie płaczesz – powiedział nabijając się ze mnie przypatrując się mi z każdej strony, żeby znaleźć ślady rozmazanego tuszu, co zgrabnie czyściłam łapiąc go wraz z cieknącymi łzami po policzkach.
Po chwili zreflektował się, że może warto zadać pytanie, czemu w ogóle płaczę. Nie za bardzo byłam w stanie zwerbalizować o co mi chodzi. Nagle jednak przerwał moją próbę wysłowienia beznadziei:
– Dobra, ale słuchaj, musisz tutaj akurat płakać? I to przy mnie, bogu ducha winnemu? Przecież ja zaraz dostanę wpierdol od jakichś kolesi, bo patrz jak ci na mnie patrzą… Pewnie myślą, że ci robię krzywdę jakąś straszną. Także, weź no już przestań przez wzgląd na moje zdrowie! Mimo, że rzeczywiście robisz to pięknie…
Wtedy głośno zaczęłam się śmiać nie zwracając już uwagi na sposoby wycierania toru łez o kolorze rzęsowego tuszu. Płacz tak jak i smutek jest PIEKNY, śmiech i radość już niekoniecznie, tracą po drodze do szczęścia walory estetyczne. A trywializacja bólu to trywializacja jego piękna. Natomiast to co dobre dla nas wcale nie musi być piękne.