Nie trzeba się na czymś znać, żeby coś zrozumieć. Chociażby SERCEM. Znając reżyserkę Joannę Czajkowską z jej poprzednich spektakli, spodziewałam się intelektualnych wyzwań – z filozoficznych oraz psychologicznych rozważań. I nie pomyliłam się. Zrozumiałam jej przesłanie co prawda nie poprzez przestudiowanie filozofii wschodu – bo tę znam jedynie pobieżnie, ale przede wszystkim poprzez emocje (…)
Emocje ukazane zarówno ekspresją aktorów (założycieli Sopockiego Teatru Tańca – Joanna Czajkowska i Jacek Krawczyk), a także debiutantów (Róża Kołoda, Wiktoria Rudnik, Jan Górczak) – ich ruchach i mimice. Ale także wypływające z towarzyszącego im oświetlenia (światła: Mateusz Gierc), najpierw mrocznego, a później coraz to jaśniejszego. Oraz oczywiście z muzyki, która jak zawsze odgrywała ważną rolę w przekazie emocji: najpierw strachu i zagubienia ludzkiego, a potem coraz większego bezpieczeństwa, i pogodzenia się z kondycją ludzką poprzez wyrażanie muzycznie coraz pozytywniejszej energii. (Transowa muzyka Mariusza Noskowiaka oprawiona sopranem Magdaleny Gruszczyńskiej i beatboxem Jana Czerwińskiego).
Ważny wpływ na prezencję spektaklu mają wizualizacje (Katarzyna Teresa Turowska) zainspirowane obrazami Gertrudy Kuziemskiej – Wilczopolskiej. Nie tylko głębia sceny, a nawet deski, ale też i stroje aktorów stanowią w tym przedstawieniu tak jakby ekran, na którym również pojawia się obraz, odbierając niejako potrzebę zaistnienia na scenie innych rekwizytów niż świetlne plamy. W pierwszej części podkreślony jest pierwiastek męski – wszyscy aktorzy są w męskich garniturach, kojarzących się z zachodnim strojem biznesowym (możliwe, że reżyserka chciała w ten sposób pokazać, że prymitywne zachowania są również właściwe ludziom, którzy wydawałoby się, że być prymitywni nie powinni, ale to tylko pozory, poza. To tylko strój…). Natomiast w drugiej części wszyscy przywdziewają fioletowe suknie o orientalnym fasonie, co jest emanacją pierwiastka kobiecego – większego ciepła i radości w odróżnieniu od panującej wcześniej walecznej atmosfery pełnej testosteronu, zaborczości i podniecenia erotycznego podniesionego do rangi wręcz zwierzęcej uwidocznionej poprzez słyszalne obwąchiwanie się aktorów, dzikie spojrzenia, pełzanie i wpełzywanie na siebie i symulowania scen seksualnych z agresywnym akcentem pożądania. Próby podporządkowywania sobie innych, zdobywania ich, również seksualnie, kończą się zagubieniem wszystkich osób, objawiającym się ich drżeniem, smutkiem, a nawet szorowaniem głową podłogi… Wtedy przychodzi przerwa, podczas której światło i muzyka ocieplają atmosferę rysując nam jakby historię ludzkości: gdzie każdy z nas jest tak jakby atomem jednej wielkiej całości. Po przerwie znika to co zwierzęce, nadchodzi to co boskie. Ludzie są już pogodzeni ze swoim losem. Nie są już zaborczy. Ich miłość okazuje się być empatyczna. Każdy coś dobrego daje z siebie, i to samo w zamian otrzymuje. Padają wtedy słowa: „Pięknie”, „Pysznie” oddając zadowolenie i afirmację tego co wokół, dając kontrast z walką o przywództwo i ciągłe niezadowolenie z tego, co wokół, które było wcześniej dominujące.
Dzięki oprawie dźwiękowo-wizualnej od początku rozumiemy, że z pewnymi emocjami lepiej jest nie obcować, bo nas wyniszczają. Czujemy ich grozę. Rozumiemy, do czego powinniśmy dążyć, a z czego rezygnować. Co wynika z naszego pożądania fizycznego, a co z pragnień duchowych. Co nas wikła w fizyczny i psychiczny ból, a co nas prowadzi na ścieżkę duchowego rozwoju i wyzwolenia z bólu i z niepotrzebnego cierpienia – tak samo fizycznego, jak i psychicznego.
Czasem więcej można zrozumieć nie poprzez mowę werbalną, a mowę ciała właśnie. Filozofia wschodu i zachodu są to paralelne filozofie, w których jest wiele podobieństw, i choć ich wykładnia jest inaczej prezentowana, to jednak tok myślenia jest podobny, tylko opowiedziany innymi słowami. I właśnie to, co bałam się, że sprawi mi większą trudność interpretacyjną w rozumieniu przekazu, czyli mowa ciała – okazało się lepszym rozwiązaniem niż słowa. Ciało mówi często więcej niż całe zdania. A reżyserka zintegrowała ze sobą zachodnie i wschodnie systemy filozoficzno – psychologiczne. I obok konceptu sufich, pragnęła zademonstrować piramidę potrzeb Maslowa (niższych, prymitywnych, i wyższych – uwznioślonych o sferę duchową), a także system czakr – sieci energetycznych ośrodków w ciele, które są skorelowane zarówno z narządami ciała, jak sferą psychiczną i duchową człowieka, oraz hawajską hunę, prezentującą filozofię uzdrawiania człowieka poprzez nastawienie umysłu i podkreślającą wagę energii: bo wszystko nią jest – zarówno materia, jak i psychika. Wszystkie te koncepcje prowadzą do wniosku, że siła życiowa jest w nas. I że mamy cieszyć się naszym życiem, okazywać sobie miłość, dzielić się nią. Nie mieć żadnych roszczeń wobec innych, tylko przyjmować to co jest nam dawane z wdzięcznością, i samemu dzielić się z innymi naszą energią, w ten sposób pomnażając ją. Czajkowska zdecydowanie oddziela to co materialne, i prymitywne, z czego się wywodzimy, od tego co duchowe, dojrzałe. Przedzieliła to „grubą kreską” poprzez długą scenę bez aktorów, stanowiącą swoistego rodzaju katharsis, gdzie bohaterami na scenie pozostała tylko muzyka i wizualizacje. Podczas tej przerwy, gdzie feria barw wizualnych wprowadziła nas w jaśniejsze i weselsze kolory, podobnie jak i muzyka wciągnęła nas w bardziej radosny klimat, aktorzy przeszli metamorfozę i po przerwie wyszli w nowej odsłonie. Już nie targani złymi emocjami, tylko coraz bliżsi spokojowi.
Reżyserka opowiada nam historię o rozwoju świadomości człowieka: o etapach, poprzez które każdy człowiek przechodzi po to by dojść do pełnej samoświadomości – do pogodzenia się z własną naturą. Natura materialna tab’ to wedle psychologii sufich suma zdolności psychicznych, które są nam wrodzone. Cechy natury materialnej wywierają znaczący wpływ na rozwój człowieka, ale to kolejne etapy, rozwijają go duchowo i pozwalają oswobodzić się z materii, z której człowiek wyrasta. Tymi etapami według tej koncepcji są zaprezentowane scena po scenie: natura materialna – tab’, ego – czyli JA, serce, które pozwala na spotkanie jedności a wielością, duch oraz wewnętrzna świadomość i najgłębsza wewnętrzna świadomość – najbardziej zbliżona do Boga. Sceny wizualnie, jak i muzycznie z mrocznych przechodzą powoli w coraz większą jasność. Energia muzyczna, świetlna, i psychoruchowa aktorów jest ze sobą skorelowana wskazując nam ciągle główny przekaz Czajkowskiej: byśmy sami stanowili o własnej energii. Byśmy sami się uwolnili od tego co mroczne, smutne i bolesne poprzez przejście na kolejny etap rozwoju, jeśli utknęliśmy w złym miejscu.
Tab’ to początek każdego człowieka: materia, która w miarę rozwoju staje się coraz bardziej uduchowiona, i coraz bliższa Bogu – nie koniecznie rozumianemu w sensie religijnym, ale jako KOGOŚ czy COŚ, do czego zrozumienia dochodzimy poprzez całą ścieżkę świadomościową.
Znamienną sceną świadczącą o umiejętności pogodzenia się z przychodzeniem i odchodzeniem, jest scena w której tancerze stoją jeden za drugim i jak na rewii mody zawracają każdy po kolei na koniec kolejki mówiąc: „Teraz Ja”, „Teraz Ja”, „Teraz Ja”… Bo wszyscy stoimy w takiej kolejce, i teraz akurat jest nasza kolej i od nas zależy z jaką energią ją wykorzystamy. Widzimy tunel w wizualizacji sugerujący nam nieustanną jazdę, nieustanne dążenie gdzieś. Tej naszej energii. Nie pojedynczej. A kolektywnej. I pokoleniowej.
Nawet, gdy nie mamy pojęcia o psychologii i filozofii wschodu, na ten spektakl warto się przejść, żeby COŚ ciekawego POCZUĆ. Otworzyć swoje czakry na doznawane piękno. Bo czasem można więcej zrozumieć SERCEM. Niż rozumem…
Koncept, reżyseria, choreografia: Joanna M. Czajkowska
Współpraca choreograficzna i wykonanie: Joanna M. Czajkowska, Jan Górczak, Róża Kołoda, Jacenty Krawczyk, Wiktoria Rudnik.
Obrazy będące bazą wizualizacji: Gertruda Kuziemska – Wilczopolska
Wizualizacje: Katarzyna Teresa Turowska
Muzyka: Mariusz Noskowiak
Śpiew: Magdalena Gruszczyńska (sopran)
Beatbox: Jan Czerwiński
Kostiumy i aranżacja sceny: Joanna M. Czajkowska
Światła: Mateusz Gierc
Fot. Krzysztof Bzdeń