Od dziecka staramy się wyglądać jak najpiękniej. I o to, by nasz dom wyglądał jak z marzeń. Stajemy się trochę jak lalki mieszkające w domku dla lalek. Stroimy siebie i ściany swojego pokoju, tak by podkreślić swój urok i nadać szyk pokojom w naszym mieszkaniu. Każda z nas śni o dużym, ciepłym domu, w którym ona rozpromieniona jak słońce, będzie dbać o ognisko domowe. Będąc małe, bawimy się w mamy – malujemy się, zakładamy buty na obcasie, podbieramy naszej mamie torebki, kolczyki, bransoletki, i takie wystrojone bawimy się w sklep, we fryzjera, w sprzątanie, gotowanie. Wierzymy, że życie dorosłego jest takie piękne i proste. Że dzieci nie krzyczą i nie płaczą, całkiem jak nasze plastikowe bobasy. (…)
A gdy wreszcie stajemy się dorosłe, tęsknimy za naszym dziecięcym domem, idealizujemy go, widzimy go w naszych wspomnieniach często przez różowe okulary. Nagle okazuje się, że to całe sprzątanie, gotowanie, wychowywanie dzieci, nie jest takie urocze jak wtedy, gdy się w to tylko bawiłyśmy. Że nagle pucowanie podłogi, siedzenie w garach, bieganie z dzieckiem do szkoły i na zajęcia dodatkowe i do lekarza, jest męczące. Ale byłyśmy uczone od dziecka, że to nasza rola – że trzeba być jak ta lalkowa mama z naszych dziecięcych zabaw, a poza tym miałyśmy wzór w naszych mamach, które dawały radę ogarniać rzeczywistość tak, byśmy czuły, że jesteśmy w bajce. Czasem płakały ze zmęczenia, ale zawsze jak trzeba było się spiąć, miały siły na wszystko. I sprawiały, że nasze dzieciństwo było idealne. W życiu dorosłym tęsknimy do naszej beztroski, do naszej naiwności, do naszych marzeń. Do naszego rodzinnego domu, gdzie nasza odpowiedzialność była przełożona na barki matki. Ale my tego nie dostrzegałyśmy, bo ona potrafiła tak zaczarować rzeczywistość, by wydawała się nam ona taka cudowna.
Takie refleksje naszły mnie po obejrzeniu spektaklu Sopockiego Teatru Tańca „DOMówka”. Oglądałam dwie tancerki – Joannę M. Czajkowską i Magdalenę Agatę Wójcik jak demonstrowały swoje umiejętności taneczne będące metaforą tego, kim jest kobieta: kobieta to dziewczynka, która zakłada swoje piękne wdzianko, pod którymi kryje swoją samotność i swoje lęki, oraz wielką odpowiedzialność: za prowadzenie domu, za wychowanie dzieci, za wizerunek swój, swojego partnera, swojego potomstwa. Bo kobieta to stylistka życia, która zawsze jest oceniana za całą rodzinę. Kobieta często musi udawać. Patrząc jak aktorki myły na scenie zęby przed snem zobaczyłam, że to jest moment, w którym kobieta wreszcie przestaje udawać: na koniec dnia zdejmuje ubrania, sztuczne rzęsy i sztuczny uśmiech, zakłada piżamę, próbując odpocząć od wysokich obcasów i wymogów społecznych. Kobieta jest cały dzień samotna, a potrzebuje bliskości. W przedstawieniu pokazana jest siostrzana przyjaźń, potrzeba przytulenia, dotyku, zrozumienia, oparcia w tej drugiej. Tak by nie musieć ciągle udawać. I tylko ta druga nas zrozumie. Facet nie bawi się z nami w dom. Nie rozumie naszej roli społecznej. Jest poza nim, nawet jeśli w nim gości.
Przedstawienie obrazuje, jak pryskają nasze dziecięce marzenia: nasza zabawa w mamę zamienia się w końcu w naszą rzeczywistość, która nie jest już taka wesoła i beztroska. Czasem doświadczamy niemożliwości zajścia w ciążę, albo poronienia. Cierpimy nad niedonoszonymi marzeniami. A jeśli stajemy się mamami, nasze dziecko staje się osobą, o którą musimy się troszczyć, a nie nią bawić, i codziennie toczymy walkę o jego kształtowanie. Mimo że wyglądamy na silne, bo musimy, bo tak wymaga społeczeństwo, i całe życie dbamy o ciągłe tworzenie naszego domu, to jesteśmy jednak słabe, i marzymy, by ktoś nas wspierał, i boimy się, że nasz dom bez naszego nadzoru runie jak domek z kart. W zabawie możemy mieć niewidzialnych mężów, którzy nam pomagają. Ale w życiu realnym, potrzebny jest prawdziwy facet, prawdziwa, widzialna siła wspierająca naszą bezsilność, w którą wpadamy czując się przytłoczone ilością obowiązków, jakich się podejmujemy w dzisiejszym świecie.
Najgorsze jest zdać sobie sprawę, że jest się tylko lalką. Że jest się ozdobą, ornamentem, dodatkiem do wystroju mieszkania. I że nawet jak nam się wydaje, że to my rządzimy w naszym, domu, to tak naprawdę rządzi nami jakaś siła z zewnątrz: wymogi społeczne, nakładane na kobiety, które codziennie muszą przywdziewać maskę składającego się z make-upu i sztucznego uśmiechu, sztywnego kroku, bez potknięć. Jako kobiety musimy mieć zawsze moc ogarnąć chatę, nakarmić dzieci, zadbać o swój wygląd i ciągle pracować nad tym wizerunkiem, żeby móc pozostać w roli tej lalki, bo inaczej w co się zamienimy? W leżącą w kącie zabawkę, której już nikt nie chce w zabawie. W spektaklu nie było żadnej męskiej figury, tak samo jak w naszych dziewczęcych zabawach, brakuje nam chłopaków. I czy nie jest często tak, że facetom, gdy są duzi, też nie chce się z nami bawić w dom? Kiedy wylądujemy z małym dzieckiem jako pełnoetatowa „Matka Lalka Polka”, czy nie czujemy, że nasz facet jest tak samo niewidzialny, jak w naszych zabawach? Czy nie czujemy samotności, jaką jest w stanie zrozumieć tylko druga kobieta?
Mężczyzna do domu dla lalek nie pasuje, on jest na zewnątrz tego domu. Tylko czy to nie on bawi się nami jak pacynkami? Czy to nie on sprawia, że tańczymy, tak jak zechce? Czy to nie dla niego pozostajemy tymi lalkami, samotnymi, ale udającymi szczęście, pozorującymi spełnienie jako te, co „bawią” się matkując dzieciom, szorując podłogi, i mieszając zupę w garnku? Nie każdy, ale wielu wymaga za dużo od swoich kobiet. Jakby to od tego, jak piękny mają dom, i jak równo poukładane książki na regale, zależała jego miłość do niej. I ojca, i męża, i syna nawet. Bo to mężczyznom najczęściej chcemy udowodnić naszą siłę mimo braku tak dużych mięśni jakimi oni dysponują. Chcemy by nas podziwiali, i klaskali, gdy robimy nasze codzienne piruety.
Spektakl w obecnych wojennych czasach narzucił mi jeszcze taką refleksję: uciekłe do naszego kraju Ukrainki, tak samo jak w spektaklu zaprezentowały to Joanna M. Czajkowska i Magdalena Agata Wójcik, muszą odgrywać role domowe dla swoich dzieci, wspierając się jak przyjaciółki, czy siostry, żeby zapewnić dzieciom poczucie iluzji, że wszystko jest dobrze, bo one tworzą ich świat. Kobiety są zmuszone się wspierać, szczególnie wtedy, gdy są same. Nawet jeśli sobie dokuczają nawzajem, to w trudnych momentach, muszą przestać się ciągnąć za włosy, i razem budować świat iluzji dla własnych dzieci, ale i dla samych siebie. Bo prawdziwy świat jest zbyt straszny, by chcieć w nim żyć.
I tak samo wtedy, gdy ich mężczyźni są daleko od ich „domku dla lalek”, od ich „zabawy w dom i rodzinę”, pozostało im bawienie się z dziećmi i kolorowanie ich marzeń, tak samo ciepłymi kolorami jak została pokolorowana sceneria „DOMówki, ozdabiać je w misie i konie na biegunach. Żeby udawać, że tego świata na zewnątrz nie ma.
Tylko zabawa i odpowiednia symulacja, kolorująca nasz świat kolorami tęczy, pozwala podtrzymywać chęci do życia. Może jednak to udawanie nie jest takie złe. Bo daje iluzję szczęścia. I nawet jeśli w czasie mycia zębów, zdejmujemy maskę i rozklejamy się zamieniając się z lalki w bezbronnych ludzi, to trzyma nas w ryzach to, że na drugi dzień, będziemy musieć dalej udawać. I tworząc ciepłą atmosferę domu sprawiamy, że nasze dzieci będą kiedyś tkliwie biec pamięcią do swojego dzieciństwa, i może też starać się nadać tak samo pastelowe barwy swojemu domowi. Żebyśmy chcieli w ogóle żyć dalej, udając że wszystko jest przecież zabawą. I może jesteśmy tą lalką nie tylko dla facetów, ale i dla naszych dzieci. Mimo, że nam się wydaje, że rodząc dzieci, przedłużamy naszą dziecięcą zabawę „w mamę”, to może jednak i my same jesteśmy lalką dla naszych dzieci, kimś w kogo one same będą chciały się kiedyś zamienić.
Mimo że życie nie jest tak proste jak zabawa barbie, musimy starać się im pokazywać, że dajemy radę odnaleźć się w naszej plastikowej, sztywno chodzącej roli, żeby miały siłę żyć. I tworzyć. I pracować. Nad sobą, nad domem, nad relacjami. Bo nie tylko praca zarobkowa wiąże się z pracowaniem. Ale i praca wizerunkowa. I codzienna praca nad własnymi emocjami, nad własnymi uczuciami.
Spektakl przeniósł nas do domku dla lalek, o którym marzy każda dziewczynka, z piękną aranżacją wnętrz, o którą zadbała Magda Adamowska. Nastrój szaleństwa łamanego na smutek, który czasem dosięga kobiety w chwilach refleksji i zmęczenia (jak w długiej scenie mycia zębów) podkreślała muzyka Mariusza Noskowiaka, a także światła (Mateusz Gierc).
Nawet jak świat się wali, nawet gdy dosięga nas pandemia, nawet gdy goni nas wojna, musimy udawać dalej. Tworzyć świat fantazji po to, by nie zwariować. Bawić się w dom, nawet jeśli jest to dom na uchodźctwie, i nawet jeśli tęsknimy przeogromnie za tym, który zostawiłyśmy gdzieś w przeszłości. Kolorować swój świat, malować swoje ściany, i wieszać na nich plakaty naszych idoli, i obrazy, które sprawiają nam radość i wprawiają nas w leczącą rany kontemplację. I stawiać książki o światach możliwych na swoich półkach, by zawsze można do nich sięgnąć, i do nich dążyć myślami. I otaczać się zabawkami i misiami, w które możemy się wtulić. A gdy jest nam ciężko, wyżywać się na ścierce do podłogi, szorując całe mieszkanie. Aż do utraty sił, aż do utraty myśli.
Koncept, choreografia i wykonanie: Joanna M. Czajkowska, Magdalena Agata Wójcik
Kostiumy i stylizacja: Joanna M. Czajkowska
Scenografia: Magdalena „Bąbel” Adamowska
Muzyka: Mariusz Noskowiak
Światła: Mateusz Gierc