Oczywiście, że wyjdę z dzieciakami. One potrzebują spaceru bardziej niż psy. A moi sąsiedzi pod nami jeszcze bardziej. Dopytują się w smsach, czy hoduję dzieci na cyrkowców. Oraz informują, że wiedzą, że nie radzę sobie z wychowaniem dzieci, więc chętnie wezwą pomoc społeczną. Miło, że tak się o mnie troszczą, mimo że sami nie mają dzieci. Milusio (…)
W tym zabójczo wesołym nastroju wychodzę codziennie na spacer, na którym naprawdę nie straszna mi policja. Przecież czy spotkam na ją dworze, czy w domu na wezwanie sąsiadów, to jest mi właściwie obojętne. A nawet chyba wolę na zewnątrz, bo jednak krępuję się bałaganem, a ten u nas jest wszechobecny. Poza tym jakby wypisywali mi mandat, to będę miała około dziesięć minut bezkarnego spoglądania w niebo. Mandat nawet nie wiem już za co, bo przestałam właściwie śledzić powiadomienia, co wolno, a czego nie. No ale wszyscy na fejsie piszą o tych mandatach, więc chyba na serio one są wlepiane za cokolwiek. Wiem tylko, że od dziś musimy mieć maski. No to uszyłam. Nie są piękne, ale wygodniejsze niż te chirurgiczne. Z kawałka bawełny i gumki. Nie widzę w tym nic złego. Pewnie, trzeba się chronić. Bardziej nie kumam zakazów wchodzenia do lasu czy wychodznia z więzienia własnego mieszkania w innych celach niż wskazują na to największe potrzeby. Moja największa potrzeba psychiczna podpowiada mi, by uciekać z niego, no ale co ja się znam. Jestem przecież zbyt emocjonalna.
Na spacer nie idę z przyjemnością, tylko po to, żeby gdzieś wypuścić energię dziecięcą. Którą jakbym mogła to podłączyłabym do własnych żył, bo sama mam energię na poziomie poniżej zera. Z jeszcze mniejszą przyjemnością będę wracać do domu. Do układania wiecznie rozwalonych zabawek, i gotowania wiecznie potrzebnego jedzenia. Gdzie od razu po przejściu przez próg będę toczyła walkę z dzieciakami o ciszę i wyrozumiałość dla sąsiadów. I żeby nie skakały, nie krzyczały, a nawet nie śmiały się głośno. Z bólem serca będę zgadzać się na ich prośby o włączenie telewizora i komputera. Dla świętego spokoju. Tak wygląda życie bez życia. Czyli życie obok ludzi, którzy jak się okazuje wcale cię nie kochają, tylko nienawidzą. I jedyne o czym marzą, to nie hałas i odgłosy ludzkie, a cisza. Śmiertelna cisza nad głową.