Ten brzoskwiniowo-magnoliowy zapach

Chciałam zapomnieć Cię innymi mężczyznami. Ale każdy okazał się być mężczyzną do zapomnienia. (…)

Na co dzień zakładam długą spódnicę zakrywającą mój wstyd. Na plecy narzucam rozciągnięty sweter, w którym tonę razem ze wszystkim, co nie umie we mnie pływać na powierzchni doznań. Bo wszystko we mnie jest takie ciężkie i niczego we mnie nie da się napompować pompką do roweru, a kiedy trzeba – spuścić powietrze. Nie chcę by ktokolwiek zauważył te moje najgłębsze smutki i lęki. Te żale i tęsknoty pozbawione umiejętności chowania się, tak jak ludzkie słabości mają zwyczaj – gdzieś głęboko pod powierzchnią skóry. Wystarczy, że odkryłam je przed Tobą. Bo myślałam, że się ich nie przestraszysz. Teraz już wiem, że nie ma takiej osoby, która zniosłaby ich widok.

Wieczorami zdarza mi się założyć coś lżejszego, co odkrywa moje nogi i ramiona. Coś, co sprawia, że widać mnie bardziej, i łatwiej jest mnie wtedy namówić na wyłożenie na stół tego, co za dnia tak mocno przykrywam wielością ubrań. Lecz żałuję każdego następnego ranka, że zdradziłam swoją wrażliwość z kimkolwiek innym. Nie chcę też nikomu wyznać, że trzymam resztki wspomnień o Tobie pod paznokciami już od ponad dwustu dni. Nie umiałabym zasnąć bez zaciągnięcia się przed snem Twoim zapachem, który zabrałam ze sobą po tym, gdy ostatni raz leżeliśmy na sobie wdychając swoje oddechy i łącząc swoją woń w jedną tajemniczą miksturę. Resztki jej wciąż trzymam w zaciśniętych pięściach, których nie pozwalam nikomu odchylić. Żeby tylko nie stracić tej magicznej mieszanki naszych ciał. Tej chemii, której nigdy z nikim nie odtworzę według żadnego wzoru.

Staram się ciągle znaleźć podobny skład chemiczny potu. Podchodzę blisko do mężczyzn, których zapach choć minimalnie odzwierciedla to, co rzuciło na mnie zaklęcie. I wdycham go… Zaciągam się nigdy nie umiejąc osiągnąć tego stanu omdlenia, jaki osiągałam tylko przy Tobie. Aż w końcu się krztuszę odkrywając za każdym razem, że to nie to. I wiem, że pora się poddać. Nie mam ochoty już więcej tracić moich zmysłów na te bezkresne poszukiwania. Za dużo już przeszłam, i bolą mnie nogi od tej drogi ucieczki od Ciebie, która okazała się być tak naprawdę Twoim właśnie poszukiwaniem. Poszukiwaniem mojej największej straty…

Chcę już odpocząć, zdjąć buty i sweter, rozluźnić wreszcie też dłonie. A boję się, by przypadkiem nie wymienić Twojej skóry zza paznokci na niczyją inną. Bo wiem, że wtedy stracę już całkiem resztki Ciebie. Czy można złapać kogokolwiek za dłoń ze ściśniętymi pięściami? Wiem, że łatwiej by mi się szło z kimś za rękę… Tylko czy z kimkolwiek…? Czy naprawdę mam przestać zwracać uwagę na wzory chemiczne i zaprzeczać prawu powszechnego przyciągania?

Nie chcę poznawać zapachów kolejnych mężczyzn, bo one są ulotne i banalne, jak to bywa z najtańszymi perfumami. Nie chcę zmyć z siebie tego, co wyniosłam z Twojego łóżka niesiona nadzieją, że w tym zapachu będę się budzić i zasypiać aż po wieczność. Bo nic innego mnie o tej wieczności nie umiało przekonać, co ta bajeczna konstrukcja nut brzmiąca brzoskwiniami i czereśniami, magnoliami i kilkoma niezapominajkami, które wdycham codziennie wtulając twarz w dłonie trzymające resztkami sił moje najpiękniejsze wspomnienia skąpane w tych słodkich owocach i różowo-błękitnych kwiatach. Tylko tak pachnie moja tęsknota. I nic innego jej nie zastąpi…

Photo by Cat Han on Unsplash

 

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.