Dużo lepiej czytam po cichu, tak samo jak kocham… Bo nie rozpraszam swoich myśli i uczuć strachem, że ktoś mnie nie zrozumie. Zamykam się więc w mojej sypialni, z której potrafię odlecieć w bardzo ciekawe miejsca, i w której nie muszę wstydzić się swoich uczuć, ani ich kryć. W której śpię sama ze sobą, mimo że zawsze przygotowuję dwie pościele w moim dużym łóżku, i ugniatam poduszkę obok, żeby było wygodniej komuś się położyć. Bo może ktoś o kim śnię, przychodzi tu do mnie w swoich najgłębszych marzeniach, których nie chce znać za dnia. I pragnę, by miał tu najwygodniej, by jak najdłużej ze mną śnił. (…)
W moim pokoju mogę śnić na jawie i we śnie, przedłużać historie przeczytane i wyobrażone o całą noc, w którą idę z moim chłopakiem ze snów za rękę i nagle jest dzień, lato, jesteśmy na polnej drodze na jakimś wzgórzu, wśród pól. Jest ciepło, czujemy się wspaniale, ja w mojej przewiewnej sukience, on w swoich krótkich spodenkach. Z dala od miasta, od pracy, rodziny i wszystkich innych zobowiązań. Tam, gdzie nic nas nie goni, ani nikt na nas nie czeka i nas nie pogania. Gdzie niczego się nie obawiamy. Śmiejemy się podskakując od czasu do czasu beztrosko jak dzieci. Patrzymy sobie w oczy, kiedy stajemy na chwilę zerwać polne kwiaty, które zbieramy na bukiet, który niesiemy do naszego domu. I nagle widzę ten dom, tę drewnianą chatkę, z okiennicami, takimi jakie kocham. Codziennie tak samo się nim zachwycam. Nigdy nie maleje mój entuzjazm. Wchodzimy do środka. Kuchnia jest tak śliczna! Pastelowo zielona. W oknach białe zasłonki, zza których wpada masa światła. Siadamy na kanapie w jadalni przylegającej do kuchni. Wieczorem rozpalamy ogień w kominku, ciesząc się ciepłem lata, naszej chatki i naszych uczuć. Przykrywamy się wielkim puszystym kremowym kocem, w którym się rozpływamy całkiem jak to we śnie.
Budzę się codziennie tak bardzo rozczarowana, że jednak nie jest to moja chatka. Ani moja kanapa, ani mój kominek. I też nie mój chłopak. Chociaż go znam. I to bardzo dobrze… Tak bardzo bym chciała o kim innym śnić. Ktoś mniej rzeczywisty byłby bardziej realny niż on. Bo on wyrzekł się mojej rzeczywistości. I mojej chatki. Nikt mnie tak mocno nie odtrącił jak on, i nikt tak mnie nie obudził w tak głośny sposób z moich marzeń. Nikt tak nie wydrwił moich pomysłów na naszą ucieczkę z naszych żyć do tego pięknego miejsca gdzieś na polach, łąkach, daleko od społecznych wymogów i od wszystkich ludzi, którzy by uznali, że życie z daleka od reguł i zasad społecznych jest upadkiem. On takiego upadku by nie dał rady przeżyć. Ja natomiast nie widzę upadku w odejściu od chorych wymogów – a ucieczkę od upadku właśnie.
Spotkaliśmy się na styku naszych marzeń. Ale nie interesowało go jednak zachłystywanie się naszymi najpiękniejszymi wyobrażeniami, mimo że poznałam jego wyobraźnię, i nie była ona wcale ograniczona żadnym widnokręgiem. Jednak czuł, że nie może swobodnie oddychać, i że to niezdrowe tak się krztusić powietrzem, które beze mnie smakuje zwyczajnie, czyli tak właśnie jak on lubi najbardziej. A ja mam smak wiśniowej oranżady. I musuję długo w buzi budząc najdziwniejsze pomysły. Po których realizacji on czuł się źle, jakby przedawkował cukier. Po zażyciu takiej oranżady w proszku trzeba długo popijać wodą ten mocny smak. I infantylny zapach. Z którym on nie chciał się obnosić.
Gryzę więc sama moją oranżadę w proszku w moim łóżku, w którym pozwalam sobie nie tylko na jedzenie, ale i na najwspanialsze sny, z którymi już do nikogo nie wychodzę. Będę nadal poprawiać dalej tę poduszkę obok mojej, żeby jak najdłużej móc obcować z moim chłopakiem ze snów. Z którym skoro nie łączy mnie dzień, to łączy chociaż noc. Z którym chociaż nie łączy mnie rzeczywistość, to pozostał nam jeszcze piękniejszy od niej SEN…
Photo by Galina Kondratenko on Unsplash