Karta to karta

Moje dzieci (lat 8, 6 i 3) są właścicielami moich rzeczy. Wszystko jest ich: moja biżuteria, kosmetyki, moje torebki, ubrania, komputer, telefon, portfel. Grzebią w złocie, malują się szminkami i tuszami do rzęs, wołają protekcjonalnie, żebym zasunęła im zamek na plecach od mojej własnej balowej sukienki, albo pomogła zapiąć buty na wysokim obcasie. Gdy szukam lakierów do paznokci, to muszę pytać sześcioletniej córki, gdzie je trzyma. Gdy chcę coś napisać na kompie, muszę pytać o pozwolenie najstarszego syna, czy mogę wyłączyć jego grę. Gdy wychodzę z domu, muszę błagać trzylatkę, żeby przestała oglądać bajki na moim telefonie, bo go potrzebuję i usiadła do komputera. A jak moich dzieci nie ma w domu, często szukam telefonu, nie tylko dlatego, że sama go ustawicznie gubię, ale i one wsadzają go w najróżniejsze miejsca: do zabawek, do moich torebek, do plecaka, do chlebaka, do kosza na pranie. (W tym miejscu dziękuję wszystkim, którzy dają mi sygnał gdy ich proszę o to na facebooku, żeby znaleźć komórkę, o ile nie była całkiem rozładowana przez wiecznie oglądaną na nim Świnkę Peppę lub Soy Lunę. I przeprosić wszystkich, którzy dostali wiadomości o niezrozumiałym przekazie – to nie ode mnie, to od dzieci mych.

Moja najmłodsza córka odkąd skończyła rok najbardziej się lubi bawić moim portfelem. Zawsze gdy stałam w kolejce w sklepie, albo czekałam z nią do lekarza pozwalałam jej wyjmować wszystko z niego, co tak ją intrygowało, że zupełnie nie znała czegoś takiego jak nuda, która u dzieci jest bardzo groźna, bo grozi okrzykami, narzekaniem, kładzeniem się na podłodze, ciągnięciem pań obok za włosy, destrukcją mojego humoru i innych współtowarzyszy niedoli „kolejkowej”. Wczoraj wybrała z mojego portfela do zabawy akurat najważniejszą kartę, kredytową, i wybiegła z pokoju. Wiedziałam, że czeka mnie nieuchronnie za to, że jej pozwalam na to, mój lament, ale ja naprawdę nie umiem zarządzać dziećmi „mojemi”. To właśnie moje Minionki zarządzają mną jak chcą. Wykrzyknęłam tylko za nią: „Tylko nie zgóóób!!!” Słyszałam jak echo mego głosu niesie już przyszłą klęskę i dramat, jak łamie się w powietrzu w zgubne jutro, w brak pieniondzorów, krótko mówiąc. A dłużej: w brak zakupów, i zainkasowaną setkę za zamówienie nowej kartochy kredytochy.

No i oczywiście dzisiejszy poranek przypomniał mi o braku chleba, a ten brak o braku karty płatniczej gdy wyjmowałam z chlebaka mój wiecznie gubiący się telefon wraz z dwiema bułkami, które rozdysponowałam starszym dzieciakom do szkoły. No i pytam się zła (wcale nawet nie na małą, tylko na siebie, że znów mam problemy przez swój zerowy brak posłuchu):
– Klara, gdzie moja karta?!
Ona oczywiście beztrosko odrzekła, że nie wie.
– Klara, natychmiast znajdź tę kartę! Ja ją muszę mieć. Bo inaczej nie kupię mleka! – mleko to jest argument najważniejszy w jej życiu. Nic się dla niej tak nie liczy jak mleko. Więc podstęp się udał, wybiegła przerażona z kuchni, i zaraz przybiegła z powrotem radośnie wręczając mi kartę.

– Znalazłam! – jej twarz spowiły rumieńce ze szczęścia, które stanęło przed nią otworem, bo zaraz jak wróci z przedszkola, dostanie to swoje upragnione wiecznie mleko. Miałam wrażenie, że już czuła rozkosz jaka spowija jej ciało, gdy zamyka oczy, i pije je z butelki (bo, tak, oczywiście nie umiem jej oduczyć butelki. To cud, że te starsze się oduczyły same picia z butelek, i cmokania smoczka, bo ja nie umiem mówić „NIE”).

Radość tych oczu niebiańskich, i szczery gest oddania mi tej karty, sprawiła, że wiedziałam, że nie robi sobie jaj (te starsze to akurat codziennie sobie żarty sobie stroją ze mnie, więc im bym nie ufała w szczere intencje). I przyjęłam tę kartę z gry „Piotruś Pan” z widniejącym rysunkiem Scoobie Doo z wdzięcznością, że chociaż się starała odnaleźć tę właściwą, tę prawdziwą, tę którą teraz ja będę kilka godzin szukać.

Jak ja bym chciała tak jak ten mój mały Minionek mieć tę fajną naiwność, że wszystko bierze się znikąd. I że skoro jedna zginęła, to nie koniec świata, że zgubiła się jedna, przecież jest milion innych! I to fajniejszych, ze Scooby Doo chociażby. I że ta karta, i pieniądze, to tylko takie nasze zabawki dla dorosłych, które konwencjonalnie nazywamy tak i tak. Pragnę wręcz, żeby wartość tych rzeczy była dla mnie tak samo zabawna jak dla niej. I żeby Pani w sklepie to zrozumiała, tak samo jak ja to pojęłam dzięki czystości umysłu mojej córki, że to jaką kartę jej podaję, to tylko głupia konwencja. Że nią właściwie też mogę płacić.

You may also like

Jeden komentarz

  1. Masz cudowne dzieci, one są takie dzięki Tobie, zmień nazwę na Matka K. Polka też będzie wymownie a nie dosłownie. Masz ciekawe przemyślenia i specyficzny humor. Unikaj proszę w tych tekstach tych wulgaryzmów bo kiedyś dzieci dowiedzą się nawet przypadkiem o Twoim blogu. Mądrze piszesz, szkoda, że tak depresyjnie.. ale Cię rozumiem. Ja mam dwóch synów i jestem „po przejściach”. Życzę dużo siły i więcej uczenia się od dzieci… ja już też tak postępuję. Widać w Twoich opisach ich charaktery, odmienność myśli, podejścia i postrzegania Świata. Myślę, że one widzą, jak się nimi zajmujesz i jak je kochasz i zarówno teraz, jak i później będziesz miała w nich wsparcie. Korzystaj z ich podejścia, ona dają Ci siłę. Staraj się szukać pozytywnych rzeczy właśnie w nich. Wypowiedzi Korneli są czasem niesamowite, korzystaj z ich optymizmu. Życzę Ci dużo siły i wytrwałości. Gratuluję odwagi!

Skomentuj wolfy Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.