Nie, NIE PRZEPRASZAM, że ŻYJĘ!

Byłam jedną z tych, które się popycha i przestawia. Które się o coś ciągle prosi bez skrupułów, bo nigdy nie odmawiają. I sugeruje, co powinny zrobić, bo powinny robić to, co innym się podoba. Tych, na które łatwo coś zwalić, i które zawsze się podejmą nawet tego, co niewykonalne, oraz wezmą na siebie całą winę, nawet zupełnie wymyśloną, jeśli komuś jest za ciężko, by się do niej przyznać. (…)

Z tych, które są tylko tłem innych, ich dopełnieniem, spełnieniem życzeń i pragnień. Wytarciem łez, opatrunkiem dla ran. Tych, których ubrania służą do tego, by w nie wycierać czyjś pot, łzy i największy nawet brud. Tych, co zawsze służą bluzką, radą i ramieniem. Tych, co oddają swoją energię, a swojej nie potrafią czerpać z innych. Tych, co przepraszają, nawet gdy nie mają za co, i nie śmią prosić nawet o to, co powinny brać bez pytania.

Tych, którymi inni regulują swoje emocje, oczekują ciągłej gotowości pomocy, i odebrania telefonu – nawet o czwartej nad ranem. Tych, od których wymaga się więcej, a jeśli zawiodą, inni są na nie źli, za to, że nie zauważyli, jak bardzo były potrzebne, by im pomóc. Które nie odmawiają, bo nie potrafią. Zmieniają swoje plany, by dostosować się do innych. Albo nawet ich nie mają, bo boją się nie być wystarczająco dostępną dla innych, w razie ich realizacji. Tych, które czekają ciągle na zawołanie, choć same nie umiałyby nikogo wołać. Które same ze wszystkim sobie radzą, nawet gdy nie dają rady.

Tych, które w końcu wybuchły. Bo zrozumiały, że umrą w tej wodzie, w której się gotują, jak żaby, które nie czują, że temperatura wody, w której się znalazły, odbiera im życie. Które miały dość już tego, że ciągle ktoś podchodził, by zwiększyć płomień przy garnku, w którym pływają. I ich ostatnią szansą jest wyskoczyć i nie dać się dotknąć już nikomu, kto zmierza do nich sprawdzić, czy są jak zawsze gotowe znieść dalsze tortury. Bo przecież każdego przyzwyczaiły do czego służą, bo zawsze czekają na innych, aż ich zamieszają łyżką lub popchną patykiem. I na dodatek wyglądają, jakby lubiły tak innym usługiwać, i wyręczać innych. Oraz patrzeć jak inni się bawią, gdy one ciągle są tylko z boku – jak stołek, na którym każdy może usiąść.

Nie dam się już nigdy wrzucić żywcem do niczyjego garnka. Nie ufam już nikomu, a jak tylko widzę, że ktoś idzie w moim kierunku, nakrywam się kocem, bo tak mocno się boję, że znów ktoś przekaże mi swoją winę. Albo swoje obowiązki zamieni na moje. I krzyczę już na sam widok, że znów ktoś śmie przechodzić przez moje dotąd nieistniejące granice. Potrafię też już gryźć. I to do krwi. Moje granice są bardzo delikatne. Zbudowałam je z polnych kwiatów. A bardzo nie lubię jak ktoś depcze kwiaty. I odbiera im życie depcząc je – całkiem jak dotąd mnie. Tak jakby nie istniały, i nie miały prawa żyć.

Już nie przeproszę nikogo za to, że żyję. Tylko siebie za to, że dotąd nie żyłam swoim życiem, bo zajmowałam się pomaganiem w życiu innych. Tracąc swoje siły, swój oddech, swoje lata. Za utratą których pozostał mi tylko głęboki żal. I złość. Za które też już nikogo więcej nie przeproszę. Bo wyczerpałam limit swojej uległości. I przestałam być ofiarą.

Photo by Camila Cordeiro on Unsplash

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.