SPATiF to artystyczny klub sopocki działający od wielu lat. Osobiście uwielbiam ten klub i zaczęła mnie męczyć ostatnio informacja coraz bardziej rozpowszechniana, że Spatif umarł… Według mnie Spat (skrótowo tak nazywany, co brzmi tak jakby chciało się go ożywić ludzkim imieniem) stanowi reprezentację Sopotu. Jego różnorodności, wyzwolonego artyzmu, otwarcia na inne kultury i różne osobowości.
Nie ma lepszej rozrywkowej wizytówki utrzymującej się od wielu lat na najsłynniejszej tutaj ulicy: Bohaterów Monte Cassino. Towarzystwo, które tu przychodzi jest w różnym wieku. Starsi (w znaczeniu: jak na obijanie się po klubach, które z reguły należy do zajęć młodzieży), czyli tacy powyżej 30-tki, 40-tki, a nawet 50-tki, w innych nowoczesnych sopockich klubach mogą czuć się nieswojo. Tutaj, w Spatifie korzystają nie tylko z prawa, żeby usiąść na drinka, ale też i wdrapać się na stoły, które służą przed zachodem słońca do jedzenia, a po zachodzie, do tańca. Z tych tanecznych stołów słynie ten klub. Każdy może skorzystać z ich uroków niezależnie od rozmiarów swojego ciała, stopnia zaawansowania cellulitu, czy botoksu, wielkości czy też sztuczności swoich cycków. I bez różnicy, czy ktoś jedzie na co dzień na antydepresantach, czy na viagrze. Nie ważne też czy kolor jego skóry jest biały, czy czarny, i czy jest metalem, punkiem, albo czy ma doczepiane lub przeszczepione włosy, albo ich już nie ma, albo na jaki kolor je maluje, czy też może jest już całkiem siwy.
Sopot to trochę taki polski Londyn. A Spatif to w moim odczuciu najbardziej polsko-londyński klub. Tutaj rozpływasz się w tłumie rozbawionych ludzi różnego sortu. Wchodzisz na stoły jak na scenę, na której światła są na Ciebie skierowane i z oślepienia czujesz się przez tę chwilę jak gwiazda, bo masz swoje podium, na którym w zależności od stopnia upojenia utrzymasz się krócej lub dłużej. (Spadanie ze stołów to tutaj sztuka opanowywana w nieskończoność przez balowiczów.)
Czasem nachodzi mnie refleksja, że czuję się dobrze wśród tego tłumu, mimo że tłum ten składa się często z dziwaków jakby nie było, o czym sobie przypominam, gdy widzę kolejny raz pokaz tańca jakiegoś naćpanego sześćdziesięciolatka, albo gdy jacyś starsi panowie obczajają wzrokiem dupska dziewczyn, albo bez pardonu je obmacują, chociaż te mogłyby być ich wnuczkami. Albo wtedy, gdy widzę laski ubrane jak dziwki (chociaż mogą być nimi naprawdę, bo tego faceci nigdy nie powinni być pewni) i przyglądam się jak niektóre z nich kleją się do takich, którzy wyglądają na kasiastych (co też może stanowić pozę, i tego z kolei laski też nie powinny być nigdy pewne, co dla niektórych stanowi niestety problem).
Przekraczając próg tego miejsca, czujesz się artystą nawet jak nim nigdy nie byłeś. Wcale nie musisz być nim na co dzień, wystarczy że stajesz się nim tutaj. Zaskakujące jest to, że tu prostytutki bawią się na równi ze skromnymi biurwami, księgowe kręcą piruety z kelnerkami, seksowne babcie z seksownymi studentami, a geje z „wyhaczami” lasek. Każdy z każdym, bez uprzedzeń, bez granic, bez końca, do rana, do upadku ze stołu, lub do przyjęcia bądź raptownego odrzucenia propozycji spędzenia nocy u nieznanego mniej lub bardziej przystojnego gościa.
I nie przeszkadza mi w czerpaniu radości z pobytu tutaj to, że słyszę, że większość tutaj to jacyś wykolejeńcy życiowi. Bo każdego czeka mniej lub więcej różnego rodzaju wykolejeń w życiu, więc jeśli nawet to prawda, to co to za problem. To przecież czysto egzystencjalny problem, z którym każdy z nas się mierzy.
Spatif to w mojej opinii wylęgarnia motyli. Na tym polega jego magia, że z larwy przemieniasz się tu w motyla. Nawet nie wiesz kiedy wyrosną ci tu skrzydła. Może dzięki tym brakom granic pokoleniowych czujesz się tu tak jak w domu. Rodzinna atmosfera sprzyja brakowi współzawodnictwa. Wcale mnie nie zdziwi, jak ludzie zaczną przyprowadzać tutaj na imprezy swoje niepełnoletnie dzieci.
Przypomina mi to moje doświadczenia z innego rodzaju klubami: nie muzycznymi, tylko sportowymi. Do dwudziestego trzeciego roku życia byłam członkiem klubów lekkoatletycznych. Kiedy współzawodniczyłam z dziewczynami w moim wieku, męczyłam się nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Zaznałam dużo nieprzyjemnych sytuacji. Nienawiść wypływała zza zajadłych min nastawionych na zwycięstwo lasek. Wolałam uczestniczyć w innych cyklicznych zawodach: #GrandPrixWarszawy. Tam biegało się z tłumem ludzi w różnych kategoriach wiekowych, i obojga płci. Biegnąc czułam, że jestem otoczona przyjaciółmi, a nie wrogami.
I podobne odczucia mam błądząc po klubach muzycznych w poszukiwaniu dobrej zabawy. Omijam miejsca, w których czuję, że nie przystaję do towarzystwa, bo czuję się za stara, albo dlatego, że mam dzieci, albo dlatego, że po kolejnym porodzie przytyłam na tyle, że boję się tańczyć, żeby nie być ocenioną choćby wzrokiem innych wymuskanych lasek. Wolę londyńskość Spata. I myślę, że pomaga w tym tutejsza otwartość pokoleniowa, i przyjacielskość niezależna od wszystkiego. W innych klubach też zdarzają się ludzie zmieszani wiekowo, ale nie aż na taką potęgę jak tu.
Panuje tu równość i braterstwo wielokulturowe, wielopokoleniowe, wielozawodowe. Niektórzy to nazwą kurestwo. A ja bym to nazwała: wyzwolona radość, czasem zalążek miłości, a czasem namiastka większa lub mniejsza dziwkarstwa, czasem onanizm, często snobizm, no i najczęściej: aktorstwo. Odgrywanie kogoś kim się nie jest na co dzień. Bo artystyczna bohema wciąga każdego. I każdy potrzebuje czasem wcielić się w rolę artysty, albo prostytutki, albo wolnego człowieka, choćby już dawno straciło się tę wolność i z większą lub mniejszą radością nawet hołubiło się swe oddanie mężowi, to czasem każdy z nas chce sprawdzić się na scenie, poczuć jak to jest stać w blasku reflektorów, i upewnić się, czy nadal jesteśmy atrakcyjni; czy nadal mamy rwanie. Albo po prostu czy potrafimy wczuwać się w muzykę na tyle, by zatracić kontrolę nad własnym ciałem, i dać się nieść duchowi. A w Spatifie ten duch nie umiera od wielu lat.
Kiedyś siedziałam tu pijąc piwo z kumpelami i nie mogłam wydobyć się z potężnego doła. Nie nadążałam za łapaniem z nimi motylej radości ze wspólnego celebrowania chwilowej wolności od codziennych problemów. Gdy koleżanki wstały z kanapy, żeby wskoczyć na taneczne stoły, ja pozostałam niewzruszona na kanapie. Tak, ja, #MatkaKurwaPolka Wiecznie Tańcząca, #MatkaKurwaPolka Nigdy Nie Mecząca Się, #MatkaKurwaPolka Niezniszczalna, #MatkaKurwaPolka Nigdy Nie Ustająca. Tak, JA, nie miałam tego dnia siły na tany, zerknęłam tylko na szalejący tłum, i stwierdziłam: cóż, zły dzień, kończę piwo, i spie*dalam stąd. Zanim zdążyłam dojść do wyjścia jakiś długowłosy facet w wieku około 50-ciu lat, złapał mnie za rękę powiedział: „Wszystko będzie dobrze. Jesteś wspaniałą osobą”. I odszedł. To nie był podryw. To nie był tani chwyt stosowany do podniesienia poczucia własnej wartości. To był ojcowski odruch, przyjacielski, trenerski. To była wskazówka, co robić, by nie poddawać się w dalszym życiowym biegu. Bym nie upadła. A tego podniesienia na duchu mi było potrzeba. Czy w innym miejscu ktoś by zauważył, że jakaś laska ma doła, czy też uznałby, że psuje zabawę, więc niech spitala? Za tego typu gości kocham ten klub i polecam zamiast antydepresantów, przejść się tam i potańczyć w gronie tych kochanych szaleńców. Poczułam się zupełnie jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i trener dawał mi wskazówki, jak nie poddawać się w biegu własnym słabościom, żeby nie tracić sił i nie pogarszać swoich wyników.
Konkludując: czy Spatif umarł? Czy to raczej ludzie umarli, którzy to miejsce w uroczy sposób kiedyś ożywiali? Niektórzy artyści starego typu zaszyli się w swoich domach, pielęgnując swoje artystyczne zdolności samotnie popijanym winem do lektury z pewnością niezrozumiałej ze względu na stopień trudności dla przychodzących tłumnie do Spata ruchaczy i snobów, zostawiając miejsce do zabaw dla innych, usuwając się w cień intelektualny za swoimi kotarami domowymi, zamiast teatralnymi. Nie mają już towarzystwa, bo ciężko jest dziś przyznać się do oglądania inteligentnych filmów, a co dopiero czytania inteligentnych książek.
Jeśli nie chcesz skończyć jak zarozumiały intelektualista popełniający społeczne samobójstwo zamykając się na innych, to nie wstydź się zostać tą zdzirą w za krótkiej kiecce by ukryć majtki, czy wyrywaczem lasek chociażby pozornie, chociażby na te noce, które tu spędzasz. To nie jest straszne. To jest na swój sposób piękne. Wiele osób dzisiaj krąży wokół zainteresowań związanych z jak największym rozpieprzaniem kasy: spadochroniarstwo, jazda motorem, konie, motorówki, to coś,do czego powinien dążyć każdy dzisiejszy artysta – potencjalny gość Spata. Nie jest tak jednak ze wszystkimi ludźmi. Niektórym nadal wystarczy to, że piszesz wiersze, albo malujesz pejzaże, albo po prostu gardzisz konsumpcjonizmem. To tylko pozór, że każdy w klubie chleje lub ćpa do rana i zajmuje się bezpardonowym zdobywaniem kasy i rozgłosu, i chodzi na podryw, żeby udowodnić sobie i innym swoją wartość. Niektóre laski sprawdzają jakim autem jeździsz, i rozróżnią czy jesteś warty jej zainteresowania po tym, jak drogiego drinka jej kupisz. I po zegarku, który rzuca się w oczy dając jej świadectwo o Twojej wartości jako człowieka. Człowieka wartego zainteresowania. A więc: wartościowego w ten dziwny sposób. W ten dzisiejszy sposób.
Ludzie generalnie przestali się bawić w udawanie uduchowionych, i przyznają się do bycia stworzeniami seksualnymi, seksualnością emanującymi, i seksu szukającymi. Przestali kryć wszystko pod płaszczem cnoty i poetyckiego animuszu, tylko odkrywają pończochy spod krótkiej spódnicy, pod którą znajduje się zagadka: łatwa czy nie łatwa? A rozwiązanie tej zagadki zależy już od tego, kto zada jej pytanie, czy ma ochotę wracać z nim taksówką do jego apartamentu.
Kiedyś wśród uduchowionych artystów, zboczeńcy musieli kryć się pod płaszczem poetów. A dziś poetki obnoszą się z koronkową bielizną wyglądającą śmiało spod prześwitującej bluzki i ukrywają swoje artystyczne cnoty, bo one tak mało teraz znaczą na tle tego, co można zdobyć zabijając się nawzajem w korpo pracy.
Ci, którzy odtrącają wartości dzisiejszego świata, sami sobie skazują na samotność. Dzisiaj musimy nosić maski dziwek i alfonsów, żeby żyć bez wykluczenia. I nie każda laska ze sztucznymi cyckami nie ma mózgu, tak samo jak nie każdy facet z Ferrari. Nic na to nie poradzą, że są piękni i bogaci i mają ochotę iść do Spata potańczyć w swoich ponętnych ciuszkach.
Dedykuję ten tekst takim osobom, które dodają innym skrzydeł, i nie robią tego po to, by łapać motyle do swoich wolier, tylko uczą latać za własnymi marzeniami.