Znacie pewnie ten poziom wyprania mózgu, i wyżętych sił, gdy nie wiecie za bardzo co robicie, ale robicie to dalej, żeby nie paść już całkiem i nie móc się podnieść.
Razu pewnego, mimo braku pogody uznałam, że poziom krzyku dziecięcego wzrósł do rozmiarów grożących utratą słuchu, i postanowiłam ulokować energię dzieciaków w innym środowisku niż domowe. Jak to ja, postanowiłam zrobić to w momencie pomyślenia, czyli na 'gwałtu rety’.
Wydałam więc komendę: „Wychodzimy!” i jeszcze pospieszałam dziatwę z jakieś dziesięć minut, bo tyle zajmuje w najkrótszym czasie zorganizowanie słodyczy i ubrań do przetrwania w oddali od domowego ogniska: „No już, szybko! Tu masz buty, tu masz czapkę, tu soczek i cukierki. Idziemy!”. Oni w drzwiach, a ja się reflektuję: „A nie, jednak zawrotka! Zapomniałam zmyć farbę z włosów…”