Recenzja spektaklu: „Lechistan Pany Arka”

zdj. Andrzej Rola
Agnieszka Ossowska – Szerenos
RECENZJA SPEKTAKLU „LECHISTAN PANY ARKA”
TEATR NA PLAŻY, Sopot, 15.12.2017
Scenariusz, reżyseria, choreografia: Joanna Czajkowska
Muzyka: Mariusz Noskowiak feat. Anna Patrini, Irek Wojtczak
Kostiumy: Alicja Gruca
Scenografia: Magdalena Mucha
Plakat: Katarzyna Teresa Turowska
Światła: Mateusz Gierc
Współpraca choreograficzna i wykonanie: Jacek Krawczyk, Joanna Nadrowska, Kamila Maik, Kalina Porazińska, Joanna Czajkowska
Premiera 15/16/12.2017
czas trwania: 80 minut
„Lechistan” to spektakl wyreżyserowany przez Joannę Czajkowską, który jest efektem pracy badawczej reżyserki nad adaptacją polskiej tradycji tanecznej do teatru tańca. Nazwa spektaklu nawiązuje do dawnej nazwy naszego kraju. Lechistan to Państwo Panów, a każdy Polak to dumny Polak, co zostało mocno podkreślone przez reżyserkę. W spektakl zostały wplecione elementy ludowości w postaci gościnnego występu Zespołu Pieśni i Tańca „Gdańsk” oraz tańców narodowych nawiązujących do naszych polskich tradycji prezentowanych przez tancerzy Sopockiego Teatru Tańca. Tańce te (kujawiak, mazur, polonez, oberek i krakowiak) połączone z tańcem współczesnym pięknie oddają połączenie dwóch światów: tradycyjnego i współczesnego. Tak samo trzeba spojrzeć na nasz patriotyzm: jak na kolaż tego dawnego rodzaju patriotyzmu z tym dzisiejszym, przerysowanym przez kiboli i dresiarzy, którzy też chcą mieć znaczenie na naszej arenie narodowej. I trzeba im dać to miejsce, nie można ich odtrącać, bo wtedy rodzi się nienawiść, trzeba tylko spróbować pogodzić ich rodzaj patriotyzmu z tym patetycznym, bardziej poetyckim, marzycielskim. Zredefiniować, dodać ich sposób patrzenia na Polskę jako na też ich kraj, a nie wyśmiewać ich przynależność do naszego narodu. Im też trzeba dać miejsce na ich ekspresję. Bo dzisiejszy świat jest otwarty na każdego. Każdy ma głos, każdy jest wolny, każdy ma prawo być patriotą. Nie powinniśmy się odżegnywać od tego. Tylko jak na weselu, każdy z każdym powinien umieć tańczyć. Stary z młodym, staromodny z nowomodnym. Wesela nas łączą. To nasze takie jakby święta narodowe.
Idąc tym tropem zrozumiałam, że można porównać ten spektakl z naszym polskim dziełem narodowym autorstwa Stanisława Wyspiańskiego – „Weselem”, w którym Inteligencji (w spektaklu Czajkowskiej przedstawicielem jest kontemplacyjnie zaczytany w jakimś z pewnością dziele literatury narodowej przedstawiciel grupy społecznej uważającej się za wyższą) byli przeciwstawieni Chłopi (tutaj ich odpowiednikiem są dresiarze). I tak jak w „Weselu” to właśnie ci drudzy mają siłę by walczyć, by wyrażać swoje emocje i mieć chęć do działania, choć są wręcz zbyt zapalczywi, i zbyt agresywni wobec innych spoza ich grupy. Są związani ze swoją kulturą i tradycją, i choć myślą prosto, to jednak logicznie. Nie umieją jednak zapanować nad swoją zapalczywością, manifestują swoją siłę i chęć działania. Brakuje im ogłady, która pomogłaby w przynoszącym korzyści działaniu. Ją mogliby zaczerpnąć od inteligencji. A ta za to mało wnosi poza pozą, poza kontemplacją dawnych dzieł i tęsknotą za tym, co dawne i piękne. I tak jak Inteligencja w Weselu, tutaj inteligent zaczytany w książkach, też nie zna realiów życia, jest jedynie idealistą zatopionym w utopijnych wizjach. Gdyby inteligencja połączyła swe siły z dresiarzami, idealizm połączyłby się z realizmem dając miejsce nowej wartości patriotycznej, gdzie nikt nikogo nie wyzywa, nie kategoryzuje, gdzie nie jest wstydem nazywać się dresiarzem, czy naukowcem. Gdzie jeden z drugim nie tylko by dobrze żył, ale każdy by czerpał od każdego i każdy byłby po trosze dresiarzem, i paniczem. I nie byłoby w tym nic zdrożnego. Byłaby moc. Tak jak w miłości – dwa byty, i ich zmieszane płyny ustrojowe, zapewniłby nowy byt.
W jednej ze scen przyglądamy się postaciom, które wcielają się w bohaterów obrazów Chełmońskiego, znakomitego malarza, który przedstawiał na swoich płótnach Polaków wśród polskich pejzaży. Oddaje to atmosferę błogości, z jaką kojarzy się polska wieś, z którą są kojarzone polskie korzenie narodowe. Historyk sztuki, Maciej Masłowski, w swoich pismach poświęconych Chełmońskiemu napisał, iż artysta ów „zaklął w swoim malarstwie tajemnicę polskości i dalej stwierdza jest w tym coś z magii, jest zaklęcie, jest urok rzucony przez prawdziwego myśliwca na wielkich łowach natury.” Paralelnie do tego można napisać, że Joanna Czajkowska w swoim spektaklu zaklęła tajemnicę polskości, i jest w nim coś z magii. W scenie początkowej po wprowadzającym występie Zespołu „Gdańsk” uderzył mnie niepokój ukryty w muzyce, zmieszany z odgłosem bzyczących owadów. Słyszane w tle grającego pianina, wiersze przechodzą dalej echem, tak jakby dając wyraz spuścizny narodowej przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Słowa w tle: „Co świtanie wsie budziły się później, dzień wstawał leniwiej” oddają tęsknotę do sielskiej polskiej wsi, gdzie czas płynie wolno, a kontemplacja jej piękna jest wyższa i ważniejsza od dzisiejszego stylu życia – szybkiego, miastowego, pełnego świateł, hałasu, bezsensownego biegu.
Reżyserka mierzy się odczarowywaniem dzisiejszej polskości. Z emigrantami, którzy utracili nawet właściwą umiejętność mówienia po polsku. Z młodzieżą, która nie hołubi tradycjom. Z ludźmi współczesnymi, którzy zastąpili wielką literaturę i wielkie malarstwo płytkimi telewizyjnymi teleshowom, a wiedzę traktują w kategoriach infantylnych pytań teleturniejowych. Nasza dzisiejsza wiedza opiera się bowiem na hasłach, uczymy się wszystkiego po łebkach, nie umiemy rozwinąć myśli, jesteśmy szybcy, ale przez to wcale nie lepsi. Jest to przy okazji problem uniwersalny dzisiejszych czasów, lecz my – dumni Polacy – stanowimy dosadny przykład wyzbycia się wartości, jakim się kiedyś hołubiło – w tym narodowościowych właśnie. My, Polacy, dla których słowo „Polska”, przez wieki stanowił świętość.
Muzyka Noskowiaka wyśmienicie wpasowuje się w klimat spektaklu: wyczucie w doborze stylu cudownie koreluje z zabiegiem reżyserki, która stworzyła na scenie kolaż dawnego sielskiego piękna z dzisiejszym szalonym pędem.
Stylizacja ubraniowa aktorów nawiązuje do grup kibolskich i dresiarskich, co wyśmiewczo ukazuje nam nasz dzisiejszy patriotyzm. Tylko ta grupa jest jeszcze szczerze dumna ze swej polskości, cała reszta chciałaby być dumna, ale nie może, bo wszystko przepadło gdzieś jakby pod gruzami dawnej Polski. Obraz Powstania Warszawskiego, z odczytywanym osobistym listem ojca Czajkowskiej z tego okresu wraz ze slajdami puszczanymi w tle czytanego listu sprawiają, że nostalgicznie wspominamy tego typu miłość do ojczyzny, która nieodwracalnie odeszła wraz z wyjściem z koszmarem wojny. Nie doceniamy tego o co kiedyś nasi rodzicie i dziadkowie walczyli. Oddajemy innym naszą wolność, oddajemy nas samych, wyjeżdżamy po zarobek za granice naszego kraju, wyśmiewamy folklor, wyśmiewamy nasze dzieła narodowe, i nie wiemy prawie nic o Polsce. Ciężko by nam było odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące naszego kraju, co udowadniają nam aktorzy na początku spektaklu wprowadzając element zabawy z widzami w teleturniej, w którym publika również może odpowiadać na zadawane pytania przez aktorkę, która wcieliła się w rolę youtuberki, tutaj zadającej pytania publiczności, co w znakomity sposób uwidacznia zaprzeczenie dawniej rozumianych sublimujących oznak inteligencji, zamiast których dzisiaj najważniejszy jest „look” i bycie „cool”. Niepokorna Jagna prowadząca kanał youtube chce być „Kimś”. Jest niepokorna, więc odrzuca to co dawne, i przyswaja nowoczesność jak przystało na Jagnę, obciążoną przez Reymonta w „Chłopach” swoją odwagą i pewnością siebie, stanowczo, i z przytupem. Mamy nowe czasy, nowy kanał, nowy patriotyzm. Tylko ciągle pytanie się tli: czy to wszystko jest dobre, czy smutne w swej nieodwracalności?
Najbardziej wzruszającym momentem spektaklu jest zaprezentowana piosenka „Cudownych rodziców mam” Urszuli Sipińskiej przez piosenkarkę Annę Patrini. Piosenka ta ironicznie nawiązuje do patetyzmu polskich wesel, a jednak mimo całej ironicznej otoczki ciężko się nie wzruszyć zdając sobie sprawę, że to nie tylko nawiązanie do polskości, jaka jest kojarzona z weselami, które nasz naród uwielbia celebrować, i których ciepło i wesołość są charakterystyczne dla nas, ale też do odchodzenia od naszych nie tylko rodziców, ale w ogóle też dalszych przodków i tęsknotą za nimi połączona z uczuciem bezpowrotnej straty. Idziemy bowiem nową drogą. Ale czy w dobrym kierunku? Czy nie zatracamy też wielkich wartości, które przysposobiliśmy od naszych „cudownych rodziców”?
W trakcie nostalgicznego śpiewu, tancerki tańczą obok wesoło jakby chocholi taniec, ukazujący niezrozumienie przekazu piosenki, obrazując niemoc naszego społeczeństwa do odpowiedniego połączenia mocy by osiągnąć coś więcej niż ośmieszenie na arenie międzynarodowej chociażby poprzez reprezentujących nas kiboli, którzy w imię pokazania patriotyzmu okazują nienawiść innym nacjom, chociażby na stadionach podczas meczy, które oni traktują jak symbol wojny z innymi.
A inteligent siedzi z książką tylko patrząc na piosenkarkę. Nie daje z siebie nic, jedynie ogląda sytuację, w jakiej się znajduje. Nawet jeśli myśli coś mądrego, to nie daje temu wyrazu.
Scena ta przypominała mi bardzo scenę z filmu „Mulholland Drive” w reżyserii Davida Lyncza, gdzie na widowni siedziały bohaterki, przepełnione mocnymi emocjami, które wywołała w nich występująca na scenie piosenkarka, śpiewająca akapella wzruszającą do bólu piosenkę: https://www.youtube.com/watch?v=uHQnb3HS4hc. Przez chwilę czułam się jakbym znalazła się w filmie Lyncha. W świecie zagadek, tajemnic, ukrytego lęku, i niewyjaśnionego wyjścia.
W czasie spektaklu w tle sceny często widzimy obraz białego orła, pojawiającego się i znikającego, spowitego dymem, jakby zakurzonego, zapomnianego, a jednak tętniącego, czyli ciągle żywego. Przypomina on nam co jest ważne, pulsuje pokazując, że ciągle żyje, że nie jest martwym symbolem.
Na scenie w pewnym momencie następuje stopienie naszych tradycyjnych tańców z nowoczesnym tańcem, przypomina to walkę, ucieczkę, ale też i wygraną. Wygląda to jak wyraz nieodzownego odejścia pewnych elementów na rzecz nowych.Na hasło, które słyszymy: „Bawmy się!” wchodzimy w smutny nastrój wynikający ze smutnej muzyki. Jesteśmy wezwani do radości, ale nie mamy z czego się radować. Ta ciągła ironia. Te stroje dresiarskie, te okrzyki radości wśród smutnej muzyki, te fąfary na cześć znanej piosenkarki, która śpiewa rozdzierającą każdego Polaka piosenkę weselną „cudownych rodziców mam”, i wesoły folklor z początku spektaklu przeciwstawiony smutnemu obrazowi końcowej sceny, w której wyłania się Matka Boska Częstochowska, która opiekuje się naszym narodem.

To co słyszymy: „Ty kiedyś znów zawołasz mnie z daleka. Odpowie ci gasnący dzień, że dawno już nie czekam” uzmysławia, że już tak się stało. Już nie powróci to, co utraciliśmy. A tracimy z dnia na dzień coraz więcej. Z każdym zachodem słońca, z każdym wyśmianym polskim słowem, gestem, tradycją. Z każdym nowym krokiem w nieznane. Niekoniecznie lepsze.
Przeżyłam swoistego rodzaju katharsis ze stłumionymi emocjami odnoszącymi się do mojej polskości, do problemu, który każdy Polak z tą polskością ma, nawet jeśli wypiera. Zrozumiałam, że kocham tę Polskę, tylko niestety nie jestem z tego dumna… I mam w sobie tęsknotę za tym rodzajem patriotyzmu, który był nam, Polakom, kiedyś właściwy, i nie godzę się na to, co się dziś z nim stało: z jego zagubieniem, ośmieszeniem, wystawieniem na pastwę osób, które upatrują patriotyzm w nienawiści do innych osób, które na przykład werbalizują swoje lęki, swoje tęsknoty, swoje nawet nie malkontenctwo, ale zwykłą samoświadomość zaniku wartości w dzisiejszym świecie, w tym też tych patriotycznych.
Dzisiaj wszystko się przewartościowało. Również patriotyzm. To nie wina Polaków. To wina dzisiejszego świata, w którym stoimy. Ale każda epoka ma swoje problemy, to nie jest tak, że jest źle i tylko źle. Nie powinniśmy tylko płakać nad tym, tylko spojrzeć na to z dystansem, i uznać, że wszystko ma swój cel, że wszystko czemuś służy. I że mamy robić wszystko, by było lepiej, i pogodzić się z tym, że pierwiastek czegoś złego musi być we wszystkim po to, by dawać powera do działań polepszających rzeczywistość.
Co ciekawe zupełnie paralelnie można powiedzieć to samo o współczesnym teatrze tańca, co o patriotyzmie: on też zmienił coś tak tradycyjnego jak balet w coś innego, szytego na miarę naszych czasów. Gdzie można zdjąć sztywne kostiumy baletowe, i bawić się w mish mash, i z większa swobodą tworzyć.
W ten oto sposób Lechistan nawiązuje do poprzedniego spektaklu Joanny Czajkowskiej „Przedmiot nieocenionej wartości”, który mówi o powstawaniu nowych rzeczy na miejscu starych, ciągle jednak wyciągając jakieś pierwiastki z przeszłości.
Końcowa scena „Lechistanu”, w której w dymie pomiędzy skrzydła husarskie wkracza jak Królowa Polski – Matka Boska Częstochowska, daje do myślenia, że została nam tylko modlitwa o Polskę. Że jest coś magicznego i religijnego w naszej polskości, czemu nie powinniśmy dać odejść w zaświaty.
Kojarzyłabym tę scenę z inwokacją „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza:
„Panno Święta, co jasnej bronisz Częstochowy
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem
(…)
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.”
Bo tylko cud może nam pomóc w odzyskaniu naszej ojczyzny, i naszych uczuć do niej, o które pozostało nam się modlić…
Na zakończenie muszę przyznać, że ciekawym, i jak się okazało kontrowersyjnym, zabiegiem użytym w spektaklu było wciągnięcie publiczności do głosu. Pytania jakie zadawała publiczności youtuberka uświadamiały nam, że podstawowe pytania o Polskę są dla nas trudne, a gdy byliśmy poproszeni przez aktorki do powtarzania „Jestem dumnym Polakiem” większość robiła to z chęcią, ale znaleźli się i buntownicy, którzy albo milczeli, a nawet ktoś buntowniczo zakrzyknął: „głupim Polakiem!”. W pewnym momencie spektaklu aktorki prosiły po cichu publiczność o przekazywanie sobie dalej taśmy plastikowej czerwono-białej kojarzącej się z naszymi barwami narodowymi, ale też z podziałami, tak by podzielić nas na części tą taśmą. Wśród publiczności słychać było głosy oburzenia. Ktoś wyraził sprzeciw: „Ja nie uczestniczę w tym performensie!”.
Ten sam człowiek po spektaklu, gdy zobaczył, że siedziałam  z zeszytem i długopisem na swoim miejscu, spytał mnie:  „Recenzja będzie pisana?”, „Tak” odpowiedziałam, bojąc się reakcji po tym jak już widziałam jego sprzeciw uczestnictwa w spektaklu. On tylko ironicznie dopytał: „Ale dla teatru, czy dla policji?”.
Dzisiaj boimy się nawet już ludzi z zeszytem i długopisem w ręku… Polak Polakowi zgotował ten los…

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.