Jak pies

Kiedyś miałam siły włóczyć się po świecie, i szukać towarzyszy wędrówki. Myślałam, że z innymi będzie raźniej. I weselej. Codziennie pukałam bezskutecznie do innych domów, w których chowali się przed światem ludzie. Każdy z nich wolał stać w miejscu przy kominku pilnując tego źródła ciepła, niż podbijać świat zabijając swą niewiedzę i jego nieznajomość własnym marszem i dotykiem rzeczy.

Wieczorami z głodu jadłam mój chleb zmurszały, bo nie miałam ochoty niczego przygotowywać dla samej siebie. Wreszcie któregoś dnia pojęłam, że jestem więźniem własnych tęsknot o zrozumienie; o znalezienie kawałka siebie w innych. I że ludziom nie mieszczą się już w głowie czyjeś cierpienia, bo każdego boli głowa. Wcześniej myślałam, że każdy coś znaczy dla innych. Teraz już wiem, że jestem jak pies bez rasy, i nikt nie chce dzisiaj czegoś, co nie ma wartości potwierdzonej na papierze. Poddałam się. Już nie szukam współtowarzyszy losu.

Nie mam już sił na wędrówkę w poszukiwaniu serc. Sama swoje utraciłam, oddając je kawałek po kawałku, dzień za dniem, człowiekowi po człowieku. A myślałam, że jak się nim podzielę, to ono wróci większe, napompowane wdmuchiwanym powietrzem przez przyjaciół, którzy są od tego, by dbać o dotlenienie innych przyjaciół.

Staram się już niczego nie czuć, i niczego nie oczekiwać. Bez sił opadłam na swoim legowisku, jak pies który zrozumiał, że nie ma sensu wysłuchiwać odgłosów z zewnątrz. Bo przecież każdy idzie nie w jego, a w swoją samotną stronę. Nie ma po co merdać ogonem, ani biegać za turlającą się piłeczką. Lepiej zamknąć oczy i wysłuchiwać ciszy: końca cierpienia niecierpliwych uszu. Każdy jest za swoimi drzwiami. Chociaż nie każdy ma kominek.

You may also like

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.