A kiedy już na nic nie będziesz mieć sił,
a wszystkowiedzący i Wielcy (bo więksi od Ciebie) ludzie ci doradzą
co robić, kim być, gdzie iść. (…)
I Ty przytakniesz, weźmiesz to głęboko do serca, by zapisać w nim
na co cię nie stać, i czego osiągnąć nie dasz rady,
żeby cię jak najmocniej to zabolało,
wskazując twoje granice możliwości,
które należy powiększać.
I pójdziesz dalej w zupełnie inną stronę
nie chcąc cierpieć jeszcze bardziej,
obarczona ciężarem tych niewypełnianych życzeń wszystkich ludzi
podających receptę na szczęście i spełnienie,
której ty nie chcesz zrealizować,
bo nie lubisz zażywać leków, które przynoszą ci więcej skutków ubocznych niż korzyści.
I oddalisz się jak najdalej od tych głosów męczących.
Od tych rad, zaleceń, ponagleń, dopytywań.
Gdzieś w głuszę ciemną.
Tak by nikt cię już nie widział.
Tak by już nikt ci już niczego nie podpowiadał.
To zgubisz się całkiem…
Poczujesz tę swoją samotność upragnioną,
choć przecież niechcianą…
Od której codziennie uciekałaś wcześniej w codziennostki.
I dostrzeżesz jak wszystko to co było dla ciebie ważne,
ma małą wartość.
A jednak nie będziesz umieć się odnaleźć w tym swoim znalezionym zagubieniu.
Które ci otworzy szeroko oczy i uszy, i wyostrzy zmysł dotyku rzeczy.
Też tych niedotykalnych.
I poczujesz jak daleko jesteś od tych wszystkich ludzi,
którzy wydawali się ci bliscy.
Zagonionych za byle czym,
walczących o swą Wielkość.
Poszerzających zakresy swej próżności
w umiejętność zdobywania pieniędzy i prestiżu.
Oraz innych ludzi.
Po to by poczuć, że TY ŻYJESZ NAPRAWDĘ.
Choć z samotności umierasz.
A oni nie żyją w ogóle,
choć otoczeni są ludźmi.
tak samo jak oni, ich zdradzającymi.
Że to oni próbują się poczuć lepiej
wypełniając schematy dotyczące człowieka współczesnego.
A to TY TAK NAPRAWDĘ ŻYJESZ w zgodzie ze sobą.
Niezrozumiana. Martwa dla innych.
Choć zmartwychwstała dla samej siebie.